Pax Penguina, czyli licencja na okradanie. Gotham wraca w pięknym stylu - recenzja Spider's Web
Gotham wrócił po przerwie i zaserwował nam kolejny absurdalnie piękny zwrot akcji. W dodatku pojawienie się młodego Batmana nie przyćmiło innych postaci. Pingwin nadal gwiazdorzy, ale Gordon też nie został zepchnięty na drugi plan.
OCENA
Większość seriali o superbohaterach to nijakie produkcje na jedno kopyto. Na ich tle Gotham wyróżnia się odważnym i nieszablonowym podejściem. Karykaturalnie przedstawia postaci i często stosuje wybiegi fabularne, nie mające prawa bytu w serialach, które nie bazują na komiksach.
Gotham, nawet jak na swoje standardy, idzie po bandzie.
Po dramatycznych wydarzeniach z poprzedniego sezonu miasto pogrążyło się w chaosie. Uratował je były burmistrz, Pingwin. Przejął pełną władzę nad półświatkiem, po czym zaczął wydawać rzezimieszkom licencje na prowadzenie szemranej działalności.
Jeśli ktoś chciał kraść w Gotham bez pozwolenia, to był eliminowany. Usystematyzowanie przestępców przyniosło efekty, które nie uszły uwadze nowych władz miasta. Pingwin postanowił pójść za ciosem i przestępstwa… zalegalizować. Ba, dopiął swego!
Pomysł tak absurdalny, że aż genialny.
Decyzją rady miasta przestępcy przyłapani na gorącym uczynku, jeśli tylko mają stosowny świstek - taką kartę wyjścia więzienia z gry Monopoly - mają być puszczani wolno. Policjanci otrzymali nowe wytyczne i - chcąc, nie chcąc - muszą się temu podporządkować.
Brzmi niedorzecznie? Pewnie, bo ten pomysł taki jest! Nie ma jednak co się nad tym zastanawiać, skoro scenarzystom to nie przeszkodziło. Wykorzystali absurdalny motyw, by postawić dobrze znanych bohaterów w zupełnie nowej sytuacji ku uciesze widzów.
Gordon, naturalnie, ma to wszystko w głębokim poważaniu.
Przyszły wierny sojusznik Batmana to człowiek dobry, prawy. Wiele razy pokazał, że ma w nosie układziki. Nie zastanawia się, jak to w ogóle możliwe, że przestępstwa są legalne - dostosowuje się do nowej sytuacji i od razu próbuje przechytrzyć Pingwina.
Oczywiście, nie uda mu się to w jednym odcinku. Nowa patologiczna sytuacja jest nową rzeczywistością. Widzowie, tak jak mieszkańcy Gotham, nie powinni jednak zadawać zbyt wielu pytań. Wspólnie z bohaterami musimy zaakceptować nowe status quo.
Zaskakujący rozwój wydarzeń to oczywiście nie wszystko, co twórcy Gotham dla nas przygotowali.
Pierwszy sezon Gotham skupił się na przedstawieniu nowej interpretacji klasycznej opowieści o walce ze złem w mieście, gdzie nowoczesność miesza się z klasyką. Poznaliśmy Gordona na początku jego kariery i tragedii młodego Bruce’a Wayne’a.
Kolejne serie wprowadziły mnóstwo barwnych i nietuzinkowych złoczyńców. To na nich przez dwa lata skupiał się serial. W podtytule 4. sezonu Gotham nawiązuje jednak do Mrocznego Rycerza i to jemu poświęcone zostanie teraz wiele uwagi.
Pod koniec poprzedniego sezonu Bruce Wayne wreszcie odkrył, jakie jest jego przeznaczenie.
Przy pomocy wiernego Alfreda wymyka się z posiadłości pod osłoną nocy i tropi przestępców. Jeszcze tego nie wie, ale juz teraz jest Batmanem, nawet jeśli nie ma charakterystycznego stroju (i maski ze spiczastymi uszami).
Miałem obawy, że sławne w naszym świecie alter-ego młodziutkiego Wayne’a przyćmi pozostałych bohaterów, ale tak się nie stało. Serial równo dzieli czas pomiędzy niego, Gordona i naszych ukochanych kryminalistów.
Gotham to coś więcej niż Batman.
Tytułowe miasto jest ogromne, a jego obrońca, w dodatku dopiero raczkujący, jest tylko częścią tej dysfunckyjnej społeczności. Scenarzyści nie poszli po linii najmniejszego oporu i z wykreowanych przez lata bohaterów nie zrobili tylko tła dla starego-nowego bohatera.
Serial, zamiast stać się nagle poważny - a takie zwykle są opowieści o Batmanie - żartuje sam z siebie. Pękałem ze śmiechu, widząc, w jaki sposób Gotham nabija się z poprzednich inkarnacji superbohatera DC i komiksowego pierwowzoru.
W otwarciu 4. serii dwukrotnie wykorzystano komiksowy motyw, który po przeniesieniu jeden do jednego na ekran po prostu nie działa.
Batman w komiksach znany jest z tego, że pojawia się znikąd za plecami swoich sojuszników, a potem w mgnieniu oka rozpływa się w powietrzu. Na kartach komiksu nikogo to nie dziwi, ale na ekranie to nie ma prawa dobrze wypaść. I naturalnie nie wypada.
Gotham to oczywiście nie przeszkadza, więc Bruce przy wtórze klimatycznej muzyki wyrasta zza pleców Gordona. Zaskoczenie detektywa jest oczywiście przerysowane, a jego pomruk, gdy młody Batman znika bez śladu, wywołał u mnie uśmiech od ucha do ucha.
Czy to ma sens? Nie. Czy jest realistyczne? W żadnym razie. Czy dobrze się to ogląda? Wyśmienicie!
Wisienką na torcie były gasnące światła, gdy tylko Bruce odwiedził przestępcę w jego norze. Mrok i powaga krocząca za bohaterem nie pasuje do młodego chłopca, bo nie ma prawa pasować.
Zamiast na siłę robić z niego Mrocznego Rycerza, serial gra formą i nabija się sam z siebie, ubiegając malkontentów. Świetne zagranie. Oby tylko teraz Gotham nie przesadziło w drugą stronę, to jest szansa na kolejny sezon doskonałej zabawy.
Peleryny z pleców, maski z twarzy i czapki z głów. Jakby to powiedział mój redakcyjny kolega Szymon, nowy sezon Gotham dostaje ode mnie zasłużone 9 batarangów na 10.