Nie, „Gra o tron” to nie jest najlepszy serial bez wad. Autorka książki „Nieoficjalny przewodnik po Grze o tron” chyba zapomniała o 8. sezonie
„Gra o tron” w zaledwie kilka miesięcy przeistoczyła się z najpopularniejszego serialu świata do jednego z najbardziej wyszydzanych. Czarę goryczy przelał zupełnie nieudany 8. sezon, ale symptomy słabości serii można było dostrzec wcześniej. Dlatego dziwi, że dzieła takie jak „Nieoficjalny przewodnik po Grze o tron” wciąż funkcjonują w starej rzeczywistości.
Powodzenie współczesnych seriali sprawiło, że potencjał marketingowy rozmaitych gadżetów towarzyszących premierze najgłośniejszych dzieł jest nie do przecenienia. Pod marką „Stranger Things” wydawane są dodatkowe książki i komiksy, podobnie będzie w przyszłości zapewne też z „Wiedźminem”, a przecież nie można w tym kontekście zapomnieć również o „Grze o tron”. Serial HBO opanował na wiele lat wyobraźnię widzów z całego świata, dlatego nie powinna nikogo dziwić liczba rozmaitych produktów towarzyszących.
Niektóre z nich były w pełni oficjalne, a inne tylko wykorzystywały popularność produkcji do opowiedzenia własnej historii. Nie zmienia to jednak faktu, że fani „Gry o tron” z radością sięgali po dzieła i gadżety z obu grup. Nie zawsze z sukcesami, bo choćby gry wideo w świecie serialu poniosły w znacznej większości dużą porażkę, ale nie zmieniało to w znaczący sposób nastawienia klientów. Dopóki serial stał na wysokim poziomie, dopóty widzowie chętnie wydawali pieniądze, żeby zaakcentować swoje związki z bohaterami.
„Gra o tron” zaliczyła duży zjazd jakości, a 8. sezon był po prostu fatalny. Autorka książki „Nieoficjalny przewodnik po Grze o tron” zdaje się jednak tego nie zauważać.
Nie jest prawdą stwierdzenie, że przed finałową serią wszystkie elementy układanki Benioffa i Weissa były na swoim miejscu, a żadni fani nie protestowali. Krytykantów 6. i 7. sezonu nie brakowało. W fandomie „Gry o tron”wciąż przeważała po prostu opinia, że zakończenie całego serialu wszystko wynagrodzi. Showrunnerom można było sporo wybaczyć, bo na wczesnym etapie swojej pracy z tekstem George'a R.R. Martina zdecydowanie stanęli na wysokości zadania.
To zaufanie nie było jednak bezwarunkowe. Wręcz przeciwnie, miłość do serialu oraz sagi „Pieśni lodu i ognia” prowokowała wielu fanów do pogłębionych rozważań, dyskusji i analitycznego podejścia. Oczywiście nie wszystkich. Z przykrością trzeba stwierdzić, że tych cech brakuje choćby Kim Renfro, czyli autorce „Nieoficjalnego przewodnika po Grze o tron”.
Zakulisowe książki dla fanów to problematyczny temat. Mają olbrzymi potencjał, ale pod warunkiem posiadania mocnych i nieujawnionych wczesnej faktów.
A to wymaga długotrwałego przygotowania, dojść do najważniejszych ludzi z produkcji i wykonania rzetelnej reporterskiej pracy. Dziennikarka pracująca dla portalu Business Insider nie wykonała właściwie żadnej z tych rzeczy. Całość ma bardzo subiektywny wydźwięk. Renfro koncentruje się na własnych odczuciach oraz cytatach zapożyczonych z innych redakcji. Znalezienie choć jednego wywiadu jej autorstwa w „Nieoficjalnym przewodniku po Grze o tron” jest zadaniem wyjątkowo karkołomnym.
Autorka w siedemnastu rozdziałach w skrótowy sposób prezentuje historię powstania serialu, jego związki z twórczością George'a R.R. Martina oraz poszczególne elementy wpływające na sukces produkcji HBO. Wiele z nich ma charakter dosyć żartobliwy, często anegdotyczny. Renfro opowiada choćby o najbardziej zapadających w pamięć cytatach czy rywalizacji fanów wilkorów z wielbicielami smoków. Brakuje tu jakiegoś głębszego wglądu w serial, serię powieści lub społeczność fanów. Wszystko odbywa się na bardzo powierzchownym poziomie. A skoro tak, to można się zastanawiać, jaki jest sens przeczytania pracy amerykańskiej dziennikarki. Czego nowego można się z niej dowiedzieć? Co zostaje tu odkryte przed fanami? Jaką nową historię poznają?
„Nieoficjalny przewodnik po Grze o tron” to książka dla fanboyów a nie fanów. Entuzjazm Renfro jest absurdalny.
Autorka książki jest w stanie całkowicie poważnie wygłaszać tezy, że „Pieśń lodu i ognia” to najwspanialsza opowieść, jaką kiedykolwiek stworzono, a Krwawe Gody bije na głowę wszystkie pokazane w telewizji sceny. Przy całym podziwie dla dzieł Martina i serialu HBO, to twierdzenia niesamowicie oderwane od rzeczywistości. Nie tylko pod względem krytycznej oceny, ale też badania nastrojów i oczekiwań fandomu. Renfro chwali się swoją znajomością Reddita „Gry o tron”, ale można odnieść wrażenie, że od co najmniej kilku miesięcy tam nie zaglądała.
Po tym jak przez fandom przeszła najpierw fala szydery, a potem zniechęcenia pisałem o powolnym umieraniu środowiska wielbicieli serialu. Równolegle do tego zjawiska można było jednak zaobserwować również bardzo silny ruch krytyków 8. sezonu „Gry o tron”, którzy za punkt honoru wzięli sobie analizę i próbę naprawy finałowych odcinków. W porównaniu do oddolnych działań tego typu fanów książka Kim Renfro sprawia bardzo ubogie wrażenie. I nie można tutaj traktować daty publikacji jako usprawiedliwienia.
To zupełnie inna sytuacja niż w przypadku dokumentu „Gra o tron: Ostatnia warta”.
W tym dziele HBO widzowie zobaczyli prace nad zakończeniem serii z perspektywy osób z tła i działających poza kamerą. Film miał w sobie mnóstwo serca i pokazywał coś nowego, a ponieważ powstawał przed skończeniem dzieła przez showrunnerów, to łatwo wybaczyć jego autorom nadmierny entuzjazm.
Renfro w „Nieoficjalnym przewodniku po Grze o tron” kilkukrotnie wspomina finał produkcji (na Zachodzie książka ukazała się w październiku), ale zawsze z nastawieniem: „Bez względu na wszystko nie można było zadowolić wszystkich”. To fałszywy argument, bo nie odnosi się do sedna problemu. Oczywiście, że nie każdy byłby na koniec równie szczęśliwy, ale czym innym jest niewielka grupa niezadowolonych, a czym innym wściekłość olbrzymiej większości najwierniejszych widzów.