Po blisko dwóch latach od słynnego manewru lądowania bez opuszczonego podwozia, kpt. Tadeusz Wrona debiutuje w roli pisarza. Czy z piórem radzi sobie równie sprawnie jak z wolantem samolotu?
Tadeuszowi Wronie sławę przyniósł przykry zbieg okoliczności, który mógł zakończyć się tragicznie. Wracający z Newark do Warszawy Boeing 767 nie mógł wysunąć podwozia. Dzięki wiedzy i przytomności kapitana incydent zakończył się szczęśliwie:
Ten manewr ocalił życie 220 osobom, a kapitan wykonał go jako pierwszy w historii. O umiejętnościach Wrony z podziwem wypowiadał się m.in. Chesley Surrenberger, który przed czterema laty awaryjnie posadził Airbusa na tafli rzeki Hudson w Nowym Jorku. Wraz z laurami przyszła sława, a Wrona przy pomocy Wydawnictwa Poznańskiego postanowił przekuć ją w literacki sukces.
Wyczerpaliśmy wszystkie możliwości. Bez rezultatu. Musimy lądować, bo zapas paliwa jest już na wyczerpaniu. Pozostaje jeszcze tylko ustalić koncepcje tego manewru, gdyż wcześniej tak bardzo skupiliśmy się na próbach wypuszczania podwozia, że w ogóle o tym nie rozmawialiśmy.
Dzisiaj "Ja, kapitan" trafia na księgarskie półki. Po lekturze obszernych fragmentów można stwierdzić, że książka zawiera wszystko to, czego można po niej oczekiwać i nic poza tym. Jest to ten typ autobiografii, gdzie większość wydarzeń jest tylko dodatkiem do kluczowego wątku. Opis incydentu jest szczegółowy i obfity w specjalistyczną terminologię, ale w ogóle nie cierpi na tym tempo narracji. Muszę przyznać, że Wrona poradził sobie z konstrukcją zaskakująco dobrze i ciekaw jestem, czy to zasługa jego, redaktora, czy też może ghost writera?
Sam fakt wydania "Ja, kapitan" jest interesujący, bo trudno powiedzieć o kpt. Wronie coś więcej poza tym, że jest bohaterem. Nie ma aparycji gwiazdora (albo stereotypowego pilota samolotów pasażerskich, czyli modela z reklamy dezodorantu), nie rzuca anegdotkami... Skromny człowiek, którego życie w głównej mierze toczy się w przestworzach. Czy nie jest za późno na próby zbicia kasy na nośnym medialnie wydarzeniu? To kolejny dowód na szlachetną postawę autora. Mimo pozornie mało interesującego konceptu, książka broni się samą relacją z ust głównego uczestnika wypadku. Tadeusz Wrona na taki hołd jak najbardziej zaskakuje.