George R.R. Martin skomentował zakończenie „Gry o tron”. Krytycy 8. sezonu nie będą zadowoleni
George R.R. Martin w ostatnich kilku tygodniach unikał komentowania 8. sezonu „Gry o tron”. Wielu fanów z niecierpliwością oczekiwało jednak jego opinii, zwłaszcza że ogólny odbiór finałowych odcinków był bardzo negatywny. Opublikowane właśnie oświadczenie Martina nie zadowoli jednak krytyków produkcji.
„Gra o tron” po ośmiu latach dobiegła końca. O całym serialu HBO i jego ostatnim sezonie będzie się jeszcze dyskutować przez wiele miesięcy, ale już teraz kilka rzeczy można stwierdzić z dużą pewnością. Przede wszystkim wyraźnie widać, że uczuciem dominującym wśród wieloletnich fanów jest zniechęcenie. Dziesiątki tysięcy ludzi w ogromnych emocjach komentowały kolejne odcinki i niemal automatycznie ustawiały się po dwóch stronach barykady.
Szybko okazało się zresztą, że krytyków 8. sezonu jest więcej niż jego obrońców. Ostatni epizod w pewnym sensie złamał linię tych podziałów. Obie strony wyszły z tego starcia mocno poturbowane i dalekie od poczucia spełnienia. Banalny happy end, jaki zobaczyliśmy w 6. odcinku tak naprawdę nikogo nie zadowolił. I trudno w tym kontekście wyciągać tłumaczenie, że nie sposób ucieszyć wszystkich. To oczywiście prawda, ale finałowy sezon stał na naprawdę niskim poziomie i prędzej wszystkich zawiódł niż zadowolił.
Zranieni fani „Gry o tron” swojego ratunku poszukują w osobie George'a R.R. Martina.
Próbowali odnaleźć przyczyny słabszej formy twórców produkcji i szybko doszli do wniosku, że zaczęła się ona od 6. sezonu. Czyli wtedy, gdy serial wyprzedził książki Martina i stał się w większości oparty na oryginalnych pomysłach oraz przerobionych, spłyconych elementach powieści. Głównymi winowajcami fatalnego zakończenia ochrzczono Davida Benioffa i D.B. Weissa. Przez lata wychwalani twórcy nagle okazali się totalnymi nieudacznikami, którzy nie są w stanie napisać jednego dobrego dialogu. Doszło do tego, że nagle zaczęto im wypominać błędy z przeszłości (w przypadku Benioffa głównym powodem kpin stała się jego praca przy scenariuszu „X-Men Geneza: Wolverine”).
Gniew fanów można zdecydowanie zrozumieć, ale ich podejście do całej sprawy jest mocno naiwne. Showrunnerzy serialu to bardzo ważne osoby, ale tak olbrzymia produkcja jak „Gra o tron” to wręcz sztandarowy przykład dzieła zbiorowego. Nawet scenariusze są tak naprawdę wytworem kilku, a czasem nawet kilkunastu osób, bo swoje do powiedzenia mają też producenci i przedstawiciele stacji. Przy czym prawdziwe źródło naiwności fandomu leży jednak gdzie indziej - w oczekiwaniu, że George R.R. Martin wybawi ich z kompromitacji zwanej 8. sezonem „Gry o tron”.
Wszyscy, którzy liczyli na mocną deklarację ze strony Martina zapewne poczuli zawód na widok jego przepełnionego nostalgią posta.
Amerykański pisarz poświęcił większość nowej wiadomości na swoim oficjalnym blogu na podziękowaniach twórcom produkcji, wspominaniu przeszłości oraz... tłumaczeniu się z powolnego pisania „Wichrów zimy”. Do pewnego stopnia fani powinni zrozumieć Martina. Adaptacja HBO odmieniła nie tylko ich, ale też przede wszystkim jego życie.
Jak sam wspomina, nikt ponad dziesięć lat temu nie mógł przewidzieć, jaka sława czeka „Grę o tron”. A gdyby nie przygotowanie Benioffa i Weissa oraz zaangażowanie właśnie HBO w produkcję, uwielbiany przez miliony serial nigdy by nie powstał. I nie uczynił Martina sławnym. Nie oznacza to jednak, że obecnie jego zajęcia ograniczają się tylko do „Gry o tron”:
Drugą część posta pośrednio odnosi się do różnych spekulacji fanów odnośnie zakończenia oraz następnych powieści.
Martin w przeszłości potrafił dosyć ostro odpowiadać namolnym czytelnikom (przede wszystkim, gdy sugerowali, że może umrzeć przed skończeniem sagi), a niedawno dał dowód na swoje zniecierpliwienie związane z plotkami o napisanych „Wichrach zimy”. Tym razem jest łagodniejszy, ale nie zaoferował wielkiego pocieszenia dla fanów spragnionych „prawdziwego zakończenia”:
Ostatnie zdanie nawiązuje do innej wypowiedzi Martina z czasów, gdy serial zaczął coraz bardziej odchodzić od treści książek. Pisarz przywołał wówczas przykład O'Hary, która w powieści miała trójkę dzieci, a w filmie jedno. Takie szczegóły nie przeszkodziły jednak w uznaniu obu wersji tej opowieści za prawdziwe, choć różniące się od siebie. I podobnie będzie w przypadku „Pieśni lodu i ognia” oraz „Gry o tron”.
Niezadowoleni widzowie nie mają co liczyć na słowa wsparcia od Martina, bo autor za wiele zawdzięcza serialowi, by go teraz odsądzać od czci i wiary. Nie może też przecież zdradzać szczegółów swoich kolejnych książek, a na tym polegałoby stwierdzenie: zakończenie serialu i sagi będzie inne. Fanom jego dzieł pozostaje uzbroić się w cierpliwość i w międzyczasie zajrzeć do opublikowanej niedawno kroniki Targaryenów pt. „Ogień i krew”. O ile oczywiście już tego nie zrobili.