Jak to jest wyjść z garażu i nagrywać płytę u gwiazd? Sprawdziliśmy to wspólnie z Ninja Syndrom
No dobrze, może niezupełnie z garażu, bo Ninja Syndrom to już rozpoznawalny zespół z niemałym doświadczeniem w nagrywaniu i koncertowaniu. Jednak zatrudnienie do nagrania albumu ludzi, którzy współpracowali z najlepszymi z najlepszych było niemałą przygodą.

Skończyły się czasy geograficznego wykluczenia. Zespoły i wykonawcy dzięki takim usługom jak YouTube czy Spotify, są w stanie dotrzeć do dziesiątków milionów odbiorców niezależnie od tego, czy pochodzą z Kanady, Australii, Korei czy Polski. Jedynym zasadniczym problemem pozostają różnice w zarobkach – bez wątpienia zespołowi z Niemiec łatwiej kupić sprzęt i opłacić studio niż zespołowi z Albanii.
Wiele grup, tak jak bohaterzy tego materiału, zdaje sobie z tego sprawę i odważnie idzie w świat. Zespół Ninja Syndrom zdecydował się postawić na światową… jakość. I zamiast polegać na wiedzy swojej i znajomych, postanowił nagrać nową płytę w nie byle jakim towarzystwie.
Nowy album powstawał bowiem w Uppsali, pod okiem (i uchem) Daniela Bergstranda. To światowej sławy producent rockowy, pracował już z Behemothem i Meshuggah. Później materiał powędrował do USA, gdzie miksował go Taylor Larson, człowiek współpracujący z najlepszymi artystami i wydający płyty w słynnej Sumerian Records (Periphery, I See Stars). Z kolei za mastering nowej płyty odpowiadał Ted Jensen, który pracował, między innymi, z Coldplay czy Metalliką.
„Cześć, to my, Ninja Syndrom. Widzisz, bo chcielibyśmy nagrać u ciebie płytę…”
Jak opowiada Paweł Rej, gitarzysta Ninja Syndrom, kontakt z Bergtrandem udało się nawiązać bez większych problemów, wystarczyła wymiana maili.
Nie obyło się jednak bez tremy i reisefieber. Jak przyznają członkowie zespołu, choć praktycznie każdy z nich ma już niemałe doświadczenie muzyczne, to tym razem przyszło im pracować z osobą odpowiedzialną za brzmienie ich ulubionych płyt. I którą darzyli bardzo dużym szacunkiem.

Do Uppsali przyjechali przygotowani.
Zespół do tej pory pisał piosenki w swoim studiu.
Własne studio daje komfort czasu. Jeżeli brakuje weny i inspiracji lub, tak po prostu, czasu, można wrócić do komponowania innego dnia. Tym razem jednak czas w zewnętrznym studiu był opłacony. By uniknąć presji, znaczna część kompozycji powstała w Polsce, by w Uppsali je już tylko szlifować pod okiem producenta.
Zderzenie z autorytetem.
Jak się okazuje, muzyk z muzykiem się dogada bez problemu, jeżeli wzajemnie się rozumie i operuje w podobnej estetyce. Czytaj, jeżeli ma podobny gust. Jak wspomina Paweł Rej, spotkanie zaczęło się od wspólnego obiadu, podczas którego zespół i producent rozmawiali na temat brzmienia instrumentów i albumów innych wykonawców, gdzie każdy z obecnych odnajdywał niesamowite brzmienie bębnów, gitar czy dobre proporcje pomiędzy poszczególnymi instrumentami.
Danielowi do tego stopnia spodobały się pomysły Ninja Syndrom, że zespół praktycznie nie korzystał z instrumentów zapewnianych przez studio. Po kilku eksperymentach z werblami postanowiono, że nie ma sensu wymieniać instrumentów, na których utwory były komponowane i choć sprzęt był do dyspozycji zespołu, ostatecznie materiał nagrano na tym przywiezionym z Polski.
Przygoda, profesjonalnie nagrany materiał. Ale i nauka.
Ninja Syndrom znakomicie dogadywali się z producentem, który był zaskoczony dobrymi pomysłami zespołu na brzmienie utworów.
Instrumenty zostały bowiem nagrane momentalnie, bo – jak twierdzi Daniel – wymyślone przez Ninja Syndrom brzmienie w zasadzie nie wymagało większych korekt. Zabawa zaczęła się przy wokalach.
Daniel nie jest też fanem polepszania wokali zabiegami typu filtry auto-tune. Partie wokalne były dublowane tak długo, aż w końcu wszyscy byli zadowoleni.
Jak nagrać płytę ze znanym producentem? „Szukajcie możliwości, nie wymówek!”.
W rzeczy samej. Zostawiam was więc z jednym z ostatnich, nagranych jeszcze w Polsce singli Ninja Syndrom. Z dużą niecierpliwością oczekując nowego materiału.