Wojtek Miłoszewski dzielnie walczy z pytaniem "co by było gdyby?". "Inwazja" - recenzja Spider's Web
Wyobraźcie sobie klucz rosyjskich myśliwców przelatujących nad głowami i niszczących waszą najbliższą okolicę. "Inwazja" Wojtka Miłoszewskiego to dość niepokojąca wizja ataku Federacji Rosyjskiej na Polskę.
OCENA
Wojtek Miłoszewski znany jest z czterech faktów. Po pierwsze, jest bratem wziętego autora kryminałów, Zygmunta. Po drugie, napisał scenariusz do niezłego serialu "Wataha". Po trzecie, wreszcie, współtworzył telewizyjny paradokument "Policjantki i policjanci" nadawany w TV4. Młodszy z braci Miłoszewskich wydał właśnie swoją debiutancką książkę. Nosi ona wszystko mówiący tytuł "Inwazja". A po czwarte, wraz z bratem Zygmuntem napisał scenariusz do polskiego serialu "Prokurator". Bardzo dobrego zresztą.
Pomysł na fabułę powieści był dość prosty. Autor opisał bieżące czasy i dorzucił szczyptę sensacji. Zgadza się w zasadzie wszystko. Polską rządzi de facto prezes, a w ministrze obrony łatwo rozpoznać Antoniego Macierewicza. Na scenie pojawiają się też światowi przywódcy: Angela Merkel, Donald Trump, Władimir Putin czy Xi Jinping. W tejże znanej nam rzeczywistości nie pasuje kilka zmiennych. Ukraina została w całości zaanektowana przez Federację Rosyjską, a na granicy z Polską następuje koncentracja wojska.
Świat przedednia wojny obserwujemy oczami trójki bohaterów.
Pierwszym z nich jest były wojskowy z objawami zespołu stresu pourazowego. Kolejnym, historyk na krawędzi bankructwa, próbujący uratować swój budżet domowy i kredyt hipoteczny nisko płatną pracą w call center. Trzecia bohaterka, to córka bogatego "badylarza", bezwzględnego biznesmena niestroniącego od przemocy.
Gdy rozpoczyna się inwazja, świat podobny do tego, w którym żyjemy staje w płomieniach. Okazuje się jednak, że Rosjanie mimo przewagi liczebnej nie radzą sobie tak dobrze, jak zakładają ich plany strategiczne. A co z NATO? Jak wygląda realizacji postanowień artykułu piątego Traktatu Północnoatlantyckiego, zapewniającego pomoc napadniętemu państwu? Sytuacja bardzo przypomina rok 1939 r. i czas tzw. dziwnej wojny, gdy Francja i Wielka Brytania, co prawda wypowiedziały ją III Rzeszy, ale nie kiwnęły palcem, by pomóc zaatakowanej Rzeczpospolitej.
Fabuła i postaci stworzone przez Miłoszewskiego są do bólu stereotypowe. Prezydent przypomina Adriana z Ucha Prezesa. Szef partii rządzącej, jak łatwo się domyślić, ma wszelkie cechy Jarosława Kaczyńskiego. Minister obrony to nawiedzony pseudomistyk. Jedni nazwą to realizmem, drudzy dopatrzą się w prozie Miłoszewskiego akcentów antypisowskich. Ci ostatni mogą mieć trochę racji.
Politycy sportretowani są w sztampowy sposób. Mniej przypominają oryginalne postacie, bardziej ich szkicowane przez media wizerunki. Gdyby ktoś miał wątpliwości o kogo chodzi, autor udzieli mu podpowiedzi. Dlatego prezydent w "Inwazji" koresponduje na Twitterze z Prasuką z ciemnej nory. Nawiązanie do aktywności Andrzeja Dudy w tym serwisie społecznościowym jest wręcz nachalne. Prezes rozmawiający z kotem również nie pozostawia dużego pola wyobraźni czytelnika.
Dlaczego warto przeczytać "Inwazję"?
Umówmy się, "Inwazja" nie jest wielkim dziełem literackim. Wojtkowi Miłoszewskiemu brakuje finezji. Czytając pierwsze kilkadziesiąt stron, miewałem kryzysy i przemożną chęć odłożenia książki. Zniechęcały mnie przede wszystkim braki warsztatowe autora i wpływ jego dokonań telewizyjnych na warstwę literacką. Pierwszy kryzys miałem już na samym początku, gdy oczami wyobraźni zobaczyłem Angelę Merkel, kontemplującą skarpety prezydenta Rosji.
Nie porywa również fragment poświęcony prezydentowi Stanów Zjednoczonych:
Mimo słabości przebrnąłem przez "Inwazję". Mocno się zdziwiłem, gdy zauważyłem, że fabuła mnie wciągnęła. Gdy zastanawiam się jednak, co spowodowało ten przełom w lekturze, nie potrafię wskazać jednoznacznej odpowiedzi.
Przede wszystkim, Miłoszewski dzielnie walczy z pytaniem "co by było gdyby?".
Jego wizja ataku wojsk rosyjskich na nasz kraj jest przejmująca. Pisarz uruchamia wyobraźnię czytelnika. Narusza tabu zapewniające poczucie psychicznego bezpieczeństwa. Czytamy i decydujemy się na trudny zabieg zobaczenia świata, w którym żyjemy pod rosyjskim ostrzałem. Oczywiście, to nie pierwsza tego typu książka. Wystarczy przypomnieć wydane w ostatnich latach książki Vladamira Wolffa. Rzeczywistość potraktowana piórem Miłoszewskiego jest przerażająco podobna do naszej.
To ciekawy paradoks. Opisane wyżej wady powieści autor przekuć potrafił w zalety. Stereotypowość realiów i postaci wzmacnia obraz Polski ogarniętej wojną. Zniszczenia Warszawy przywołują skojarzenia z hekatombą z 1944 r. Skuteczność pomysłu fabularnego wyraża się chyba w tym, że po przewróceniu ostatniej strony "Inwazji" cieszymy się, że żyjemy w czasie pokoju. Z drugiej strony uświadamiamy sobie, jak kruchy bywa ten ostatni.
Moja ocena "Inwazji" nie jest jednoznaczna. Czytałem lepsze powieści tego gatunku. Cenię sobie wszelkie przejawy literackiego kunsztu. Prozie Wojtka Miłoszewskiego brakuje wiele, ale lektury nie potrafię uznać za stratę czasu.