Odkąd pamiętam, powiedzenie "Jak w czeskim filmie" rzucało niezbyt pozytywne światło na produkcje naszych sąsiadów. Zarówno w kinie jak i w telewizji nie mieliśmy okazji, aby móc się przyjrzeć tym filmom. Polacy jednak spróbowali i przygarnęli parę pozycji do nas. Rodacy tym samym, z zaciekawieniem wybrali się na "Samotnych" , "Czeski Sen" czy też "Sex w Brnie", co spowodowało ogromne zainteresowanie kinematografią czeską w naszym kraju. Ostatnio, w repertuarze multipleksów, możemy znaleźć kolejny film Davida Ondříčeka - "Jedna ręka nie klaszcze".
Poznajemy Standę, który wraz ze wspólnikiem ma przewieźć przez granicę słowacko-czeską, kurczaki dla pewnej wegetariańskiej restauracji. Kontrola celna odkrywa jednak, że oprócz drobiu jest tam nielegalnie przemycany, bliski wyginięcia, gatunek orłów. Bohater zostaje skazany przez to na 3 lata więzienia, a jego partner wychodzi z sytuacji bez szwanku. Po półtora roku, Standa zostaje zwolniony za dobre sprawowanie i nie ma gdzie się podziać. Żyje na ulicy z jednym biedakiem, który przychodzi do niego i prawi kazania. Przekonuje go też, że powinien się zemścić za zło, które zostało mu wyrządzone.
Twórca "Samotnych", tym razem przyjął inną stylistykę niż ta, którą znamy z jego wcześniejszych obrazów. Postawił na czarną komedię, zrealizowaną w szarej, czeskiej rzeczywistości. Z jednej strony pokazuje kulturę Czechów, ale robi to po macoszemu. W filmie występuje postać prezentera telewizyjnego, gospodarza najsłynniejszego programu w tym kraju, w którym podgląda się ludzi i robi im różne psikusy. Ukazanie zarówno kulisów tworzenia show, jak i zafascynowania tym zjawiskiem samych widzów, wydaje się być małoważne, gdyż nie jest to główny cel fabuły. Odkrywa jednak kawałek kultury czeskiej.
W filmie "Jedna Ręka nie klaszcze", unosi się duch produkcji braci Coen. Mamy i ześwirowanych osobników, przesiąkniętych żądzą władzy czarne charaktery, czy odcięte kończyny, z których korzysta się na wiele różnych sposobów. Dostajemy masę absurdalnych wydarzeń oraz postmodernistycznych obrazów, które stwarzają produkcję ponad przeciętną. To wszystko sprawia, że pomimo mrocznego, a momentami niesmacznego klimatu, znajduje się również doza humoru, który stara się co pewien czas rozładowywać napięcie.
Całość oczywiście odniosła odpowiedni sukces, dzięki całkiem zgrabnemu scenariuszowi. Każda postać, jaka się pojawi ma swój niepowtarzalny wkład w postęp fabularny. Nikt nie pojawia się przypadkowo, co powoduje nieoczekiwane zwroty akcji i zaskoczenia podczas seansu. W dodatku, dość surrealistyczny rozmach nie pozwala na nudę. Jesteśmy zaciekawieni dalszym losem bohaterów i mamy wewnętrzną ochotę, aby w tym wyraźnym podziale na białe i czarne, wygrał ten jaśniejszy kolor. Tego, co się tak naprawdę zdarzy, to dowiadujemy się na samym końcu, który jest uwieńczeniem filmu. Wraz z rozpoczęciem tych ostatnich dziesięciu minut, otrzymujemy więcej pytań niż odpowiedzi i staramy się rozszyfrować zagadkę, jaką twórcy nam zadali. Nie jest to zadanie łatwe, szczególnie, że jesteśmy jakby odwróceni do góry nogami i staramy się wszystko spójnie i logicznie posklejać.
Najbardziej w pamięci utkwił mi motyw żony Zdenka i jej kontaktu z dziećmi. Sposób w jaki je wychowuje budzi wiele zastrzeżeń: nie mają dostępu do telewizora czy komputera, nie chodzą do szkoły - mama uczy je w domu, nie mogą mieć zwierzaka. Więcej zakazów, niż nakazów. Podopieczni jednak dużo czytają, malują i spędzają czas na rozmowach z mamą i psychologiem. Kobieta twierdzi, że to otoczenie jest złe i chce swoje pociechy przed nim uchronić. Widz doskonale wie, że wstrętna i z zapędami dyktatorskimi matka, prędzej czy później przejrzy na oczy, lecz rozwiązanie całości jest nadzwyczaj nieprzewidywalne. Ten pomysł został najlepiej zrealizowany. Cała rodzinna sytuacja, została przedstawiona jako cisza przed burzą i tylko z niecierpliwością czeka się na ujawnienie całej prawdy.
"Jedna ręka nie klaszcze", to z pewnością ciekawa pozycja, która jednak po obejrzeniu, pozostawia niedosyt. Czarna komedia przepełniona dość specyficznym humorem, woła czasami o nieco ambitniejsze podejście. Produkcja tworzy tylko szkic kultury czeskiej, pozostawiając go takim jakim jest. W dodatku brakuje tutaj jakiegokolwiek przesłania. Mamy masę absurdów i surrealistycznych obrazów, lecz to za mało. Przyznam jednak szczerze, że oglądałem tę komedię z czystą przyjemnością. Film należy podawać po ciężkich pracowitych dniach, jako całkiem przyzwoity sposób na rozluźnienie. Szkoda, że nie ma czegoś więcej.