Co oni mieli w głowach? "Gierek" jest tak tragiczny, że wygląda jak kiepski żart z widzów
Edward Gierek jest jednym z najciekawszych i najróżniej ocenianych PRL-owskich polityków, dlatego pomysł stworzenia jego pełnometrażowej biografii na papierze wydawał się niezwykle interesujący. Niestety, "Gierek" jest tragiczny. Nie rozumiem, jakim cudem można było zrobić film tak poważny i jednocześnie tak obraźliwy wobec widzów. Michał Koterski i Małgorzata Kożuchowska nie mieli szans.
OCENA
Mamy dopiero styczeń, a już dostaliśmy pierwszego poważnego kandydata na listę najgorszych filmów roku. "Gierek" to wielopoziomowa katastrofa, której można było uniknąć, ale chyba nikt z biorących udział w projekcie nie był tym zainteresowany. W teorii z tej historii dało się zrobić naprawdę świetny film. Materiał historyczny kryje w sobie przecież ogromny potencjał.
Żaden I sekretarz Komitetu Centralnego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej nie budzi po latach tak skrajnych emocji jak Edward Gierek. Władysław Gomułka bywa nazywany sprawniejszym politykiem, a Wojciech Jaruzelki przez część społeczeństwa jest nienawidzony. Żaden z nich nie może liczyć na tak wielki sentyment i tak bezlitosne kpiny. Chęć pokazania "prawdziwego" Gierka na ekranie budziła z tego powodu w wielu widzach niemały entuzjazm. Ludzi pamiętających tamte czasy jest bowiem coraz mniej i porządna biografia rządzącego w latach 1970-80 naprawdę miała szansę zapisać się w annałach polskiej kinematografii.
Zamiast tego "Gierek" zapisze się w historii co najwyżej jako rekordzista w obrażaniu inteligencji widzów.
"Gierek" - recenzja - zawiedzione oczekiwania
Otwierające sceny nowego filmu Michała Węgrzyna nie są takie złe. W pierwszej chwili widzimy Edwarda Gierka w momencie upadku jego politycznej kariery. W Polsce wprowadzono właśnie stan wojenny, a byłego I sekretarza czekało osadzenie w ośrodku dla internowanych w Głębokiem koło Koszalina. Od razu po tej sekwencji cofamy się o ponad dziesięć lat wstecz do momentu, gdy Gierek z polecenia Moskwy został wybrany na nowego przewodniczącego PZPR-u.
Duże wycofanie bohatera i jego podległość Związkowi Radzieckiemu już w tych pierwszych momentach kłócą się z dużymi ambicjami, odwagą i pozytywnym nastawieniem do strajkujących ze strony urodzonego w Porąbce polityka. Na starcie "Gierek" nie robi jednak wcale złego wrażenia. Wygląda jak dosyć karkołomna (bo robiona po kosztach) próba naśladowania motywów z amerykańskiego kina biograficznego, ale w tym szaleństwie jest metoda. Grany przez Michała Koterskiego Edward Gierek szybko bierze się do pracy, a jego cel obiecuje otwarcie filmu na sceny ciekawsze z charakterologicznego, ale i wizualnego punktu widzenia. Może i dostrzegamy w tym propagandówkę, lecz przynajmniej zgrabną pod względem formalnym.
Niestety, bardzo szybko okazuje się, że to wszystko była ułuda. Wraz z pojawieniem się na scenie postaci generała Roztockiego (w rzeczywistości chodzi o wspomnianego już Jaruzelskiego) fabuła skręca w stronę tak olbrzymiej hiperboli, że niezłe początkowe wrażenie błyskawicznie ulatuje. Każda kolejna scena w "Gierku" od tego momentu jest coraz gorsza.
Wszystkie postaci stają się do bólu przerysowane. Wchodzimy tutaj wręcz na stopień politycznej parodii, ale robionej całkowicie serio. Edward Gierek zostaje pokazany jako prawdziwy mąż opatrznościowy, skryty demokrata i opozycjonista, niechętny Rosji, zachwycony USA, dobry mąż, kochający syn, troskliwy ojciec... Mógłbym tak wymieniać jeszcze długo, nie robię sobie z was tutaj żartów.
Wszystkie te pozytywne cechy zostają wpakowane bez ładu i składu w jednego bohatera bez jakiekolwiek próby zrównoważenia hagiograficznej narracji choćby namiastką obiektywnego spojrzenia. Niemal każda decyzja Gierka jest w tym filmie czymś moralnie słusznym, ale jego dobre intencje na każdym kroku są podminowywane przez radzieckich agentów, służalczych aparatczyków, głupców i żądnych władzy chciwców. Nie ma to nic wspólnego nie tylko z faktami, ale nawet wymogami dobrego kina biograficznego. Filmowy spór o dorobek gierkowszczyzny mógłby być naprawdę fascynujący dla widzów, ale zamiast tego reżyser wraz ze swoimi scenarzystami serwują widzom ogłupiającą papkę według jedynego możliwego schematu.
"Gierek" obiecywał pokazanie rodzinnego portretu Edwarda Gierka. To kolejny fałsz, bo Małgorzata Kożuchowska i Michał Koterski spędzają tu razem raptem kilka minut.
To kolejna na liście wielu straconych przez ten film okazji. Stanisława Gierek zostaje sprowadzona do roli symbolicznej kochającej żony polityka, której celem jest gotowanie rodzinnych obiadków i pojawianie się od czasu do czasu na reprezentacyjnych imprezach. Małgorzata Kożuchowska nie dostaje w "Gierku" właściwie nic do zagrania, ale też jej nie współczuję, bo w kilku swoich scenach sięga po tak sztuczną przesadę, że dokłada swoją cegiełkę do żenującego obrazu całość.
Michał Koterski jako tytułowy bohater prezentuje się nieco lepiej. To przez większość czasu poprawny portret polityka cierpiącego za swoje poglądy, ale w zasadzie nic więcej. W tej mieszance parodystycznych gestów i idiotycznych kwestii deklamowanych jak na szkolnym przedstawieniu dobrze odnajdują się właściwie tylko Cezary Żak i Sebastian Stankiewicz, którzy jako jedyni zachowują się jakby faktycznie grali w satyrycznej komedii, a nie podniosłym filmie o przegranej szansie na rozwój ojczyzny.
Do kogo "Gierek" właściwie jest skierowany? Kto w 2022 roku chciałby należeć do fanklubu polityka rządzącego przed 50 laty? Nie znam odpowiedzi na te pytania.
Kompletnie nietrafione przesłanie tego filmu to jedno, ale jest jeszcze drugi problem. Wykonanie również przeraźliwie kuleje. Poza często kompletnie nietrafionym aktorstwem i głupiejącym z każdą mijającą minutą scenariuszem "Gierek" razi też scenografią i taniością. Rozmach tego filmu można by porównać do robionej najmniejszym kosztem produkcji telewizyjnej. Większość scen rozgrywa się w zamknięciu czterech ścian politycznych gabinetów lub domu Gierków. Co tylko dodatkowo spowalnia tempo tej w gruncie rzeczy ślamazarnej i o wiele za długiej opowieści ("Gierek" trwa łącznie 2 godziny i 20 minut).
Naprawdę trudno mi powiedzieć, jakim cudem twórcy nie dostrzegli piętrzących się z każdą kolejną sceną problemów tej produkcji. Czy naprawdę pragnęli zrobić tępą propagandówkę o tym, że "Edward Gierek wielkim człowiekiem był"? Bo jeżeli tak, to nawet ten cel im kompletnie nie wyszedł. W rzeczywistości większość widzów wyjdzie z kina przekonana, że Gierek był absolutnie fatalnym politykiem. Nieudolnym w realizacji swoich pomysłów, okropnie naiwnym, pozbawionym niezbędnej wiedzy oraz ślepym na spiski lub zostawiającym je w spokoju, by mogły dalej kwitnąć. Nawet jego żona ma większe polityczne wyczucie niż on.
Oczywiście istnieje też druga opcja. Michał Węgrzyn i reszta osób zaangażowanych w powstanie "Gierka" zrobili sobie z nas po prostu kiepski dowcip. Mający na celu pokazanie absolutnego bezsensu tworzenia hagiograficznych opowieści o politykach w duchu amerykańskim. Zwłaszcza gdy mowa o przywódcach doby PRL-u. Nie wierzę jednak w taki scenariusz, bo wymagałby on odrobiny dystansu do tematu i samoświadomości. Tymczasem każda minuta "Gierka" krzyczy coś dokładnie przeciwnego.