Wolę niespodzianki dlatego nie wiem, czy Superman znowu uratuje Ziemię, ale poznałem już muzykę, która towarzyszy jego nowym przygodom. I wiecie co? Ten soundtrack wdziera się do umysłu i nie pozwala skupić na niczym innym. Po prostu działa. Dobrze działa.
W jednym z wywiadów Hans Zimmer zdradził, że prace nad muzyką do Supermana rozpoczął natychmiast po „The Dark Knight Rises” („Mroczny Rycerz Powstaje”) i był wówczas wciąż otoczony mrokiem Batmana. Oczywiście próbował się od niego uwolnić i uważał, że to mu się udało. Być może. Historia Batmana rozpoczęła się na nowo od premiery niesamowitego „Batman: Początek”, a niemała w tym zasługa mrocznej i monumentalnej muzyki, którą Zimmer zajmował się właściwie przed całą dekadę (skomponował muzykę do wszystkich trzech części). Czy Superman też będzie nową jakością i zamaże pamięć o nieudanym poprzedniku, pokracznym „Powrocie Supermana?”.
Pochodzący z Niemiec kompozytor stwierdził, że odnosił się raczej do twórczości Johna Williamsa, to znaczy filmu z 1978 roku, w którym grał jeszcze nieodżałowany Christopher Reeve. Dla Zimmera to był podobno film młodzieńczej fascynacji, z którym dorastał, a nawet, jak sam określił: „jest w jego DNA”. Między innymi dlatego czuł się zaszczycony, że może wziąć udział w projekcie, chociaż obawa, czy sprosta, była równie silna. To legenda, z którą musiał się zmierzyć i jednocześnie przekazać muzyczną opowieść przyszłym pokoleniom widzów, próbując zrobić to równie dobrze jak Williams.
Zimmer jest znany ze skromności i skrytości ale jego dokonania są i będą wielkie, nawet jeśli brakuje mu tej iskry bożej, przebłysku geniuszu takich kompozytorów jak Wojciech Kielar, Howard Shore, czy Alfred Newman. A jest o czym mówić, poczynając od "Rain Mana", który sprawił, że Zimmer stał się rozpoznawalny w Hollywood, przez wspaniały „Karmazynowy przypływ”, po jego ostatnie projekty: „Sherlocka Holmesa”, „Incepcję”, czy „Kod da Vinci”. W moim prywatnym rankingu Zimmer rządzi i włada z jednego powodu, a raczej z dwóch. Przede wszystkim postawiłbym mu ołtarz za „Gladiatora” (pamiętacie Lise Gerrard w genialnych aranżacjach?) i „Helikopter w ogniu”. Ten ostatni film to w ogóle arcydzieło sztuki filmowej, a muzyka była nieodłączną częścią obrazu, spójnego z akcją i niesamowitymi zdjęciami. Swoją drogą to paradoksalne, że przez dziesięciolecia pracy, z wielu nominacji do Oscara, Zimmer dostał tylko jedną statuetkę za… „Króla Lwa”.
Superman gra na nerwach?
Muzyka do Supermana jest oczywiście podniosła i monumentalna bo musi taka być skoro to historia o istocie, która może przenosić góry. Zimmer bardzo długo zastanawiał się nad fenomenem Supermana, szukał drogi do muzycznego podkreślenia jego historii ale nie chciał jej strywializować i ograniczyć do mocarnej nuty. Kompozytor znalazł rozwiązanie zastanawiając się nad śmiercią. Zdał sobie sprawę, że Supermana może zabić coś jeszcze poza kryptonitem. Otóż może pęknąć mu serce. Właściwie nie rozumiałem, o czym facet gada dopóki nie posłuchałem tej muzyki. I rzeczywiście, słychać w niej rozterkę, wątpliwości, obawę, nawet przerażenie. To nie jest tylko marszowa nuta z „Twierdzy”, dźwiękowa bufonada, trąby jerychońskie obwieszczające nadejście niezniszczalnego faceta w czerwonych gaciach (dobrze, dobrze, w najnowszym filmie bez gaci), z laserami w oczach.
Zimmer dotyka uczuć, które przecież targają Supermanem z niewyobrażalną siłą bo nie kto inny jak on zdaje sobie w końcu sprawę z odpowiedzialności jaką los złożył mu na barki. I musi walczyć o to, w co wierzy. Jeśli odpalicie sobie kompozycję „Man of Steel” (Hans: Oryginal Sketchbook) zrozumiecie o co chodzi, bo ta muzyka przemawia lepiej niż wszystkie słowa. Tak samo jak „Flight”, który daje poczucie wolności, wystarczy jedynie zamknąć oczy. Albo początkowa niepewność i nieśmiałość, która chowa się w utworze „This is Clark Kent” by wybuchnąć siłą wielu instrumentów. To muzyczna opowieść, od której ciężko się oderwać i nie da się szybko zapomnieć.
Jeszcze jedno. Na Spotify nie znajdziecie wszystkich kompozycji, bo cały album to dwie płyty. Warto zajrzeć tutaj, na Amazon, gdzie są próbki wszystkich utworów. Premiera „Człowieka ze stali” w Polsce już w najbliższy piątek. O ile nie traficie na salę wypełnioną osobnikami chrzęszczącymi pożeranym popcornem, to do kina warto pójść również dlatego, żeby filmu posłuchać w dobrej jakości. To będzie uczta dla zmysłów.