Dziwna sprawa. Film „Gołąbeczki” pierwotnie miał trafić do kin, ale ze względu na pandemię koronawirusa został przeniesiony do Netfliksa, a tutaj, w gąszczu przeciętnych komedii robionych pod algorytmu pasuje jak ulał.
OCENA
Niemalże od razu widać, że „Gołąbeczki” to ten rodzaj filmu, którego siła leży w wykorzystaniu potencjału głównych bohaterów. W tym przypadku ów duet to Kumail Nanjiani i Issa Rae. Wcielają się oni w parę, która przechodzi właśnie przez kryzys w związku, a na domiar złego podczas jazdy samochodem potrącają przypadkowego rowerzystę. A to i tak dopiero początek ich zwariowanej przygody.
Fabuła filmu „Gołąbeczki” jest oczywiście bzdurna, ale, umówmy się, w komediach jest to dopuszczalne, inaczej sztywne ramy logiki blokowałyby całą masę gagów.
Problemem tej produkcji jest natomiast to, że te gagi są niezbyt udane. Dialogi rozpisane są w taki sposób, by sprawiały wrażenie jednocześnie zabawnych i błyskotliwych, ale wychodzi z nich raczej przeciętny inteligencki dowcip, który byłby świeży w okolicach 2005 roku. Podobnie jak sceny, gdy bohaterowie łapią się za słówka, bądź tłumaczą swoje małe nerwice czy dziwactwa.
„Gołąbeczki” cierpią też na ewidentny „twórczy” chaos. Film zaczyna się niczym interesujący komediodramat, tylko po to, by dość szybko i nagle zmienić się w hitchcockowską komedię pomyłek zmieszaną z thrillerem i przedziwnym interludium cytującym „Oczy szeroko zamknięte” Kubricka. Nie zabrakło też sceny, w której nasi bohaterowie śpiewają razem popowy szlagier, jako symbol naprawy relacji między nimi. Wtórność schematem kliszę pogania.
Rae i Nanjiani nie przejawiają żadnej chemii względem siebie. Przez cały seans można odnieść wrażenie, że każde z nich gra do swojej bramki i skupia się na swoim występie.
Oboje spisują się co najwyżej nieźle (Nanjiani wydaje się wręcz trochę apatyczny), ale nie znajdziecie tutaj komediowych popisów wartych jakiegoś akapitu w historii kina.
Gdyby wyłączyć z tego równania te wszystkie moje narzekania na chaotyczność i w gruncie rzeczy bezsensowność fabuły, która służy głównie za platformę do promocji Nanjianiego i Rae, to, o ile przeniesiecie swoje oczekiwania na niższy pułap, „Gołąbeczki” wam się spodobają. To w gruncie rzeczy lekkostrawna komedia (niezbyt zabawna, ale już się nie czepiam) w sam raz na weekend w ciągnącej się w nieskończoność kwarantannie. O ile oczywiście nie macie lepszych planów.