Liczyłam na lekki film o spełnianiu marzeń, pokonanych przeszkodach w drodze na szczyt i sile miłości, a dostałam przedłużający się benefis Kasi Sawczuk, która owszem — śpiewa pięknie, ale jako aktorka wypada nieco gorzej. „Jak zostać gwiazdą” od dziś w kinach.
OCENA
„Jak zostać gwiazdą” nie jest kolejnym pseudokomediowym produktem polskiej kinematografii, po którego seansie bolą zęby od dwugodzinnego zgrzytania, nie jest też jednak filmem, który wpisywałby się w ten nurt polskiego kina, z którego możemy być dumni.
Jak zatem traktować efekt pracy reżyserki Anny Wieczur-Bluszcz? Ciekawostkę? Żonglerkę formą? Puszczenie oka do świata show-biznesu nad Wisłą? I przede wszystkim: czy jest to film warty dwóch godzin wolnego czasu i kilkudziesięciu złotych na bilet do kina?
„Spływaj” i kontrowersyjne talent show
Trudno jednoznacznie odpowiedzieć na te pytania, bo „Jak zostać gwiazdą" nie da się zaszufladkować do żadnej z kategorii. Przede wszystkim to lekka opowieść o tzw. talent show, czyli programie, który ma być trampoliną dla nieodkrytych dotąd gwiazd estrady. Tak też jest z „Music Race", w którym na kolejnych castingach na uczestników chcących podbić świat polskiej muzyki wylewane są kubły zimnej wody. I to dosłownie: jeśli jurorzy nie są zadowoleni z tego, jak wyśpiewany został dany utwór, uruchamiają mechanizm właśnie z wiadrem zimnej wody (okraszając ów akt głośnym „spływaj!”).
Jedyna gwiazda w filmie to Urszula Dudziak
Decydujące o tym jury to Urszula Dudziak (w bardzo dobrej roli samej siebie), Maciej Zakościelny (w kreacji podstarzałego rockmana Olo), wreszcie Julia Kamińska jako Ewa — królowa social mediów, notorycznie nadużywająca słowa „hasztag”. Przerysowanie postaci wydaje się zabiegiem zamierzonym: o ile Dudziak jest sympatyczną damą polskiej estrady, o tyle Olo i Ewa to jawne kpiny z dzisiejszych gwiazd, dla których więcej liczą się zasięgi w mediach społecznościowych i odcinanie kuponów od dawnej sławy niż codzienna praca w studiach nagraniowych.
Właściwie jedyną prawdziwą gwiazdą pojawiającą się w filmie (nie licząc wiecznie młodego i — co ciekawe — zdystansowanego do żartów na własny temat Krzysztofa Ibisza) jest Urszula Dudziak. Trochę mało jak na zobowiązujący tytuł komedii.
Wąsaty Karolak i „polski szołbiznesik”
Kilka scen komediowych, w których obśmiano mechanizmy dominujące w polskim świecie popkultury jest naprawdę niezłych. Warto tu wspomnieć o roli producenta programu „Music Race” — Tomasz Karolak aż do przesady szkicuje absurd społeczności, którą sam aktor nazwał podczas premiery „polskim szołbiznesikiem”. Rozmachu tu bowiem nie ma zbyt wiele, luksus ostatnich pięter z widokiem na Pałac Kultury i Nauki szybko się nudzi, a głębi przekazu tyle co kot napłakał.
Żeby ktoś jednak nie pomyślał, że „Jak zostać gwiazdą" to jakiś zgrabny filmowy pamflet, tak dobrze nie ma: wiele scen jest po prostu koszmarnych, przydługich, przewidywalnych i po prostu nudnych. I niestety, w zbyt wielu momentach produkcji biorą one górę nad pojawiającymi się dobrymi żartami czy mrugnięciami okiem do widza.
Zarazem film Wieczur-Bluszcz nie kończy się na tej raz śmiesznej, a raz męczącej zabawie w pokazanie czegoś na kształt „Idola” od kulis. Kiedy „Music Race" dociera do rodzinnej miejscowości jednego z jurorów (wspomniany Olo), na pierwszy plan wysuwa się historia Ostrej (Katarzyna Sawczuk), zbuntowanej i nieprzewidywalnej nastolatki oraz jej matki (Anita Sokołowska). Nie zdradzając zbyt wiele z dość topornej i oczywistej fabuły tego wątku: historia regularnie powracających pojedynków (już na wizji) wybuchowej Ostrej i zarozumiałego jurora ewoluuje na tyle mocno, że dziewczyna będzie musiała udźwignąć jeszcze jeden ciężar — sławy, popularności i własnych emocji.
Jak zostać gwiazdą? Nadal nie wiem.
Widać wyraźnie, że Anna Wieczur-Bluszcz chciała dorzucić do tego filmowego barszczu kilka smacznych grzybów: z jednej strony trochę się pośmiać z telewizyjnych gwiazdeczek, z drugiej zmieścić poważne przesłanie dla tych, którzy marzą o karierze, z trzeciej wreszcie wpleść na okrasę wątek romantyczny.
Na pozór wszystko się udało, „Jak zostać gwiazdą” ma momenty dobre i śmieszne (polecam pozostać w kinowych fotelach do końca napisów), niemniej jednak to wszystko dużo za mało, by produkcję uznać za udaną. Ot, to poprawny, nienajgorszy, ale jednak mocno wybrakowany i w gruncie rzeczy dość banalny obraz, z dużymi niedociągnięciami w fabule.
Dla kilku dowcipów, paru sympatycznych scen i głosu Sawczuk można się do kina wybrać, ale chyba warto te dwie godziny spędzić inaczej. Zwłaszcza że odpowiedź na zawarte w tytule pytanie pozostaje tajemnicą.
Nie przegap nowych tekstów. Obserwuj serwis Rozrywka.Blog w Google News.