Po obejrzeniu finału „Gry o tron” już nie mam złudzeń. To był najgorszy sezon w historii serialu
Finał „Gry o tron” nie przejdzie do historii i to nawet w kategorii tych seriali, które skończyły się fatalnie. Zamiast trzęsienia ziemi usłyszeliśmy tylko syk powietrza schodzącego z balonika.
Uwaga na spoilery.
Nie przeczę, że już sam początek ósmej serii największego hitu HBO w historii mnie rozczarował. Po przegadanym otwarciu - i to podwójnym - przyszła kolej na rzekomo największą bitwę w historii telewizji. A przynajmniej tak słyszałem, bo podczas seansu, ze względu na panujący mrok, nie sposób było dostrzec rozmachu.
Jak na dłoni było widać zaś było dziury w fabule. Dopiero w przedostatnim epizodzie duch starej „Gry o tron” powrócił, ale tylko na chwilę - a to zbyt mało, zbyt późno. Finał utwierdził mnie zaś w przekonaniu, że duet showrunnerów - David Benioff i D.B. Weiss - nie nadaje się, by robić kolejne „Gwiezdne wojny”.
Nie jestem bowiem w stanie wskazać innego głośnego serialu, który skończył się tak… bezpłciowo.
„Gra o tron” przez blisko dekadę elektryzowała fanów na całym świecie. Sam dałem się porwać temu szaleństwu i nie zliczę godzin, które spędziłem na czytaniu rozmaitych teorii i opracowań. Drugie tyle czasu poświęciłem zaś na dyskusje z innymi entuzjastami - czy to w naszej redakcji, czy to poza nią.
Od kiedy tylko usłyszałem, że ostatnie dwa sezony będą skrócone, wyrażałem jednak obawę, że to za mało czasu, by poprowadzić tę historię do zadowalającego finału. Wraz z kolejnymi odcinkami ósmego sezonu zacząłem się obawiać, że „Gra o tron” skończy się takim samym rozczarowaniem, co „Dexter” czy „Lost”.
Prawda okazała się jeszcze bardziej gorzka.
To jedno, że twórcy serialu nie podołali zadaniu, bo rozgrzebali zbyt wiele wątków i żadnego z nich nie domknęli w pełni satysfakcjonujący sposób. David Benioff i D.B. Weiss jednak poprowadzili swoją historię tak, że po seansie zakończenia w ogóle nie czuję potrzeby rozmontowywania go na czynniki pierwsze.
Dopiero pod sam koniec zrozumiałem, że dalsze inwestowanie czasu w rozpracowywanie hipotez oraz symboliki nie ma większego sensu, skoro nawet twórcy serialu do niej większej wagi nie przywiązują. A najgorsze jest to, że po niemal dekadzie spędzonej w ich towarzystwie, nie dbam o dalsze losy bohaterów.
Ogarnęła mnie apatia.
W przypadku poprzednich odcinków, nawet jeśli byłem rozczarowany robieniem co rusz kurtyzany z logiki, to i tak potrafiłem żywo dyskutować na temat serialu. Nawet jeśli scenariusz był kiepski, to był „jakiś”. Budził emocje, nawet jeśli były one negatywne. Finał na tle poprzednich odcinków jest zaś… doskonale nijaki.
To prawda, że wspomniane „Dexter” i „Lost” skończyły się absolutnie źle, ale po ich obejrzeniu i tak w mojej głowie kłębił się tabun myśli. W przypadku hitu HBO tego zabrakło. Nie dbam o to, czy Jon pozostał w Nocnej Straży, co Arya znajdzie na krańcu świata i jakie jeszcze inne wersje zakończenia nakręcono.
Ze zdumieniem jednak odkryłem, że bardzo mi z tego powodu wszystko jedno.
Podczas seansu nie miałem z kolei już siły się irytować, dostrzegając kolejne błędy. Szary Robak użył szybkiej podróży i teleportował się przed Jona? Cersei i Jaime mogliby przeżyć, gdyby stanęli tylko kilka metrów dalej? Zbyłem te głupotki nawet nie komentarzem, a wzruszeniem ramion.
Nie mogę tylko zrozumieć, jak HBO mogło do tego dopuścić. Stacja miała dwa lata, by przygotować ostatni sezon na tip-top. Zamiast tego „Gra o tron” stała się cieniem samej siebie. Butelka z wodą, która wpadła w kadr zaledwie dwa tygodnie po wpadce z kubkiem, to obraz tego, czym ten serial się stał.
„Gra o tron” niczym gra o pietruszkę.
Największą porażką Davida Benioffa i D.B. Weissa nie jest jednak to, że bez drogowskazu w postaci książek George’a R.R. Martina się w ostatnim latach pogubili. To byłbym w stanie im wybaczyć. O wiele gorszym przewinieniem jest to, że finał snutej przez nich opowieści nie budzi emocji - ani tych dobrych, ani złych.
Właśnie z tego powodu uważam, że - niczym biedny Tyrion - zakończenie „Gry o tron” na kartach historii telewizji się złotymi i jakimikolwiek innymi zgłoskami nie zapisze. Jeśli będę chciał przywołać z pamięci serial, który po wielu niezłych sezonach skończył się fatalnie, to nadal będę wspominał wpierw „Dextera” i „Lost”.