To był absolutnie najlepszy odcinek "Gry o tron" od rozpoczęcia serialu. Fani dostali cudowny finał
Nie sądziliście, że HBO przebije poziomem rewelacyjny dziewiąty epizod, ze wspaniałą bitwą pod Winterfell. Niemożliwe stało się możliwe. Finał szóstego sezonu to najlepszy odcinek serialu "Gra o tron", jaki kiedykolwiek został wyemitowany.
Tekst odnosi się do zawartości ostatniego odcinka szóstego sezonu serialu "Gra o tron". Jeżeli jeszcze nie widziałeś finalnego epizodu, koniecznie musisz to zmienić.
Ekipie HBO udało się wyprodukować kilka niezapomnianych odcinków "Gry o tron". Ścięcie Neda, makabryczne wydarzenia z portu Hardhome czy Bitwa Bękartów sprzed tygodnia - to wszystko porcje serialu, które oglądało się z szeroko rozdziawionymi ustami. Telewizyjna rozrywka na najwyższym poziomie. Dzisiaj HBO ustawiło poprzeczkę jeszcze wyżej. Żaden wcześniejszy epizod nie zrobił na mnie TAKIEGO wrażenia.
Już pierwsze sekundy finalnego odcinka pozwalają sądzić, że będziemy mieli do czynienia z czymś wyjątkowym.
Na wielkość finału szóstego sezonu wpisują się trzy elementy. Po pierwsze - śmierci. Po drugie - galopująca akcja. Po trzecie - muzyka. Cóż to były za utwory! Od pierwszych sekund 10 epizodu dało się słyszeć niesamowite brzmienie. Jak gdyby producenci dawali znać - to nie jest po prostu kolejny odcinek waszego ulubionego serialu. Dostaniecie coś wyjątkowego.
Przepiękne utwory w świetny sposób łączą początek i koniec epizodu. Zwróćcie uwagę na tę muzyczną klamrę kompozycyjną, która scala wszystkie sceny. Nie mogę się doczekać, aż do sieci trafi spis wszystkich kawałków. Również tego, którzy towarzyszył napisom końcowym. Wielki finał szóstego sezonu to była ekstaza dla miłośników muzyki filmowej. Absolutna RE-WE-LA-CJA.
Akcja serialu wyprzedziła akcję książek. Nie miałem więc pojęcia, że pod wielkim septem znajdują się beczki ze smoczym ogniem. Zniszczenie poświęconego bogom budynku było dla mnie szokiem. Zginęło tak wiele kluczowych postaci! Rycerz Loras. Wielki Wróbel. Lancel Lannister. Jego ojciec Mace. No i przede wszystkim - moja ulubienica Margaery Tyrell.
Czuć, że z tak wielkim przetrzebieniem szlachty Westeros, serial zmierza ku końcowi. Kolejne postaci popadają w skrajności i radykalne rozwiązania, a kolejka do żelaznego tronu staje się coraz krótsza. Będąc przy koronie - scena śmierci króla Tommena, zrealizowana na jednym ujęciu, to również mistrzostwo. Taki minimalizm, a tyle wyczuwalnych emocji targających młodym władcą.
Nie można również zapomnieć o Aryi. Powrót „dziewczynki” do Siedmiu Królestw odbył się w klimacie filmu grozy. Ciasto podane Walderowi Freyowi, do tego zdanie „-ale przecież oni już tutaj są” mogło mrozić krew w żyłach. Jestem niezwykle ciekaw, jaką rolę odegra panna Stark. Raczej nie zapowiada się, aby była to grzeczna dziedziczka Północy. Wyrasta nam najlepszy skrytobójca Westeros, który na pewno zatrzęsie całym serialem.
Przez „coś” mam tutaj na myśli wydarzenia większe, niż przepychanki na królewskim dworze w Królewskiej Przystani oraz odmrażanie sobie stóp na Północy. Daenerys nareszcie płynie w stronę Westeros i to najlepsze, co mogło spotkać ten serial. Dla mnie dotychczasowy wątek Danny był tym najsłabszym i najnudniejszym.
Problemy Zrodzonej z burzy, jej walka o niewolników oraz podbijanie kolejnych miast - wszystko to początkowo było egzotyczną odmianą od akcji w Westeros. jednak z czasem dało się czuć, jak bardzo rozciągnięty i powtarzalny jest scenariusz zaplanowany dla Danny. Doszło nawet do tego, że historia kobiety zatoczyła koło, a ta ponownie objęła przywództwo nad Dothrakami.
Może finalny epizod nie był tak efektowny, jak Bitwa Bękartów, ale wcale nie musiał. Morderstwa. Intrygi. Zmiany na tronie. Masa zwrotów akcji oraz poruszonych wątków. Do tego każdy z nich ciekawy i bez słabszych momentów. Jako wierny widz tego tytułu, nie mogłem sobie wymarzyć lepszego zakończenia. Ach, no i w końcu potwierdziła się teza o Jonie Snow!