REKLAMA

Horrory, których nie znacie #3. „Hausu”, czyli najbardziej popieprzony film o nawiedzonym domu, jaki widziałem

Są horrory, są też całkiem liczne WTF-filmy, ale jest też „Hausu”, znany w Polsce jako „Dom”, który przynależy do zupełnie odrębnej kategorii (i chyba przy okazji do innego wymiaru).

hausu
REKLAMA
REKLAMA

Ze względu na fakt, że w naszym pięknym nadwiślańskim kraju pośród niektórych widzów nadal żywa jest pamięć i kult serialu obyczajowego (skądinąd bardzo dobrego) „Dom”, będę się posługiwał oryginalnym tytułem, „Hausu”, który idealnie pasuje do festynu dziwactw, abstrakcji i surrealizmu, jakich przyjdzie wam doświadczać, jeśli tylko zdecydujecie się na ten seans.

Choć nie jest to film, który poleciłbym z czystym sercem każdemu, uważam, że warto dać szansę „Hausu”, bo to dzieło tyleż samo popieprzone, co fascynujące.

hausu horror kot i krew

Oczywiście dalekie od doskonałości, tym niemniej twórcom udało się zabrać widza w naprawdę unikalną i niecodzienną podróż, w której koszmary mieszają się z fantazją. „Hausu” to bowiem film, który odbiera się niczym sen. I to taki, który trzeba obejrzeć raz jeszcze, by uwierzyć, że to, co oglądaliśmy naprawdę tak wyglądało. To też jeden z nielicznych znanych mi filmów, w których kino klasy C spotyka się z pełnoprawnym arthouse’em.

Reżyser „Hausu”, Nobuhiko Ôbayashi, zastosował w nim całą masę przeróżnych stylistyk i rozwiązań formalnych. Tanie (acz kreatywne) efekty specjalne idą ramię w ramię z technikami rodem z filmów rysunkowych, pop-artowymi kolażami wklejonymi w obraz. Horror miesza się tu chwilami z kreskówką bądź komiksową poetyką. Wyobraźcie sobie odcinek Scooby-Doo wyreżyserowany przez Andy’ego Warhola i z pomocą Alejandro Jodorowsky’ego, a dostaniecie mniej więcej obraz tego, czym jest „Hausu”.

Jeśli chodzi o fabułę, to film ten opowiada o grupie młodych kobiet, które wyruszają w podróż w odwiedziny do swojej ciotki mieszkającej w domu na prowincji. Gdy tylko dziewczęta przybywają na miejsce, szybko okazuje się, że dom jest nawiedzony.

Jak widać, jeśli chodzi o samą historię, „Hausu” nie prezentuje nic przesadnie odkrywczego, bo też nie taki był jego cel.

To jeden z tych filmów, które są wizualnym doświadczeniem.

No i pewnie tworzone były z użyciem substancji psychoaktywnych. I w sumie też w takim stanie najlepiej je konsumować.

Jeśli nie wierzycie, to pozwólcie, że zapytam się was: kiedy ostatnio oglądaliście horror, w którym występują sceny kung-fu? Albo tła scenografii, które wyjęte są rodem z dziecięcych teatrzyków? Nie wspominając już o morderczym fortepianie, odczepionej od korpusu głowie, która gryzie w tyłki, nawiedzonym kocie czy żarłocznym żyrandolu.

W zależności od nastroju bądź pory dnia, „Hausu” może was zafascynować, rozbawić (bo jako komedia sprawuje się znakomicie) i stać się jednym z waszych ulubionych filmów do oglądania na melanżu ever.

REKLAMA
hausu horror glowa

To też piękny dowód pasji twórców, których nie blokowały żadne granice i braki technologiczne czy finansowe w opowiadaniu historii. Jeśli więc jesteście fanami japońskich popkulturowych dziwactw w posypce kina grozy oraz surrealistycznej makabry, „Hausu” może być ciekawym wyborem na weekendowe plany filmowe.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA