Jak zostać gwiazdą, nie wychodząc z domu? „Gogglebox” to incepcja po polsku
Magia telewizji polega na tym, że nigdy dokładnie nie wiadomo, co porwie widzów. „Gogglebox. Przed telewizorem” to program, który na początku wydawał mi się wręcz idiotyczny. A dziś odliczam godziny do nowego sezonu, który lada chwila zadebiutuje na TTV. Czym ujął mnie ten format?
Z programem „Gogglebox. Przed telewizorem” miałam trochę tak jak ze „Światem według kiepskich”. Po pierwszym, niezbyt uważnie obejrzanym odcinku, towarzyszyły mi konsternacja i pytanie: jak można w ogóle coś takiego oglądać?
Jednak w miarę śledzenia kolejnych epizodów, przekonałam się, że w tym szaleństwie musi być metoda — bo tak jak „Kiepscy” są czymś znacznie więcej, niż żenującą historyjką o rodzinie „nieudaczników” z Wrocławia, tak „Gogglebox. Przed telewizorem” w rodzimej wersji (program opaty jest na brytyjskim formacie „Gogglebox” na licencji All3Media International) jest również ciekawą pocztówką z polskich domów.
Na czym dokładnie polega fenomen programu, który właśnie doczekał się 13. sezonu, a który zadebiutuje dzisiejszego wieczoru na TTV?
„Incepcja” w wersji DIY
Zdaję sobie sprawę z tego, że porównanie rozrywkowego programu niezbyt wysokich (bądźmy szczerzy) lotów do filmu Chrisophera Nolana może być nieco na wyrost, ale nic na to nie poradzę — takie było moje pierwsze skojarzenie. Bo jak inaczej nazwać sytuację, w której jedni ludzie siedzą przed telewizorem i oglądają jak inni ludzie robią dokładnie to samo, komentując to, co widzą na ekranie? „Incepcja” w wersji Do It Yourself pasuje mi tu jak ulał (czasami nawet zastanawiam się, jak wyglądałby program, w którym TTV nagrywa widzów oglądających i komentujących „Gogglebox”. To dopiero byłaby incepcja!).
Dla niezorientowanych w temacie, wyjaśniam: w programie „Gogglebox. Przed telewizorem” (nie mylić z siostrzanym projektem pt. „Vlogbox. W necie”, który jest czystym złem) pokazywani są uczestnicy (zwykli Polacy, nie jakieś tam gwiazdy), którzy siedzą w swoich domach, a częściej w mieszkaniach, przed tytułowym telewizorem i głośno komentują oglądane kadry.
Czasami są to fragmenty filmów (od kinowych klasyków po programy przyrodnicze), ale najczęściej producenci serwują im najbardziej obciachowe sceny z polskich seriali (również tych paradokumentalnych jak „Ukryta prawda”, czy „Trudne sprawy”) i programów rozrywkowych („Twoja twarz brzmi znajomo”, „Szansa na sukces” czy „Kuchenne rewolucje”).
Brzmi absurdalnie? Oczywiście, że tak. Sama tak myślałam, oglądając nieco ponad rok temu pierwszy odcinek tego programu i zastanawiając się, czy widzowie przed telewizorami mają naprawdę tak niskie oczekiwania względem telewizji, że dają się na coś takiego nabrać. A potem obejrzałam kolejny odcinek, dwa, dziesięć… W końcu cały sezon, łącznie z niektórymi powtórkami. I totalnie wsiąkłam, stając się pełnoprawną fanką programu i jego bohaterów (bo to oni w rzeczywistości kradną całe show).
Nareszcie program bez celebrytów! No, prawie.
Myślę, że to właśnie wspomniani uczestnicy, bohaterowie „Goggleboxa” są tym, co przyciąga przed telewizory takie rzesze widzów. Po serii programów, w których celebryci z pierwszych stron gazet tańczą, śpiewają lub skaczą z trampoliny do basenu, taki „Gogglebox” działa jak odtrutka. Nareszcie widzimy normalnych ludzi w normalnych, często nieidealnych mieszkaniach, a nie apartamentach na Złotej 44.
W dodatku cała zabawa bierze się stąd, że reakcje i komentarze uczestników nie są wyreżyserowane — czasami bawią bardziej, czasami mniej (a bywają też takie, które wywołują jedynie ciarki żenady), ale zawsze są autentyczne. Zdarzało Wam się oglądać z paczką znajomych „dla beki” jakiś program lub serial i zwijać ze śmiechu? No, to dokładnie na tym polega konwencja „Goggleboxa”. Z tym, że tutaj, jako widzowie, obserwujemy innych widzów i ich reakcje — czasami wraz z nimi śmiejąc się, wzruszając, albo zamykając z obrzydzenia (bo bywają i takie kwiatki) oczy.
Od zera do bohatera
Wspomniałam o tym, że „Gogglebox” to program bez celebrytów. To jednak nie do końca prawda, bo format spotkał się z tak dużym uznaniem ze strony telewidzów, że jego uczestnicy w naturalny sposób stali się już rozpoznawalni (czasami ewolucję ich karier widać nie tylko po liczbie followersów w mediach społecznościowych, ale również po statusie materialnym, o którym świadczą zmieniające się np. mieszkania bohaterów — od zapyziałych kawalerek do designersko urządzonych gniazdek).
Jednak wcale nie zmienia to faktu, że nadal są „zwykłymi” Polakami, wśród których znajdziemy zarówno osoby bardzo młode, atrakcyjne, jak i „przeciętnych” ludzi o przeciętnych zainteresowaniach, a nawet seniorów (pan Józek popijający nalewkę w kryształowego kieliszka jest moim faworytem). Czasami są to rodziny (vide duet matka-syn, czyli Izabela i Joachim Zeiskowie, rodzina Kotońskich), ale przeważnie grupy znajomych — takich jak niezastąpione trio Mateusza „Big Boya” Borkowskiego, Damiana Nagany i Marka Morusa, czy Konrad Mariański, Krzysztof Ufnal i Jakub Feliński).
Jak się okazuje, „Gogglebox” to także kopalnia talentów — uczestników, którzy sprawdzili się w programie, możemy czasami zobaczyć w innych formatach stacji (jak np. „Orzeł czy reszka” lub „Ostre cięcie”), a za najbardziej spektakularną karierę można uznać ścieżkę Krzysztofa Ufnala, który z dyżurnego śmieszka z „Goggleboxa” awansował do roli prowadzącego program „Kto to kupi” (gdzie również w roli gospodarza radzi sobie świetnie).
Łyżka dziegciu
Fajnie jest posiedzieć przed telewizorem w niezobowiązującej atmosferze, nadrobić zaległości w rozrywkowych formatach bez konieczności tracenia na to wielu godzin i pośmiać się z komentarzy — te wszystkie plusy łączy w sobie „Gogglebox”. Nie muszę na bieżąco śledzić dram, jakie odchodzą w „Projekcie Lady” czy „Top Model”, bo „Gogglebox”, podobnie jak „Łapu-capu”, nie tylko pokaże mi najciekawsze fragmenty, ale jeszcze opatrzy je zabawnym komentarzem.
Jednak wszystko jest dobrze, jeśli komentarze uczestników naprawdę są zabawne, a nie… hejterskie. Mimo że uczestnicy to na ogół dość sympatyczne, pozytywnie zakręcone osoby, zdarzały się już takie wypowiedzi, co do których jako widz miałam zastrzeżenia. I niby wiem, że jak ktoś idzie do telewizji, to zawsze musi się liczyć z wystawieniem na krytykę i publiczną ocenę, ale w dobie walki z tzw. mową nienawiści, byłoby dobrze, gdyby czasami ktoś jednak cenzurował niektóre wypowiedzi. To, że TTV ma dystans i uczestnicy często krytykują własną stację-matkę (kanał TTV należy do grupy TVN Discovery Polska), zasługuje na uznanie. Komentowanie i ocenianie czyjegoś wyglądu (jak np. miało to miejsce w przypadku fragmentów programu „Rolnik szuka żony”) już zabawne nie jest.
Jak zostać gwiazdą, nie wychodząc z domu
Dla jednych „Gogglebox” pozostanie synonimem siary i upadku telewizji, dla innych — niewinną rozrywką, prostym „odmóżdżaczem” po całym dniu pracy. Mimo kontrowersji towarzyszących takim programom (w końcu to one produkują domorosłych — w tym przypadku w sensie dosłownym — celebrytów), jedno jest pewne: ktoś tu miał niezłego nosa do biznesu, ale i odwagę, żeby w ogóle taki projekt stworzyć (tu ukłon w stronę twórców oryginalnego formatu), a potem zaimplementować na polskim podwórku (brawa dla TTV). Jak się okazuje — łaska widzów na pstrym koniu jeździ i czasami najprostsze pomysły są najlepsze.
Pierwszy odcinek 13. sezonu programu „Gogglebox. Przed telewizorem” obejrzycie dziś o godz. 22 na antenie TTV i Player.pl.
*Zdjęcie główne: Facebook.com/GoggleboxPrzedTelewizorem
Nie przegap nowych tekstów. Obserwuj serwis Rozrywka.Blog w Google News.