Wbrew pozorom pierwszym gangsterskim sandboxem w 3D nie było „GTA III”, tylko mniej popularne, ale detronizujące go swoją atmosferą „Urban Chaos”.

Dzieło nieistniejącego Mucky Foot Productions stanowiło pierwszą komputerową grę akcji, którą się zachwyciłem. W 1999 najbardziej interesowało mnie konkurowanie z kolegami w „Virtua Fighter 2” (kto nie grał, ten wiele stracił), będącym do dzisiaj najlepszą PC-tową bijatyką. W pewnym momencie jednak pochłonął mnie klimat „Urban Chaos” i jego rozgrywka.
Interesująca była sama mroczna fabuła. Nadchodzi koniec milenium. Niebezpieczna i ukryta w kanałach miasta sekta Upadłych pragnie wypełnić starożytną przepowiednię apokalipsy. Tymczasem Union City jest ogarnięte przestępczością. Sterując policyjną rekrutką, D’Arci Stern i jej sprzymierzeńcem, Roperem, możemy przeciwstawić się panującej anarchii i odkryć plan sekty.
Akcja gry przez cały czas działa się w nocy, co nadało jej specyficznego klimatu. Najlepsze, że gracz miał ogromną swobodę. Miasto stanowiło bowiem otwartą przestrzeń, pozwalającą nam na stosunkowo liczne działania. Po ulicach chodzili bezbronni cywile i nic nie stało na przeszkodzie, aby któregoś bezkarnie pobić czy zastrzelić. Bohaterka i Roper umiejętnie walczyli wręcz, lecz do naszej dyspozycji był arsenał w postaci noża, kija basketballowego, pistoletu strzelby czy granatów. Istniała możliwość zwiedzania zakątków miasta, w tym wspinania się na ogromne wieżowce i jazdy wybranymi autami.
Przez większość czasu kierowaliśmy Stern, rzadziej natomiast Roperem. Rekrutka była wysportowana niczym Lara Croft, doskonale przeskakiwała przeszkody, dzięki czemu eksploracja była jeszcze przyjemniejsza, i radziła sobie z przestępcami. Roper okazywał się wolniejszy, lecz dobrze strzelał i potrafił przywalić z główki. We wszystkie misje wpleciono ciekawą fabułę.
Element, który do dzisiaj jest największą zaletą „Urban Chaos”, to mroczna atmosfera – znacznie bardziej sugestywna od tej z „GTA III”. Sam gameplay nadal daje sporo frajdy i bez wahania polecam tę grę jako swego rodzaju retrospekcję lub poznanie dotychczas nieznanej produkcji. I w jednym, i w drugim przypadku – warto.