Każda minuta „Godzilla 2: Król potworów” spędzona na oglądaniu ludzi to strata czasu. Film ratują tylko walki potworów
Godzilla to jeden z najbardziej ikonicznych potworów w historii kina. Niestety, ostatnie próby przeniesienia ogromnego jaszczura na duży ekran były nieudane. Czy „Godzilla 2: Król potworów” jest powrotem filmów o kaiju na właściwie tory? Zależy jak na to patrzeć.
OCENA
Na samym wstępie trzeba sobie powiedzieć jedną bardzo istotną rzecz: seria filmów z Godzillą nie jest, nie była i (nie licząc pierwszego filmu z 1954 roku) nie miała być kinem o ambicjach wysokoartystycznych. Produkcje z tym bohaterem to czystej wody kino rozrywkowe, którego celem jest przede wszystkim sprawiać, żeby widzowie wyszli z sensu zadowoleni. Nie oznacza to, że przed tego typu kinem nie należy stawiać twardych wymagań i nie oczekiwać wykonania dobrej rzemieślniczej roboty. Ale jednocześnie nie powinno się przykładać do filmów z Godzillą tej samej miary, co do autorskich produkcji.
Dlaczego w ogóle o tym mówię? Wszystko przez zagranicznych recenzentów, którzy z jakiegoś powodu gromadnie nastawili się, że 2. część „Godzilli” będzie dramatem obyczajowym. A nie filmem, którego najmocniejszym atutem mają być efektowne walki między dwoma mierzącymi po kilkadziesiąt pięter potworami. Ma to o tyle znaczenie, że „Godzillę” z 2014 roku fani krytykowali przede wszystkim za zbyt długi i nieinteresujący wstęp oraz ukrywanie tytułowego potwora aż do przesady.
W „Godzilla 2: Król potworów” o niczym podobnym nie może być mowy. Już w pierwszych kilkunastu minutach na ekranie pojawia się kilka różnych kaiju.
Większość z nich została pokazana na zwiastunach, więc nie ma sensu ukrywać, że chodzi m.in. o Godzillę, Mothrę, Rodana i króla Gidorah. Twórcy produkcji wysłuchali narzekań fandomu i tym razem postanowili zorganizować prawdziwe grupowe starcie olbrzymich potworów. Na przestrzeni filmu dochodzi do kilku pojedynków w różnych konfiguracjach, a stawką jest dominacja nad wszystkimi monstrami, które systematycznie budzą się na powierzchni całej planety.
Nie jest to proces tak do końca naturalny. Po raz kolejny duży wkład w zniszczenie planety mają ludzcy bohaterowie. Tworzone właśnie uniwersum Godzilli od początku lansuje wizję ludzkości jako swego rodzaju gości na planecie zdominowanej przez kaiju. To oni byli pierwszymi bogami/królami, a my zmarnowaliśmy swoją szansę na ich zastąpienie. Zamiast tego doprowadziliśmy Ziemię na skraj zagłady i jedynie przybycie wielkich potworów będzie jak użycie przycisku resetu, po którym planeta z czasem odzyska równowagę.
Do bitwy o panowanie nad Tytanami stają działająca na granicy prawa organizacja Monarch oraz ekoterrorystyczna grupa dowodzona przez Alana Jonaha (w tej roli znany z „Gry o tron” Charles Dance). Na samym początku filmu mężczyzna porywa doktor Emmę Russell oraz jej nastoletnią córkę, Madison, ponieważ pragnie dostępu do urządzenia zwanego ORCA. Dzięki niemu jest w stanie wysyłać zrozumiałe komunikaty do gigantycznych potworów i do pewnego stopnia kierować ich zachowaniem.
Wszystkie wątki związane z ludźmi stanowią tylko pretekst, żeby doprowadzić do walk między Godzillą i Gidorah.
Problem w tym, że objętościowo wciąż zajmują zdecydowanie zbyt wiele czasu. Grubo ponad połowę „Godzilli 2: Króla potworów” widz spędza, oglądając mało ciekawe relacje między rodziną Russellów oraz próby ustalenia skąd pochodzą kaiju. Nowy film wytwórni Warner Bros. zdecydowanie nie może się pochwalić fabułą godną Oscara. Bohaterowie często zachowują się kompletnie bez sensu i właściwie każdą ich decyzję można poddać w wątpliwość. Na tym tle na plus wyróżniają się motywacje doktor Russell i Alana Jonaha, ale wciąż nie jest to nic przesadnie specjalnego.
To samo można powiedzieć o aktorstwie, do którego najlepiej pasuje przymiotnik – przeciętne. Absolutnie nie ma tragedii, ale Millie Bobby Brown, Ken Watanabe, Kyle Chandler i Vera Farmiga dostają tutaj bardzo niewiele możliwości pokazania swojego talentu. Wszystkie te kwestie są do pewnego stopnia zrozumiałe. Mówimy w końcu o letnim blockbusterze o olbrzymich potworach. Nikt nie spodziewa się tutaj scenariuszowych fajerwerków, ale przecież nikt nie kazał też twórcom nowej „Godzilli” tak wiele czasu poświęcać na zaburzające tempo filmu niesnaski między bohaterami.
Na szczęście film ratują fenomenalne walki między potworami.
Jednym z problemów „Godzilli” z 2014 roku była dosyć monotonna skala kolorów. Brak potwora przez większość filmu wymuszał innowacyjność w pokazywaniu nadchodzącego zagrożenia, ale gdy w końcu jakiś się na ekranie pojawił, to przeważnie zlewał się z szaroburym tłem. Tym razem jest pod tym względem zdecydowanie lepiej, choć wciąż nie mówimy o szalonej kolorystyce rodem z „Pacific Rim”.
Nie sprawdziły się narzekania części niektórych widzów z pierwszych reakcji, według których również w „Godzilli 2: Królu potworów” są problemy z obserwowaniem walk. To nieprawda. Na dużym ekranie produkcja Michaela Dougherty'ego prezentuje się naprawdę fenomenalnie. Większość scen między kaiju toczy się w trudnych warunkach atmosferycznych lub w nocy (po części żeby ukryć pewne niedoskonałości CGI), ale dzięki mądremu zarządzaniu kolorami każda potyczka sprawia naprawdę fenomenalne wrażenie.
Nowe wizerunki Godzilli, Mothry, Rodana i króla Gidorah stanowią idealne połączenie ich kultowych designów z przeszłości oraz bardziej zachodniego stylu kreowania potworów. Twórcom udało się doskonale pokazać mocne i słabe strony każdego z Tytanów oraz odróżnić ich od siebie zarówno pod względem wyglądu, jak i charakteru. Przebili w tym aspekcie japońskie filmy z poprzedniego wieku, w którym można by wymieniać Godzillę i jego przeciwników bez końca, a widzowie prawie nie zauważyliby różnicy.
„Godzilla 2: Król potworów” to przede wszystkich film dla fanów gatunku i samej postaci.
W produkcji pojawia się mnóstwo smaczków i różnego rodzaju odniesień do historii Godzilii (choćby na poziomie świetnej ścieżki dźwiękowej) oraz tworzonego przez Warner Bros. uniwersum. Zakończenie wyraźnie zmierza zresztą w stronę zapowiedzianego jakiś czas temu pojedynku Gojiry z King Kongiem. W tym miejscu warto przy okazji wspomnieć o scenie po napisach końcowych. „Godzilla 2: Król potworów” ma takie ujęcie na samym finiszu, ale ostrzegam przed jego obejrzeniem, ponieważ zawiera bardzo duży spoiler dotyczący kolejnego filmu (lub filmów z uniwersum). Jeżeli ktoś nie chce sobie popsuć niespodzianki, to powinien wyjść z kina wcześniej.
Wszystkie te elementy składają się na film pełen wad i problemów, ale mimo wszystko satysfakcjonujący. O ile oczywiście lubi się tego typu rozrywkę. „Godzilla 2: Król potworów” zdecydowanie nie zasługuje na miejsce wśród najlepszych filmów 2019 roku. Ale spośród trzech amerykańskich adaptacji tego potwora, to właśnie najnowszy film jest najlepszy i robiony z największą miłością do postaci. A taki progres zawsze warto pochwalić.