REKLAMA
  1. Rozrywka
  2. Filmy

Czekam, aż polskie kino w końcu wytworzy swój język - rozmawiamy z Jakubem Gierszałem

Jakub Gierszał, jeden z najciekawszych i najzdolniejszych polskich aktorów młodego pokolenia, opowiada o swoich nadchodzących filmach, a także dzieli się spostrzeżeniami dotyczącymi polskiego kina.

12.10.2017
21:04
jakub gierszal wywiad
REKLAMA
REKLAMA

Przemysław Dobrzyński: Flm "Zgoda", który właśnie wchodzi na ekrany kin, to historia miłości podana w dość szorstkiej formie, w dodatku rozgrywa się na tle horrorów II wojny światowej. Co sprawiło, że postanowiłeś wziąć udział w tym projekcie?

Jakub Gierszał: Historia miłosna jest główną osią całej opowieści i jej kręgosłupem dramatycznym. Od samego początku, gdy decydowałem się wziąć udział w tym filmie, zdawałem sobie z tego sprawę, że do pewnego stopnia jest to może nawet melodramat. Ale wiedziałem też, że Maciej (Sobieszczański, reżyser filmu, przyp.autora) chce posłużyć się tą konstrukcją fabularną do opowiedzenia czegoś więcej.

Czym więc dla ciebie jest ten film?

Emocjonalnie jest to oczywiście historia miłosna. Mój bohater, Erwin, stara się wobec tej miłości jakoś zachować i odnaleźć, biorąc pod uwagę dramatyczne i odhumanizowane okoliczności, w jakich znajduje. Jednak jego szerszy kontekst, to opowieść o genezie zła, o tym jak ono się rodzi, jak kiełkuje w ludziach zależnie od otaczających ich warunków. Często jest tak, że nie mamy wyjścia i stajemy przed wyborem, co najwyżej, gorszego zła, ale to nadal zło.

Postać, którą grasz, Erwin, jak zresztą większość bohaterów w tym filmie, niewiele się odzywa. Obserwujemy raczej jego mimikę, zachowanie, to jak reaguje na sytuacje, w których się znajduje. Na czym oparłeś swoje przygotowanie do tej roli?

Jakub Gierszał jako Erwin w filmie Zgoda

Od samego początku fizyczność w przypadku tego filmu była dla nas ważna. W pierwszej kolejności zrzuciłem więc parę kilogramów, by lepiej wczuć się w postać i warunki, w jakich Erwin się znajdował. Miałem do dyspozycji trzy rozmiary tych samych kostiumów, by chudnięcie Erwina było jeszcze bardziej widoczne na ekranie. To jeśli chodzi o niuanse wokół samej postaci.

Co do konkretów, to w przygotowaniu pomógł mi bardzo film dokumentalny "Zgoda – miejsce niezgody" z 2006 roku, w którym główny bohater, też noszący imię Erwin, opowiadał o swoich wspomnieniach z pobytu w obozie pracy Zgoda jako dziecko. Oprócz tego, najważniejszą inspiracją były dla mnie wspomnienia Gerharda Gruschki. To obecnie już starszy pan, wciąż żyjący, który był więźniem w obozie Zgoda. Miał wtedy bodajże 14 lat, a jego dziecięca perspektywa pobytu tam, była dla mnie zatrważającym doświadczeniem, bo pokazywała niewinność zderzającą się z tą potworną rzeczywistością. To był dla mnie główny punkt odniesienia. Gruszka pisał, że dziecięca naiwność, wiara w gruntowne dobro człowieka były tym, co pozwoliło mu ostatecznie przetrwać horror obozu.

Poza tym przejrzałem całkiem sporo filmów i dokumentów związanych z z tematyką wojny i obozów pracy.

Brzmi to jak trudna przeprawa przez naprawdę niełatwą tematykę. Po tym wszystkim trudno ci było wrócić do rzeczywistości?

Nie podchodzę do tego w taki sposób. Pracę nad filmem traktuję poważnie, więc staram się jak najlepiej wgłębić w daną tematykę. Oczywiście, że przeżywam historie jak ta ukazana w "Zgodzie", ale przede wszystkim głównym celem dla mnie i całej ekipy było zrobienie tego filmu i opowiedzenie o tym, co się działo w tamtych czasach. To moje przeżywanie, w zetknięciu z tymi materiałami, nie jest w ogóle proporcjonalne w stosunku do tego, co więźniowie tych obozów rzeczywiście przeżywali. Staram się więc nie skupiać na moich doznaniach, bo to nie jest o mnie. Te wszystkie obrazy się oczywiście odkładają w mojej głowie i pewnie już ich nie zapomnę. Ale taka jest moja praca – chcę robić filmy i opowiadać historie, a to jest częścią całego procesu. Po wszystkim wracam do normalnego życia i nie myślę o tym za często.

To twój drugi film nakręcony z Maciejem Sobieszczańskim. Wcześniej dwa razy pracowałeś z Jackiem Borcuchem. Co sprawia, że decydujesz się rozpocząć współpracę z danym reżyserem?

Takie rzeczy się po prostu wydarzają. W branży filmowej nie jest łatwo cokolwiek sobie rozplanować. Czasem zwyczajnie drogi się krzyżują i udaje się ponownie spotkać, przynajmniej z częścią ekipy, z którą się kiedyś pracowało. W tym konkretnym przypadku pomógł trochę fakt, że Maciej chciał, by Erwina zagrał ktoś, kto umie mówić po niemiecku, a akurat ja umiem.

No właśnie, bo wychowywałeś się w Niemczech do 11 roku życia i dopiero jako nastolatek przyjechałeś do Polski. Trudno było ci się zaklimatyzować?

Zdarzenie zmiany kraju zawsze wpływa na życie, tym bardziej jak się ma 11 lat. Siłą rzeczy było to ważne dla mnie doświadczenie. Polska i Niemcy są, przynajmniej na mapie, bliskimi krajami, natomiast mentalność i kultura różnią się pod wieloma względami. Tym bardziej, że mieszkałem w Hamburgu, czyli w zachodnich Niemczech. Może gdybym wychowywał się w NRD, ta różnica kulturowa nie byłaby dla mnie taka wielka. Wiele standardów na licznych płaszczyznach do dziś mnie zadziwia i sprawia, że nie do końca potrafię się w tym odnaleźć. Ale mieszkam tu już na tyle długo, że nauczyłem się to akceptować. Poza tym spędziłem tu równie ważne lata mojego życia, także czuję się absolutnie obywatelem Polski.

Jako aktor miałeś bardzo ciekawy i dość efektowny start. Najpierw „Wszystko, co kocham”, które zostało zauważone na międzynarodowych festiwalach filmowych, a niedługo później „Sala samobójców, która stała się kinowym przebojem i zbierała świetne recenzje. Jak wspominasz to wszystko z perspektywy czasu?

Jakub Gierszał w filmie Sala samobójców

To był w ogóle ciekawy czas dla polskiego kina. Obok "Sali samobójców" pojawiły się też takie filmy jak np. "Jesteś bogiem"; coraz głośniej robiło się wokół Małgorzaty Szumowskiej. Był to też czas, w którym zaczął tworzyć Tomek Wasilewski wchodząc na rynek z filmem "W sypialni" pokazywanym w konkursie głównym na festiwalu w Gdyni. Było to fenomenem, gdyż film ten nie miał dofinansowania od PISF. Coś się więc ruszyło po tym dłuższym zastoju w polskiej branży filmowej. Miałem wielkie szczęście, mogąc również być częścią tego "ruchu". Od tamtej pory, wiadomo są lata lepsze i gorsze, ale ogólna tendencja jest zwyżkowa.

Osobiście czekam, aż w końcu polskie kino w pełni się przebudzi, tak jak ostatnio kino rumuńskie i wyda twórców pokroju Zwiagnicewa czy Yorgosa Lanthimosa. Artystów potrafiących oddziaływać na świadomość widzów na całym świecie.

Poruszasz bardzo ciekawy temat. Reżyserzy, których wymieniasz są o tyle ciekawi, że dość krytycznie wypowiadają się na temat swoich krajów i w dodatku mówią o tym wprost, nie ukrywając tego, co ich boli. U nas tego nie ma. Albo nabijamy się z naszej rzeczywistości, wkładając ją w pewien nawias, albo tworzymy jej alternatywne wizje. Mimo że polskie kino się coraz lepiej rozwija, to ciągle ucieka od dojrzałej i przemyślanej, także wizualnie, konfrontacji z rzeczywistością. Sądzę, że ten głos prędzej czy później się pojawi i zabrzmi w pełni, ale póki co, jest on całkowicie zakorkowany.

Ale mam nadzieję, że to się zmieni, że w końcu polskie kino odzyska, albo wręcz wytworzy, swój nowy język, tak byśmy mogli dzielić się tą jakością z całym światem, a nie tylko w obrębie naszych granic.

Za nami festiwal w Gdyni, na którym pokazane zostały aż cztery twoje filmy. Wszystkie prezentują inne style, grasz w nich odmienne role. Stykając się z przekazami dotyczącymi tegorocznej edycji festiwalu, najczęściej przewijało się właśnie twoje nazwisko. Czujesz, że powoli ten nowy głos polskiego kina się kształtuje? I że przy okazji jesteś częścią tej "fali"?

Moje filmy to jedno, ale w Gdyni pokazano też szereg innych produkcji, które pokazują, że coś fajnego się dzieje w polskim kinie. Nie wiem czy to ten moment, w którym można powiedzieć, że ów filmowy głos w pełni wybrzmiewa, ale z pewnością idzie to w dobrym kierunku.

Jestem bardzo ciekaw nowego filmu Bodo Koxa, "Człowiek z magicznym pudełkiem".

Bodo ma swój specyficzny, trochę bajkowy język filmowy i - co rzadkie w polskim kinie - potrafi go przenieść na ekran. Nie pracowałem z nim wprawdzie, póki co, na planie filmowym, ale swego czasu zrobiliśmy razem spektakl w Teatrze Telewizji, pt. "Amazonia", także poznałem trochę jego warsztat pracy. To rzeczywiście wyjątkowy twórca.

Tuż po Gdyni nie mógłbym nie zapytać o film "Najlepszy", który jest jedną z najbardziej oczekiwanych polskich produkcji tej jesieni i zapowiada się na spory przebój. Wcielasz się w triatlonistę, więc od razu spytam – jak wyglądały przygotowania do tej roli?

Jakub Gierszał w filmie Najlepszy

Nie ukrywam, że prywatnie nie jestem typem sportowca, także przygotowując się do roli Jerzego Górskiego, musiałem dość intensywnie skupić się na treningach. Było to bieganie, pływanie, siłownia. Starałem się zrobić wszystko, by jak najbardziej wiarygodnie wejść w ten świat. Natomiast trening fizyczny był bardziej środkiem do celu i koniecznym warunkiem do tego, by wziąć udział w tym projekcie. W "Najlepszym" zainteresował mnie przede wszystkim scenariusz i sama historia, która prostymi i klarownymi środkami opowiada o tym, że pomimo przeciwności losu można osiągnąć w życiu rzeczy wspaniałe i czasem pozornie niemożliwe.

Oczywiście "Najlepszy" to o wiele bardziej mainstreamowe kino niż "Zgoda", ale ta jasność wypowiedzi reżysera, Łukasza Palkowskiego, sprawiła, że chciałem razem z nim opowiedzieć fascynującą historię pana Jerzego.

"Najlepszy" w swojej konstrukcji przypomina trochę poprzedni film Łukasza Palkowskiego, czyli „Bogów”. I tym razem dostajemy znakomicie i z werwą opowiedzianą historię, ukazaną w iście hollywoodzkim stylu. Pracując z nim jesteś w stanie stwierdzić, skąd się u niego bierze ta umiejętność robienia filmów formalnie na światowym poziomie?

Łukasz jest znakomitym rzemieślnikiem. W Stanach sprawność techniczna jest podstawowym warunkiem, jaki trzeba spełnić, by nakręcić film. W Polsce nie zawsze tak bywa, stąd może to poczucie jakościowej różnicy pomiędzy nim, a przeciętnymi polskimi reżyserami, którzy chcą coś przekazać widzom, ale do końca nie wiedzą jak. Te mainstreamowe narzędzia, którymi posługuje się Łukasz, nie są niczym nowym, wszyscy widzieliśmy je setki razy, oglądając przeróżne filmy, tyle że nie każdy potrafi się z nimi właściwie obchodzić.

A propos Hollywood. Jakiś czas temu zagrałeś, wprawdzie niewielką, ale widoczną, rolę w filmie "Dracula: Historia nieznana". Możesz co nieco opowiedzieć o doświadczeniu pracy na planie wielkiej superprodukcji?

Jakub Gierszał w filmie Dracula: Historia nieznana

Głównie dla tego doświadczenia chciałem to zrobić. "Dracula: Historia nieznana" nie jest kinem, które mnie interesuje jako aktora. To nie jest rodzaj opowieści, których chciałbym być częścią. Ale wiele się na tym planie nauczyłem. Przede wszystkim moim celem było podpatrzenie tego, jak międzynarodowy plan filmowy wygląda i funkcjonuje. W Polsce nie ma takich pieniędzy, takich firm produkcyjnych i infrastruktury.

Przeszedłem intensywne treningi z kaskaderami. Większość zdjęć kręciliśmy w Irlandii, konkretnie w Belfaście. Pamiętam, że w hali obok kręcono "Grę o Tron", także naprawdę miałem poczucie, że jestem na całkiem wysokich pułapach tej całej filmowej machinerii. Była to naprawdę świetna przygoda.

Ale też widząc całą tę infrastrukturę i to, że ekipa filmowa przyleciała ze Stanów do Belfastu w celu nakręcenia tej produkcji, pomyślałem sobie, że taki film jak "Dracula..." spokojnie mógłby powstać w Polsce, gdyby nie fakt, że ciągle nie możemy znieść ulg podatkowych dla firm zagranicznych, które przyciągnęłyby do nas hollywoodzkie studia.

Racja. To tylko pogłębia naszą hermetyczność, także jako rynku filmowego. A naprawdę spora część hollywoodzkich produkcji kręcona jest niemalże tuż obok nas, np. w Czechach czy na Słowacji. Wspomniana przez ciebie "Gra o Tron"  powstaje  m.in. w Chorwacji. "Blade Runner 2049" został nakręcony w większości na Węgrzech.

Dokładnie. W Polsce studiom ze Stanów nie opłaca się kręcić filmów ze względu na brak ulg podatkowych. Moim zdaniem, gdybyśmy je wprowadzili, polski przemysł, między innymi filmowy, tylko by zyskał. Wraz z hollywoodzkimi produkcjami przyszłyby tu niezliczone możliwości pracy dla całych ekip, od mikrofoniarzy, wózkarzy, po ekipy budowlane czy nawet operatorów. Mamy wtedy styczność z najlepszym sprzętem, wymieniamy się kontaktami i doświadczeniami, wpływają pieniądze. Naprawdę nie potrafię zrozumieć, dlaczego od tylu lat nikt z tym nic nie zrobił. Tym bardziej, że mamy idealne warunki do kręcenia zarówno wielkich plenerowych widowisk, jak i również piękne polskie miasta czy regiony, aż prosi się, by je pokazać. A gdzie lepiej to zrobić, jak nie w produkcjach, które ogląda potem cały świat?

Nie widać cię za bardzo w show biznesowej sferze życia publicznego. Nie grywasz w serialach, nie ma cię w co drugiej komedii romantycznej, ani tym bardziej na ściankach czy w social mediach. Jak rozumiem, to świadomy wybór?

Tak. Dzięki temu jestem w stanie zachować pewnego rodzaju wolność, która i tak w dzisiejszych czasach jest mocno ograniczona. Tym bardziej biorąc pod uwagę specyficzny zawód, jaki wykonuję. O tą wolność myślenia trzeba cały czas dbać. Poza tym, gdy się jest na świeczniku, to trudno obserwować świat i ludzi. Gdy wchodzisz do knajpy i od razu wszyscy się na ciebie patrzą, to nie  jesteś w stanie przyglądać się innym, a na tym polega moje podejście do pracy – siłę i inspirację czerpię z obserwowania ludzi i sytuacji wokół mnie. Jest w tym jakiś paradoks, polegający na tym, że aktorzy są rozpoznawalni, a jednocześnie powinni się umieć wmieszać w tłum i czerpać z rzeczywistości.

REKLAMA

Szczególnie dziś, kiedy każdy wie wszystko o innych, choćby poprzez portale społecznościowe.

Dlatego też nigdy nie miałem Facebooka. Mam swój fanpage, ale nie jest on przeze mnie prowadzony, natomiast na tym kończy się moja obecność w social mediach. Im bardziej się ta sfera życia, polegająca na ciągłym porównywaniu się i podglądaniu, w większości obcych ludzi, rozwija, tym bardziej widzę, że to była dobra decyzja.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA