REKLAMA

Glaca zagrał z Korą, ale muzyka to nie wszystko. Artysta opowiada nam o buncie w erze social media

Wkrótce poznamy pierwszy solowy album Glacy. Już teraz promują go dwa przebojowe single z niesamowitymi gośćmi muzycznymi. Justin Chancellor z Toola i legendarna Kora Jackowska. Glaca wychował się jednak w czasach winyli i kaset magnetofonowych. Jak odnajduje się w erze streamingu i social media?

Glaca Kora wywiad
REKLAMA
REKLAMA

Piotr Glaca Mohamed to jedna z najciekawszych postaci polskiej sceny alternatywnej. Zaczynał jako wokalista metalowy, a jego zespół Sweet Noise zdobył swoim ostrym, agresywnym graniem uznanie nie tylko polskiej publiczności. Z czasem jednak Glaca otworzył swój umysł i zaczął czerpać inspiracje z wielu różnych źródeł i gatunków. W muzyce Sweet Noise zaczęły pojawiać się rap, elektronika i wiele innych elementów.

W efekcie singiel Dzisiaj mnie kochasz, jutro nienawidzisz stał się jednym z tak zwanych hymnów pokolenia, a sam Glaca nie bał się poświęcać dalszym eksperymentom. Zarówno na kolejnych płytach Sweet Noise, jak i na innych muzycznych projektach wokalisty, takich jak MT Void czy My Riot.

Teraz Glaca szykuje się do wydania pierwszej solowej płyty. Ta nazywa się Zang i pojawi się w sprzedaży i w streamingu na początku kwietnia. Promują ją dwa wydane już single. Pierwszy – Oni przyszli – został nagrany wspólnie z Justinem Chancellorem i Moniką Emat. W drugim – zatytułowanym Człowiek – po raz pierwszy od czasu swoich poważnych kłopotów ze zdrowiem, śpiewa Kora Jackowska, wokalistka legendarnego Maanamu.

Fanem Glacy jestem już od dekad. Dlatego, gdy tylko nadarzyła się ku temu sposobność, zaproponowałem mu wywiad w formie luźnej rozmowy. Chciałem się dowiedzieć, jak wyglądała jego współpraca z Korą, i jak muzyk odnajduje się w świecie błyskawicznej, powierzchownej i masowej konsumpcji popkukultury w social media i usługach streamingowych.

Glaca, Kora, dalsze losy Sweet Noise i cyfrowa nowa era – wywiad

Maciej Gajewski: Skąd ten pomysł? Maanam, Krakowski Spleen? Przecież to jest tak różne od tego, co robiłeś do tej pory…?

Piotr Glaca Mohamed: To jest numer, który był ze mną od lat. Nie potrafię sobie dokładnie przypomnieć, jak ta płyta znalazła się w moim domu, u moich dziadków. Mój dziadek może nie był melomanem, ale trochę rzeczy w tym domu było. Płyta, na której był Krakowski Spleen, była cały czas przeze mnie katowana. Przyznam szczerze, że nigdy nie słuchałem go w całości. Zapętlałem głównie refren, cofając igłę na gramofonie. Ja byłem fanem AC/DC i mocnego grania, niczego innego nie słuchałem.

Maanam w jakiś sposób na mnie działał. Lubiłem też Republikę z tamtych czasów, niektóre rzeczy TSA. Ale ten refren znalazł się dla mnie na tym samym poziomie, co utwory z Highway to Hell czy Back in Black. Miał dla mnie totalną moc przenoszenia mnie w przestrzeni, dawania poczucia wolności, był dla mnie zawsze mega słoneczny. Jakikolwiek miałem dzień – zły, słaby, szkoła, cokolwiek – a wtedy miałem jakieś 13 lat, zasłuchiwałem się w tym. Ten numer potem był ze mną przez cały czas. Gdziekolwiek byłem, przez te ponad 27 lat, zawsze do mnie wracał, zawsze w pozytywnym aspekcie. Czasem jak byłem sam, czasem w mrocznych chwilach.

Glaca Kora wywiad class="wp-image-138349"

A jak on się przedostał na ten album? Pracowałem z wieloma różnymi producentami nad warstwą muzyczną. Za każdym razem prosiłem o gwarancję, by się zgadzali na moją nieograniczoną ingerencję w ich kompozycje. Ich beaty mają nadawać charakter i brzmienie, strukturę, na której będę coś budował. W większości pcham te utwory w mocniejszą stronę. W pewnym momencie w głowie zaśpiewał mi się refren Spleena do beatu zrobionego przez Sherlocka. Często mi się coś takiego zdarza, jak nie mam jeszcze napisanej swojej linii wokalnej czy tekstu.. Dlaczego akurat Krakowski Spleen? Prawdopodobnie progresja akordów, która absolutnie nie była inspirowana tym utworem, gdzieś mnie na to naprowadziła.

Jak to zaśpiewałem, to żażarło. Ale myślałem, że się z tego wyleczę, jak zawsze. Zazwyczaj mija tydzień, dwa i tego nie będzie. Próbowałem różnych podejść i nie dawało rady. W końcu nagrałem ten refren i okazało się, że wyszło bardzo dobrze. Potem, krok po kroku, docierałem do Kory.

Znałeś się wcześniej z Korą?

Nie. Byłem tylko fanem, bywałem na jej koncertach w latach osiemdziesiątych. Byłem ze trzy razy na Maanamie i były to takie msze rockowe. Koncerty w czasach komunizmu były inne. Czuć było, że akurat ta garstka wybrańców miała na tyle duże jaja, by w tych dziwnych okolicznościach stworzyć – jak na tamte czasy, na Polskę – takie rockowe potwory. Oni byli monsters of rock.

Wydaje mi się, że w tej chwili, prawdopodobnie poprzez rozkwit świata celebrytów i pewnego rodzaju obycie z nimi i przez wielość tego – bo to nie tylko muza, ale i sportowcy, celebryci tylko dla bycia celebrytami, youtuberzy – społeczeństwo w Polsce przywykło, że tak po prostu jest. Że niektórzy wykonują muzę, śpiewają. A wtedy to byli tacy kosmici. I te legendy, które krążyły o zespołach, że grają 300 koncertów w roku, czasem dwa dziennie, że pieniądze są płacone plastikowymi workami. To była wolnoamerykanka.

Ten system na to pozwalał, ze względu na wentyl bezpieczeństwa. Mówiło się, że tym był Jarocin, to przyzwolenie na muzykę rockową i punkową... Odpowiedziałem naokoło, ale nie, nie znałem Kory.

A ona wiedziała kim jesteś? Znała twoją twórczość?

Jak już rozmawialiśmy z nią telefonicznie, to kojarzyła to, co robię. Mówiła o dużej ekspresji, że to jest coś, co ją interesuje u mnie. W jakiś sposób jej się kojarzyłem z niektórymi wokalami Organka... tak ona to słyszała. Jak już się umówiliśmy na spotkanie, to Kamil [Kamil Sipowicz, mąż Kory i wydawca jej płyt – przyp. red.] zrobił już dogłębny research.

Jak już tam przyjechałem, w dzień przed rejestracją wokali, spędziłem wieczór z Kamilem przy ognisku. On mnie wypytywał dokładnie o kwestie Sweet Noise, współpracę z innymi ludźmi. Czemu współpracowałem z Anią Marią Jopek, czemu pojawiła się Edyta Górniak, czemu współpracowałem z Peją. Rano, kiedy zabraliśmy się do pracy, zrozumiałem, że wszystkie przeszkody zostały pokonane. Nie dziwię się, na pewno chcieli wiedzieć obydwoje, z kim mają do czynienia.

Ciekaw jestem, jak wyglądał ten pierwszy kontakt. Kora sprawia wrażenie prawdziwej damy. A tu wchodzi łysy Glaca, kolczyki w brwiach, a gdzie nie spojrzysz, tam tatuaże. Od razu była chemia, czy musieliście się nawzajem jakoś badać?

Kora jest przede wszystkim artystką. Jeśli chodzi o poziom ekscentryzmu artystycznego, to chyba jest to taki TOP 3 w Polsce. Jest ciekawa bardzo świata. Wiele rzeczy widziała, wiele słyszała, jest obyta z wieloma sytuacjami, które działy się w trakcie jej kariery. Pamięta tamten system polityczny, przemianę do obecnego. To doświadczona życiowo, muzycznie i artystycznie kobieta. Ja też nie jestem osobą inwazyjną, bardzo dbam o prywatność osób, z którymi pracuję. Pod tym względem mam duże wyczucie. Każdy z nas miał zachowaną swoją przestrzeń. Ona nie ingerowała w moją, ja w jej.

Nie rozmawialiśmy o bzdurach. Wszystkie tematy i rozmowy były mega konkretne. Ona chciała znać mój pogląd na różne sytuacje, na sztukę, na wykonawców, co mi się podoba, co nie, na religię, na politykę. Interesował ją mój punkt widzenia. Ja też byłem ciekaw jej spojrzenia na różne rzeczy. Nie tylko na muzykę, ale również na malarstwo. Ona jest malarką, ma swoje pasje, które cały czas mocno w sobie pielęgnuje. Było to dla mnie ważne.

Ale już jak zabraliśmy się do pracy nad samym wokalem i utworem… jak usłyszałem ten głos, to byłem wzruszony drugi raz w życiu w taki sposób, pogranicze łez szczęścia i spełnienia. Po raz pierwszy, jak Justin Chancellor [basista zespołu Tool – przyp. red.] zagrał pierwsze nuty do utworu Black Day. Jak usłyszałem jej wokal w słuchawkach podczas nagrywania, to wzruszenie było porównywalne. Doszło do mnie, że zacząłem gdzieś w piwnicy w Swarzędzu, byłem fanem tej pani która śpiewa, a teraz tu jestem, nagrywam ją, robimy razem projekt. Doszło do mnie, że wszystko jest możliwe. Czułem się zaszczycony i szczęśliwy.

Przebieg po przebiegu, kółko po kółku, pytała mnie, czy dobrze. Nagrywała bardzo dużo w pętli, ku mojemu lekkiemu niezadowoleniu. Nie lubię być zasypany zbyt dużą liczbą podejść, bo nie lubię potem edytować, kleić, wybierać. Nie radzę sobie z tym zbyt dobrze. Dlatego zawsze jak kogoś nagrywam, czy Justina, czy Peję, zawsze proszę o dwa, góra trzy podejścia, ale już te najlepsze. Nagrała bardzo różne rzeczy, przeszliśmy potem do tego łagodnego bridge’a, w którym była cudowna. Cały czas była sobą, ale tam czułem, jak bardzo potrafi się bawić wokalem.

Potem przeszliśmy do tematu zwrotki. Chciałem mieć tak zwane chórki. Poprosiłem ją o takie dodatki do pierwszej zwrotki i tu się odbiłem od jak ty sobie to wyobrażasz, to ja mam ci śpiewać chórki? To mi się nie mieści w głowie, mogę ci nagrać całą zwrotkę. Wiedziałem, że to będzie trudne, musiałem dużo działać potem w miksie. Ona miała wiele podejść, nie znała tekstu. Nasz flow się  różni, w pewnym momencie musiała zrobić korekty tekstowe. Fragment mojego tekstu wyleciał, został jej. Finalnie taki wokal już wysłałem Magicowi [gitarzysta Sweet Noise, wieloletni partner muzyczny Glacy – przyp. red.] z prośbą o przedarcie się przez te wokale i złożenie takich propozycji w postaci wyedytowanego wokalu Kory i mojego.

Glaca, jak ty to robisz? Jesteś wokalistą relatywnie niszowej, alternatywnej polskiej sceny. A tu Anna Maria Jopek, Edyta Górniak, Peja, Justin Chancellor i wiele więcej. Teraz Kora. Czyli że co, idziesz i mówisz cześć, jestem Piotrek, to moja muza, nagrajmy coś razem?

Dziś o 3:00 nad ranem dostałem SMS-a od faceta, który nazywa się Danny Lohner. To jest muzyk Nine Inch Nails, wieloletni współpracownik Trenta Reznora, produkował muzę Puscifera, dogrywał instrumenty do A Perfect Circle. I on robi remiks Oni przyszli na prośbę Justina Chancellora [śmiech]. I pisze mi: hey man, potrzebuję twojego wokalu, wyszeptanego do tej linii wokalnej z Oni przyszli, możesz nawet założyć słuchawki i do telefonu to nagrać.

Akurat nie jestem w studiu, wszyscy śpią. Takich propozycji jednak się nie odrzuca, wiem że ktoś na drugim końcu świata remiksuje mój numer, więc ubrałem się, poszedłem do ubikacji by nie było mnie słychać, nagrałem mu na ten telefon ten szept tego wokalu i wysłałem. A to wszystko dzieje się w moim telefonie.

Nie chciałbym przywyknąć do takich rzeczy, ale one się po prostu dzieją. Jak? Wiesz co, są takie osoby, które drażni mój entuzjazm w stosunku do muzy. Że cały czas mówię o pasji, że staram się, by to było jak najlepsze. To woda na młyn dla złośliwców, którzy każą mi przestać używać tych wielkich słów. Cały czas używasz takich górnolotnych określeń wobec tego, co robisz. Chcieliby po prostu, bym mówił, że zrobiłem fajną płytę, w którą wierzę.

Dla mnie to nie jest to. Pomost pomiędzy mną a tymi osobami to jest właśnie ta pasja. Cały czas to mam i potrafię nią zarażać na odległość. Według mnie muzycy to czują. Cieszę się, że to cały czas mam. Rozmawiam o sztuce, oddycham sztuką, żyję sztuką. Staram się być w tym prawdziwy na maksa. Po wielu latach i po wielu płytach to jest to, co mam. Wierzę w tę muzykę. Określam ją jako ponadczasową, bo naprawdę w to wierzę. Wierzę, że coś może być ponadczasowe, jak naprawdę nasycisz to sobą. Głębokim pomysłem, który nie runie.

Był Justin Chancellor, była Kora. Wiemy, że będzie Peja. Premiera albumu 6 kwietnia. Możemy się spodziewać jakiegoś kolejnego gwiazdorskiego gościnnego występu?

Jak bym miał to przebić? To musiałby być Axl Rose, a nie mam telefonu do niego. Mówią, że dzieli nas od wybranego człowieka na świecie pięć osób. Mnie pewnie dzielą ze dwie. Ale nie, nie będzie Rose’a, ani Angusa Younga. Niespodzianką i bum będzie sam album, bo to on jest tu najważniejszy. To on zbiera różne osobowości, moją muzykę, teksty i koncepcję. A album będzie mega przeżyciem dla każdego fana, ze względu na to, że jest najbardziej różnorodna rzeczy, jaką zrobiłem. Dużo bardziej różnorodna, niż My Riot. Na pewno nie było tak różnorodnej płyty Sweet Noise.

Glaca Kora wywiad class="wp-image-138364"

Pewnie najbliżej mu do Revolty, ale to był album beatowo-remiksowy. Tu są utwory napisane z Magiciem, które wychodzą mocno z trzonu Sweet Noise, które jeszcze nie zostały jeszcze pokazane. Takie jak Nie oddamy im krwi, Czas ludzi słońca czy Trotyl. Są utwory, które są leżą na beatach 808. Tłuste, trip-hopowe podkłady. Jest Oni przyszli. Jest industrialno-beatowy utwór z Korą. Są utwory bardzo wręcz filmowe.

Myślę, że do czwartego numeru na płycie wszystkim się będzie wszystko zgadzać, ale przy piątym kawałku wszystko zaczyna się wywracać i zmieniać. Chcę, by trzeci singiel był też ważny. Na razie przeżywam ten. Być może pojawią się jakieś prostsze, mashupowe formy, ale to jeszcze przede mną.

No właśnie. Czas ludzi słońca to numer pierwotnie pomyślany na potrzeby Sweet Noise. W wywiadach powtarzasz, że na razie nie czujesz, byś miał materiał na powrót tego zespołu. To jak to w końcu jest?

Bo nie wiadomo ile by musiał czekać. Ja się nie podejmuję przewidywania, że to będzie za rok. Zaleganie utworów tak fajnych i tak dobrych w szufladzie nie jest czymś, co lubię. Na dodatek zupełnie inaczej słyszę Sweet Noise. Chciałbym z tym całym bagażem umiejętności producenckich i przeżyć cofnąć się do płyty Respect i Koniec wieku. I dać im bardzo świeże i nowoczesne brzmienie. Przedstawić Sweet Noise, który jest złożony w formie. I nieszablonowe kompozycje. Po iluś miesiącach rozważań doszedłem do wniosku, że Nie oddam im krwi czy Czas ludzi słońca to nie są numery na miarę nowego Sweet Noise.

Myślałem, czy nie podpisać tego Sweet Noise, czy nie stworzyć takiego albumu przejścia. Czy nie nagiąć reszty utworów do wizji Sweet Noise. Zależało mi na tym, widziałem w tym potencjał. Wiele osób przekonywało mnie, że to ma sens. Na szczęście z tego zrezygnowałem. Za duży mam szacunek dla tej płyty i tego materiału, a zarazem za duży mam szacunek do Sweet Noise, żeby robić rzeczy wbrew sobie.

Zaczynałeś w czasach, że istniało coś takiego jak album. Szło się do sklepu, kupowało się kasetę, płytę. Otwierało się książeczkę, celebrowało się to wydawnictwo. Dziś mamy Spotify i YouTube’a. Z jednej strony dzięki nim dużo łatwiej dotrzeć do wszystkich. Z drugiej trudno utrzymać uwagę słuchaczy na dłużej. Jak radzisz sobie z tą przemianą?

Wydaje mi się, że ma to wiele twarzy. Lubię rzeczy związane z tamtą erą, ewidentnie. To co lubię, to już nawet nie są lata dziewięćdziesiąte i ten polski boom muzyczny. Moje romantyczne wspomnienie to lata osiemdziesiąte. To są winyle, ewentualnie kasety, zdobyte pokrętnymi drogami, sprowadzane skądś. AC/DC, Iron Maiden, Black Sabbath. Odpalenie tych rzeczy, kiedy dokoła nigdzie ich nie było, nawet w eterze. Była czasami lista przebojów Trójki, czy jakieś audycje autorskie, gdzie gość mówił a teraz puszczę państwu Grave Digger. Nie wiesz co to jest. To jest zaliczane do gatunku speed thrash metal, niemiecki zespół Grave Digger. I jesteś nieprzygotowany na to. I dostajesz w ryj, jakby cię walnął Tyson. Mówisz: co to jest za wokal, szybko, ostro. To jest to wspomnienie.

W latach dziewięćdziesiątych nie było jeszcze dystrybucji cyfrowej, ale była już nachalna promocja. Tu kupowano reklamy w piśmie, tu była rotacja, tam był wywiad. Wszystkim sterowała wytwórnia. To było okej, były z tym związane jakieś miłe chwile. Jak premiera utworu Godność w Trójce. Pamiętam to do dziś. Lawina listów.

Teraz wiem, że to trwa krócej. Ale możesz sterować w dużo większym stopniu tym, co ludziom pokażesz. W którym momencie. Jak szybko. Jak długo ciągniesz kwestię przedstawiania albumu. Ile o nim powiesz. Jaką atmosferę dookoła niego zrobisz. Muzyk, artysta, mała lub niezależna wytwórnia mogą mieć to w swoich rękach. Zang, który jest przedstawiany głównie przeze mnie jako one man army, z pomocą dystrybutora jakim jest My Music, jest przykładem, że bez dużych środków można to zrobić fajnie i z pomysłem, i że ludzie czekają. Używam oczywiście medium radiowego, robię premierę najpierw w radiu, potem sobie wybrałem Tidal, potem YouTube. To mi się podoba. Żyję tym na co dzień bardziej niż kiedyś.

Glaca Kora wywiad class="wp-image-138355"

Mam świadomość, że jest to dość krótkie życie. Że przychodzi premiera, a potem miesiąc-dwa i ludzie chcą trasy i jest już po wszystkim. Bo jest już coś nowego. Nawet w przypadku utworów jest tak, że czasami numer żyje tydzień-dwa, a czasami niektóre żyją parę dni. Bo ludzie chcą szybkiej podniety, a algorytmy im podpowiadają inną muzę. Ale nie wiem, czy bym chciał się cofnąć do tamtych czasów. Jakoś sobie z tym radzę, staram się wykorzystać potencjał tej technologii. Myślę, że fajne ekipy kumające te algorytmy mogą wykorzystać swoją wiedzę do przebicia się.

Ktoś mógłby powiedzieć, że po co ta napinka, szukanie tych algorytmów. Że musisz wierzyć w muzę, ona powinna sama żyć. Ale w momencie takiego tłoku, gdzie setki tysięcy minut nowych materiałów ląduje na YouTubie w bodajże godzinę, to trzeba używać tych technik na swoją korzyść. Nawet fani używają świadomie technik wynoszących muzę, którą słuchają, wynoszących ją ponad poziom, że ona nie ginie w tym zalewie contentu.

Czasami się tylko boję o sam nośnik. Tak bardzo polegamy na Sieci, że gdyby padła na amen, to nie ma winyli, nie ma CD, muza jest cyfrowa, jest na streamach i nagle znika. Nie ma jej. To jest przerażające.

A nie odnosisz wrażenia, że przez social media młodzież przestała się buntować? A raczej buntuje się w inny sposób? Zamiast rebelii i kwestionowania świata liczy się Instagram, modne ubrania, forsa i lans?

Niby tak, ale z drugiej strony muzyka buntu nie nabiera charakteru niszy. Cały czas jest rockiem, może po prostu jest mniej popularny. Nie nabrzmiewa za to agresją. Wróćmy do przykładu wykorzystywania algorytmów YouTube’a i usług streamingowych. Z jednej strony masz entuzjazm od fanów, by działać i promować muzę idola. A z drugiej: nie, ja jestem starej daty, ja nie wbijam w te wasze algorytmy, ja będę sobą, chcę po prostu posłuchać muzyki. I to się trochę dzieje z muzyką rockową.

Gatunki miejskiej muzy, takie jak hip-hop, nie mają żadnego problemu z atakiem na Instagram i inne media społecznościowe. Czują się tam, jak ryba w wodzie. Będziemy rapować, śpiewać, drzeć się prosto w komórkę, na żywo, do naszych ludzi, oni to odbierają, komentują. I powstaje to sprzężenie zwrotne, które wynosi te gatunki do góry. A muzycy rockowi podchodzą do tego, że to wiocha, w którą nie chcą się bawić. Tak jak fani tej muzy, nie chcą być tak ekspansywni czy zaangażowani. Może ich to zawstydza, może się tym brzydzą.

Jeżeli robisz muzę i zależy ci na przebiciu się do ludzi, to niekorzystanie z tych mediów i uciekanie w przeszłość… no nie można się już z tego wycofać. Nawet tak bardzo dbające o prywatność zespoły, takie jak Tool, otwierają się na media społęcznościowe. Używają tych kanałów do komunikacji ze swoimi fanami. Ignorowanie faktu, że to już jest nasza rzeczywistość, skazuje na muzeum, nie na sukces.

Wspominasz o raperach. Skąd ta nieprzerwana fascynacja polskim hip-hopem?

Ale chodzi o hip-hop w ogóle, nie tylko polski. Zawsze fascynowała mnie u tych muzyków ta prawdziwość, która wynika z tego, że mogą robić to, co mogą. Mają warunki, by robić prostą muzykę. Wystarczy podkład i mikrofon. Przekaz i energia. I ktoś to chwyta. Tak powstawało to w gettach amerykańskich miast. Czasem bez mikrofonu, z najprostszym beatem, na rogu ulicy płynie słowo, które działa na ludzi. Skoro to tak powstało i dotarło do Polski, to siłą rzeczy ten gatunek zaczął mnie ciekawić i fascynować.

Nie jestem totalnym fanem wielu kawałków. Ale zdarzają się takie numery, które zapamiętuję. Które na mnie działają. Ale jako zjawisko fascynuje mnie to od dawna. Stąd te moje kolaboracje. Czy to  Red Hot Chili Peppers, czy Henry Rollins, czy Metallica, zawsze były to głośne, czasem wręcz wulgarne komunikaty, często uzupełnione swoistą fizycznością. Zawsze szukałem takich zawodników, którzy byli w tym wszystkim jak najprawdziwsi.

Jesteś teraz zajęty promowaniem Zanga. Ale co dalej? Na pewno już o czymś myślisz…

Dostałem namiar od Hirka Wrony, dzięki któremu chciałbym dokończyć projekt Serce [noise’owy projekt Glacy, współtworzony z Toshim Kasaim – przyp. red.] i ładnie go wydać. Mam to nadal na dyskach, uważam, że jak wyjdzie Zang, to w wyniku wzrostu zainteresowania moją osobą może wyjść Serce. Część ludzi zainteresowanych Zangiem sięgnie po Serce. To jest dla mnie logiczny krok.

MT Void [projekt współtworzony z Justinem Chancellorem – przyp. red.] będzie zależny od Toola. Na pewno zacznę pisać rzeczy mocno beatowe i struktury dla Justina. Pewnie już niebawem, ale oni wchodzą do studia w maju. Ich płyta wyjdzie w tym roku, pewnie później zrobią trasę. Sądzę, że MT Void to coś na 2019 r. A następny krok? Zobaczymy. Jeżeli rozmowy będą owocne i jeśli będzie wena do tworzenia, to może Sweet Noise. A jak nie, to drugi album solowy. Po prostu zacznę robić muzę. Zdecyduję, jak będę musiał ją podpisać.

A propos Sweet Noise. Kiedy w końcu się pojawi w streamingu? I kiedy te legendarne klipy wrócą w innej jakości na YouTube niż koszmarna?

Z tymi klipami jest problem. Nie mam tego na dysku, a te co mam, nie są w najlepszej jakości. Bałagan związany ze Sweet Noise, związany ze zmianami wytwórni, zmianami w składzie, jest dość spory. Jest na pewno jakieś światło w tunelu w kwestii dogadania się co do streamingu. Leży mi to bardzo mocno na sercu. Nie potrafię powiedzieć kiedy, ale na pewno chcę uporządkować sprawy Sweet Noise, jeżeli chodzi o pozycję zespołu w Sieci. Jak to uporządkuję, będę mógł robić dalsze kroki. To ważne, by ci, co słuchają muzy w streamie, mogli też posłuchać Sweet Noise.

Jeżeli chodzi o klipy, to ktoś złośliwy… usunął kanał zespołu. Wszystko, co jest na YouTubie związane ze Sweet Noise, to jest nielegal. Będzie więc kiedyś trzeba wyzerować liczniki i stworzyć konto Sweet Noise. I tam wrzucić jak najlepsze jakościowo klipy, jakie tylko znajdę. Gdzieś te taśmy matki są, w wytwórniach, więc dotarcie do nich to tygodnie pracy, ale zrobię to. Bo nie chciałbym, by pamięć o tych klipach zanikała.

Era cyfrowa obniżyła próg wejścia, by stworzyć dobrą płytę. Wystarczy dobry pecet, dobry soft, instrument i można nagrać coś, co brzmi bardzo dobrze. Ale… co dalej? Co byś poradził takim młodzieńcom, którzy chcą się przebić? Do których drzwi pukać?

Gdybyśmy w latach dziewięćdziesiątych mieli komórki z Instagramem, z taką możliwością docierania do ludzi na live’ach, to byśmy totalnie rozbili bank. Mówimy oczywiście o młodych. Trudno radzić kolesiom z Budki Suflera czy Perfectu, by to robili. Mogą oczywiście nagrać coś w stylu hej, cześć, tu Romuald Lipko, siemacie, fajnie jest, jutro gramy w Zabrzu. Ale jako młody możesz pokazać całego siebie. Jeżeli jesteś dynamiczny, młody, wściekły, pełen pasji. Niegrzeczny, wulgarny, niepoprawny politycznie – to możesz to pokazać. A na to zawsze jest publiczność. Na unikatowość.

Glaca Kora wywiad class="wp-image-138358"

Jak mam powiedzieć coś młodym, którzy zaczynają, to żeby nie byli dziadkami na starcie. A tak często jest, że te zespoły przysyłają mi fajne demo, a na zdjęciu czterech kolesi stojących w pozie a’la Metallica z lat 90. To my. A to w ogóle nie jest ten patent. Musicie obrabować bank, na desce zjechać po rampie i złamać sobie nogę na dole. Muszą skumać viralowość, wbić swoją muzę i przekaz w viral. A viral jest niegrzeczny, ekspansywny, często wulgarny. Nie pukajcie do żadnych drzwi, wyważcie je z buta.

Jak widzę amerykański hip-hop, to tak to działa. To są live’y z prawie każdego dnia, często bardzo lifestyle’owe, które gdzieś tam pokazują prawdziwość tej sytuacji. Nie ma sensu się ukrywać, to nie te czasy, w których idzie zdjęcie i wywiad do prasy i tyle.

REKLAMA

Dzięki. To chyba był najdłuższy wywiad w mojej karierze.

Bo nigdy nie robiłeś wywiadów ze mną.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA