Niewiele było w moim życiu książek, od których się odbiłem. Rzadko zdarzało mi się narzekać na jakiś tytuł. Prawdopodobnie wynikało to z faktu, że zanim sięgnę po lekturę, musi mnie ona poważnie zainteresować - nieczęsto łapię za książki nie z mojej bajki. Warto jednak czasem eksperymentować - obiekt testu: Igrając z losem. Efekt: niestety próba nieudana…
Książka opowiada historię nauczyciela angielskiego, Anglika zresztą, mieszkającego i pracującego we Włoszech. Zwie się Morris Duckworth, a jego życiową ambicją jest wybicie się z marnego poziomu finansowego jaki prezentuje i dołączenie do najbogatszej kasty miasta, w którym żyje - Werony. W celach czysto ekonomicznych, bohater nawiązuje romans ze swoją uczennicą, Massiminą, siedemnastoletnią dziewczyną z bogatego domu. Odrzucony przez familię wybranki, Morris wyjeżdża z Massiminą bez wiedzy i zgody jej rodziny. Za plecami dziewczyny uknuł iście szatański plan, polegający na wysłaniu matce listu z żądaniem okupu, anonimowego oczywiście. Massimina, nieświadoma co się święci, wpatruje się z głównego bohatera jak w obrazek, nie podejrzewając, do czego jest on się w stanie posunąć, by zgarnąć pieniądze - a jest w stanie zrobić wiele rzeczy…
Historia rodem jak z brazylijskiej telenoweli, ujęta jednak nieco bardziej realistycznie i poważnie. Przynajmniej z pozoru, bo głębią i sensem fabuły Igrając z losem zdecydowanie dorównuje produkcjom z Ameryki Płd. Warto zaznaczyć, że nie jestem fanem tego typu książek (właśnie, co to za gatunek?). Gdybym nim był, może dostrzegłbym kunszt Tima Parksa, autora tej wzniosłej powieści. Największą wadą tego "dzieła" jest wszechobecna nuda. By dotrzeć do momentu akcji, musimy niekiedy przebrnąć przez kilkadziesiąt stron filozoficznych rozmyślań głównego bohatera, które bynajmniej interesujące nie są. Emocji nie dodają poumieszczane przez autora na każdej stronie nawiasy - naprawdę, mało jest stron, na których Parks nie napisał czegoś w nawiasie, ma chyba na ich punkcie manię! Jakby wywalić zdania w nich zawarte, książka nie straciłaby na wartości, a objętościowo uplasowałaby się tuż przed Jak Wojtek został strażakiem. A tak trzeba brnąć przez to prawie trzystustronicowe bagno, im dalej, tym głębsze.
Igrając z losem technicznie złe nie jest, gdzieś tam prześwitują umiejętności autora, jednak jest to zdecydowanie książka dla określonej grupy ludzi - czytelników nie wymagających od lektury akcji, tempa i zmyślnych dialogów. Rozmowy między bohaterami ograniczają się do wzajemnego informowania się o stanie sytuacji - brak realizmu. Liczba zwrotów akcji równa jest zeru… Gdyby nie chęć zysku głównego bohatera, można by mówić, że mamy do czynienia z romansem, w takiej jednak sytuacji jest to książka zupełnie nijaka i pozbawiona charakteru. Wiejąca nudą na każdym kroku.
Jak wcześniej już wspomniałem, omawiana książka nie jest zupełnie w moim guście, więc ten tekst może być spaczony. Zresztą, fani tego typu sennych dzieł i tak wyrobią sobie swoje zdanie, a reszta zapewne i tak by jej nie tknęła. I słusznie, powieść Parksa dla przeciętnego czytelnika, jakim jestem, prezentuje marny poziom. Szczątkowe, mizerne dialogi i wszechobecna nuda przekreśliły dla mnie tę książkę na amen. Czy znajduję w niej jakieś jasne strony? Może znajomość Włochów i ich kraju, którą wielokrotnie błyszczy autor? Wynika to zapewne z faktu, iż sam, podobnie jak bohater jego książki, jest Anglikiem, który kiedyś uczył swego języka we Włoszech. Nie ratuje to jednak Igrając z losem - w moich oczach ta książka to niewypał.