Domek z kart nie runął. Nie można powiedzieć tego o życiu bohaterów. House of Cards - recenzja Spider's Web
House of Cards powróciło z 5. sezonem. Francis Underwood znów robi wszystko, by utrzymać się u władzy, a my możemy obserwować jego makiaweliczne rozgrywki. Jest intensywniej, mroczniej i bardziej przerażająco niż kiedykolwiek wcześniej.
OCENA
W tekście znajdzie się sporo spoilerów z 5. sezonu House of Cards, więc jeśli jeszcze nie widzieliście serialu, to zapraszam do bezspoilerowych recenzji pierwszego odcinka i całego sezonu.
Nowi showrunnerzy House of Cards zagrali na nosie widzom. Przed startem sezonu nie sposób było zgadnąć, jak potoczą się dalsze losy bohaterów, a podczas seansu liczba pytań, jakie miałem w głowie, rosła. Na szczęście zakończenie było szalenie satysfakcjonujące i tylko rozpaliło mój apetyt.
Dopiero po obejrzeniu wszystkich 13 odcinków widać, jak zgrabnie wszystkie puzzle wskakują na swoje miejsce.
Nowy sezon House of Cards po raz kolejny pokazuje nam machinacje polityczne małżeństwa Underwoodów, które z roku na rok staje się coraz bardziej złowieszcze. Nie ma granic, których by nie przekroczyli, by utrzymać władzę. Nie ma dla nich żadnych świętości i... coraz trudniej uwierzyć w ich motywacje.
Nie przeczę, że w połowie sezonu nachodziły mnie wątpliwości. Kolejne decyzje Francisa były jednak na tyle irracjonalne, że po prostu musiała stać za tym jakaś większa intryga. Ostatnie sceny, które wyjaśniały, w jaki sposób przechytrzył wszystkich, wynagradzały chwile zwątpienia, jakie miałem podczas seansu.
Francis już dawno osiągnął swój cel.
Stał się prezydentem, ale tylko dzięki politycznym machinacjom. Tak naprawdę jedyne, czego nie osiągnął, to wygranej w uczciwych wyborach. Kto jednak jak kto, ale Frank nie liczy się z opinią publiczną. Akurat takie osiągnięcie go nie interesuje. Liczy się tylko nieskończona niczym nieskrępowana władza.
Underwood zdaje sobie w dodatku sprawę, że na polityce świat się nie kończy. House of Cards zapowiada na kolejny sezon wycieczkę poza Biały Dom. Frank Underwood wycisnął z urzędu prezydenta wszystko, co mógł. Zabił przy tym szereg ludzi, złamał kilka życiorysów i ukrócił kariery, ale finalnie to on był górą.
No, prawie.
Oczywiście jedynym adwersarzem godnym Francisa jest jego małżonka. Chociaż już od dawna nie śpią nawet w jednym pokoju i biorą sobie kochanków - swoją drogą niezmiernie się cieszę, że wątek irytującego, ciamajdowatego Toma Yatesa został już definitywnie zakończony - to do tej pory wspólnie pięli się po szczeblach politycznej kariery i wspierali pomimo konfliktów.
Zasiane kilka lat temu ziarno niezgody pomiędzy Underwoodami nie zostało jednak do końca wyplenione. Można było mieć wrażenie, że zażegnali waśnie między sobą, ale to była tylko zasłona dymna. Patrząc wstecz aż dziw, że nie zauważyłem subtelnych sygnałów, co się szykuje. Nie przeczę, że udało mi się na nią złapać i byłem rozwojem wypadków nie mniej zaskoczony niźli Frank.
Claire zapowiadająca, że teraz kolej na nią, wywołała u mnie ciarki.
Claire okazała się równorzędnym przeciwnikiem Franka. Oboje nie mają skrupułów i po trupach dążą do celu. Frank przechytrzył wszystkich, rezygnując z urzędu prezydenta i do samego końca liczył na to, że w newralgicznym momencie będzie mógł liczyć na żonę - ona jednak, po tym, jak poczuła władzę i poświęciła resztę człowieczeństwa, by ją utrzymać, nie odda jej bez walki.
Zakończenie 5. serii House of Cards mnie zaskoczyło, bo serial uśpił moją czujność. Zapowiadało się na to, że House of Cards w 5. sezonie skupi się na wyborach prezydenckich. Pierwsze odcinki zresztą starały się lansować Willa Conwaya jako godnego przeciwnika Underwooda. Ba, w uczciwych wyborach kandydat Republikanów by nawet wygrał.
Tylko co z tego, skoro Underwoodowie nie grają fair.
Francis dał się poznać jako wybitny manipulator, a w tym roku wspiął się na wyżyny. House of Cards bardzo szybko przypomniało widzom, że Frank to naprawdę twardy zawodnik. Niecierpliwy Will Conway z żoną zostali przez polityczną machinę przeżuci i wypluci. Niewiele z nich zostało poza doradcą, który zgrabnie zmienił obóz i stał się sojusznikiem Underoodów.
Pierwszy zwrot akcji, który przypomniał, kim tak naprawdę jest Frank, mieliśmy już w pierwszym odcinku. To, że ścigany w oczach opinii publicznej terrorysta, od dawna był więziony przez amerykańskie służby - a następnie został stracony w tle kampanii dezinformacyjnej - było świetnym zagraniem.
Przez cały sezon przekraczano kolejne granice.
Wbrew zapowiedziom z poprzedniego sezonu nie dostaliśmy wojny z prawdziwego zdarzenia, ale to, czego dopuszczał się kolejno Frank, było równie przerażające. Najstraszniejsze jest w tym to, że chociaż House of Cards stara się nie brać na warsztat prawdziwych wydarzeń, to zgrabnie mieli motywy i prawdziwą historię w swoim fikcyjnym świecie.
Wyroki śmierci bez sądu, manipulacje wyborami przez straszenie atakami terrorystycznymi, masowa inwigilacja, manipulacje w NSA, ściganie whistleblowera w Rosji - to nie jest tak nieprawdopodobne, jak mogłoby się wydawać. Oczywiście to serial rozrywkowy, więc wszystko jest przerysowane, ale mimo to House of Cards nie traci związku z realnym światem.
Cieszy też, że wreszcie wyciągnięto trupy z szafy.
Z zaciekawieniem obserwowałem to, jak Tom Hammerschmidt próbuje przygwoździć Francisa za morderstwo Zoe. Jego śledztwo dziennikarskie było jednym z ciekawszych wątków tego sezonu. Moment, w którym okazało się, że wskazówki podsuwał mu sam Frank, było istnym majstersztykiem. Szkoda tylko Douga, który poświęcił dla Franka dokumentnie wszystko.
Jestem niezmiernie ciekaw, w jakim kierunku serial teraz pójdzie. 5. sezon House of Cards był jednym z ciekawszych w historii serialu i przywrócił moją wiarę w to, że Netflix jest w stanie jeszcze dać nam sporo rozrywki w towarzystwie dwójki Underwoodów - tym bardziej, że teraz już po prostu muszą pójść na noże.
Domek z kart zatrząsł się właśnie w posadach, ale mimo to nadal nie runął.
Nie można tego jednak powiedzieć o życiu niektórych bohaterów. House of Cards dość mocno przetrzebił grupę zawodników biorących udział w tej grze. Wprowadzono tylko kilka nowych postaci, a wielu bohaterów obecnych do tej pory bezpardonowo wyeliminowano.
To jednak naturalna konsekwencja nieustannego podnoszenia stawki. Niczym w Grze o tron nie ma tutaj miejsca dla osób słabych, które krępuje moralność lub poczucie zwykłej ludzkiej przyzwoitości...