REKLAMA

20 lat temu pojawiło się „Mroczne widmo” – najbardziej wyczekiwana premiera w historii kina

To nie będzie tekst naśmiewający się z Jar Jar Binksa czy midichlorianów. Czy to się komuś podoba czy nie, „Mroczne widmo” wprowadziło hollywoodzkie widowiska (ramię w ramię z „Matriksem”) w XXI wiek.

gwiezdne wojny mroczne widmo plakat
REKLAMA
REKLAMA

19 maja 1999 roku. Ta data na zawsze zapisała się w annałach popkultury. Wtedy to miała miejsce światowa premiera chronologicznie pierwszej odsłony „Gwiezdnych wojen”, rozgrywająca się 32 lata przed wydarzeniami z „Nowej nadziei”.

Najbardziej oczekiwana premiera wszech czasów.

Jeśli uważacie, że tzw. hype na wielkie produkcje osiąga dziś swoje apogeum, przy okazji premier nowych epizodów „Gwiezdnych wojen” czy „Avengersów” to jesteście w błędzie. W całej historii branży filmowej nie było drugiego tak bardzo wyczekiwanego filmu jak „Mroczne widmo”. A miało to miejsce jeszcze przed rozpoczęciem się na dobre ery internetowej. Siec już funkcjonowała, ale mimo wszystko na o wiele mniejszych obrotach niż dziś. Co nie przeszkodziło pierwszemu zwiastunowi „Mrocznego widma” pobić licznych rekordów oraz zapisać się w historii popkultury.

I trudno się dziwić. Była to kontynuacja legendarnej sagi, która na przełomie lat 70. i 80. tchnęła nowe życie w hollywoodzką machinerię i była jednym z ojców nowoczesnej popkultury. Po raz pierwszy od 16 lat, czyli od momentu premiery „Powrotu Jedi” stare i nowe pokolenie fanów miało okazję raz jeszcze powrócić do odległej Galaktyki.

O skali popularności pierwszego zwiastuna „Mrocznego widma” świadczy najlepiej fakt, że ludzie wykupywali na pniu bilety na film „Zakochany Szekspir”, gdyż to właśnie przed nim miał zostać umieszczony trailer dzieła Lucasa. Są teorie mówiące o tym, że „Zakochany...” jest jednym z najbardziej kasowych filmów, których nikt nie obejrzał, gdyż ogromna część ludzi ponoć wychodziła z seansu po obejrzeniu rzeczonego zwiastuna.

Tuż po swojej kinowej premierze zwiastun „Mrocznego widma” został ściągnięty ze strony StarWars.com ponad 10 mln razy w formatach Real Video, QuickTime i AVI.

Tym samym rozpoczął fenomen oglądania i komentowania filmowych zwiastunów w sieci, który na dobre rozwinął skrzydła już wraz z premierą YouTube’a. Tylko w ciągu 24 godzin od premiery ściągnięto go milion razy. Sam Steve Jobs stwierdził wówczas, że było to „największe w historii internetu ściąganie plików”.Warto nadmienić, że ówczesne serwery nie były do końca przygotowane na skalę tego zjawiska, doprowadzając do licznych spowolnień działania sieci.

Sprzedaż biletów na pierwszy prequel w historii gwiezdnej sagi biła rekordy. MovieFone, który w 1999 roku sprzedawał bilety przez telefon i online, miał aż dziesięciokrotnie większy ruch na www. Ci, którzy mieli bardziej tradycyjne podejście do kupowania biletów musieli być gotowi nawet na kilkudniowe czatowanie w kolejce pod kasami danego kina. Ludzie wręcz rozbijali tam swoje obozy, tworzyli mikro-społeczności, gwiezdnowojenne komuny, niekiedy nocując na ulicy pod namiotem. Nierzadko już poprzebierani w kostiumy ze świata Star Wars. Dziś ci ludzie znaleźli swój drugi dom na Comic-Conie czy Star Wars Celebration Day.

„Mroczne widmo” to najbardziej optymistyczna część sagi.

Osobiście nie jestem fanem prequeli. Wolę jednak iść naprzód, zamiast cofać się do wydarzeń poprzedzających kultowe opowieści. Idea prequeli zabija też dramaturgię, bo wiemy kto przeżyje oraz jak to wszystko się zakończy. Mimo tego „Mroczne widmo” umiejętnie wykorzystało fakt, że wiemy jaki los czeka Anakina Skywalkera czy Obi-Wana Kenobiego. Niewiele to zmienia w naszym doświadczeniu tej historii, ale sprawia, że patrzymy na nią z większą głębią. Tragizm postaci Anakina oraz tego, dokąd zaprowadzi nas cała trylogia prequeli był jednak dodatkowo wzmocniony tym, że „Mroczne widmo” jest koniec końców najbardziej optymistyczną i pozytywną odsłoną „Gwiezdnych wojen”. Obserwujemy tu wydarzenia funkcjonujące trochę na zasadzie ciszy przed burzą. Oglądamy ostatnie tchnienia starego świata i dawnego porządku, jesteśmy u progu upadku złotej ery Starej Republiki.

Widzimy więc urywek pokazujący jak działał zakon rycerzy Jedi przed ich upadkiem i holocaustem z rąk Dartha Vadera. Możemy się też przyjrzeć temu, jak pracował Senat Galaktyczny.

mroczne widmo senat galaktyczny

Notabene, ten wątek polityczny w „Mrocznym widmie”, choć zdecydowanie uproszczony i ewidentnie domagający się większego rozwinięcia, był całkiem nieźle poprowadzony. Walka o wpływy, knucia i intrygi w cieniu negocjacji z Federacją Handlową to naprawdę ciekawe odświeżenie tematyki, którą podejmują kolejne epizody, znacznie zawężające spektrum fabularne i kierując się ku opowieści o rodzinie Skywalkerów.

„Mroczne widmo” przedstawiło jednych z najciekawszych bohaterów całej serii.

Nie, nie, nie chodzi mi wcale o Jar Jara. W pierwszym epizodzie nawet Obi-Wan Kenobi był jakby nieobecny, a grający go Ewan McGregor drewniany (to na szczęście zmieniło się w kolejnych dwóch odsłonach prequeli). Moim zdaniem „Mroczne widmo” było ostatnią odsłoną „Gwiezdnych wojen”, która wprowadziła nowe i barwne postaci. Nic oczywiście nie jest w stanie równać się z bohaterami klasycznej trylogii, ale na tle dość bezbarwnych, bezpiecznych i poprawnych politycznie herosów z epizodów VII i VIII, Qui-Gon Jinn, młody Anakin, Amidala i przede wszystkim Darth Maul pozytywnie się wyróżniają. Są dobrze napisani, intrygujący, niejednoznaczni (Darth Maul fascynuje mnie bardziej niż choćby sam Imperator). Mają też zachwycające kostiumy (tu szczególne ukłony w stronę Amidali i jej dworu). Ani w klasycznej, ani w nowej trylogii nie uświadczyliśmy aż tak wystawnych i bajecznych strojów.

mroczne widmo palpatine amidala

I rzeczywiście, można i powinno się ponarzekać na nadmiar CGI w „Mrocznym widmie”. Ograniczona ilość prawidziwej scenografii odbiła się negatywnie na całym filmie. Natomiast w tym całym zalewie CGI nie można zapomnieć o fenomenalnej sekwencji wyścigu ścigaczy podczas zawodów na Tatooine oraz finałowym pojedynku Qui Gona i Obi-Wana z Darthem Maulem.

Sekwencja ze ścigaczami po dziś dzień robi wielkie wrażenie i właściwie w ogóle się nie zestarzała.

Sam pamiętam, że gdy pierwszy raz ją obejrzałem, miałem poczucie, że czegoś takiego kino rozrywkowe jeszcze nie widziało. Jej dynamika, montaż, szybkość, dramaturgia. Wszystko to składało się na porywający spektakl. Po latach, gdy „Mroczne widmo” trafiło do kin w wersji 3D, sekwencja ta w ogóle nie odstawała od tego, co można było oglądać w nowych superprodukcjach. A nawet je przewyższała jeśli chodzi wąską szufladkę scen akcji.

A pojedynek dwóch Jedi z Maulem to nadal moja ulubiona sekwencja walki na miecze świetlne w historii całej sagi. Jest on nie tylko znakomicie przemyślany pod kątem choreografii i logistyki, ale też ma w sobie niemały ładunek dramaturgiczny, podsycany dodaktowo przez interwały czasowe oraz odpowiednie stopniowanie napięcia.

Ale nawet finałowy pojedynek pomiędzy Gunganami a droidami stał się punktem odniesienia dla hollywoodzkich widowisk. Ostatnio np. wielka bitwa w „Avengers: Wojna bez granic” nieprzypadkowo bardzo mocno przypominała ją od strony formalnej i scenograficznej.

REKLAMA

„Mroczne widmo” było beneficjentem oraz ofiarą ogromnego oczekiwania ze strony fanów gwiezdnej sagi.

Z jednej strony film pobił masę ówczesnych rekordów kasowych (do dziś zarobił ponad 1 mld dol na całym świecie. Z drugiej, było praktycznie niemożliwym, by I epizod „Gwiezdnych wojen” zadowolił wszystkich. To zupełnie inny film, nowy świat, nowe technologie, odmienne podejście do filmowania. Dużą rolę odgrywał w tym też sentyment i idealizacja klasycznej trylogii, szczególnie „Powrotu Jedi”, który nie był udanym finałem pierwszej serii. Łatwo wieszać psy na „Mrocznym widmie”, choć prawda jest taka, że i tak jest to lepszy film niż zarówno „Atak klonów”, jak i „Ostatni Jedi”. Z okazji okrągłej rocznicy warto go sobie przypomnieć. Choćby raz na 20 lat.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA