Jak to się stało, że uwielbiana J.K. Rowling rozwścieczyła cały świat? Wspominamy wszystkie kontrowersje wokół pisarki
W 2007 roku J.K. Rowling ogłosiła, że Albus Dumbledore, jeden z najpopularniejszych literackich bohaterów XX wieku, jest gejem. Wiele osób LGBT poczuło wtedy, że ma w brytyjskiej pisarce sojusznika. Trzynaście lat później te same osoby wzywają do bojkotu pisarki i wrzucają hashtag #RIPJKRowling. Jak do tego doszło?
Ogłoszenie homoseksualnej orientacji najwybitniejszego czarodzieja w świecie „Harry'ego Pottera” oczywiście nie zostało przyjęte przez wszystkich czytelników z równie dużym entuzjazmem. Prawica szybko uznała J.K. Rowling za wroga, co nie było takie trudne w sytuacji, gdy do bojkotu serii wzywał przez pewien czas również Kościół katolicki z późniejszym papieżem Benedyktem XVI na czele. Nie brakowało też głosów oskarżających autorkę o fałszywe podążanie za trendami, ponieważ w samej powieści „Harry Potter i Insygnia Śmierci” nie znalazł się żaden fragment wprost nawiązujący do romantycznego związku między Dumbledorem i Grindelwaldem.
Z dzisiejszej perspektywy trudno jednoznacznie ocenić szczerość ówczesnej decyzji Rowling, ale nie sposób podważyć faktu jak istotny dla społeczności LGBT+ był Dumbledore-gej. Gdyby ktoś powiedział wtedy czytelnikom cyklu o młodym czarodzieju, którzy nie odnajdywali się w heteroseksualnych normach, że w 2020 roku Rowling stanie się ich zażartym przeciwnikiem, to zapewne by nie uwierzyli. Przez ostatnie trzynaście lat Brytyjska zdenerwowała jednak wiele środowisk i doprowadziła wielu swoich fanów na skraj cierpliwości.
Być może wszystko skończyłoby się pozytywnie, gdyby J.K. Rowling zostawiła za sobą świat „Harry'ego Pottera”.
Początkowo wydawało się, że pisarka powzięła właśnie taki zamiar. Po dwunastu latach pracy nad popularną serią Rowling zapragnęła innych literackich wyzwań. Napisała więc całkowicie realistyczną powieść o brytyjskiej klasie pracującej pt. „Trafny wybór”. Książka spotkała się z mieszanym odbiorem. Od tego czasu Rowling nie wydała więcej żadnej nowej powieści pod swoim nazwiskiem (publikowany niedawno w odcinkach „Ikabog” powstał w trakcie prac nad cyklem o Potterze). W kwietniu 2013 roku na rynek trafiło za to „Wołanie kukułki”, czyli debiutancka powieść Roberta Galbraitha. Nie minęło wiele czasu, a Sunday Times odkrył, że pod tym pseudonimem kryje się właśnie autorka „Harry'ego Pottera”.
Tamto wydarzenie zapoczątkowało nowy okres w życiu Rowling i powrót do bardziej otwartej działalności artystycznej. Brytyjka w kolejnych latach nadal pisała powieści kryminalne z serii „Cormoran Strike”, ale oprócz tego zaczęła też bardziej angażować się w poszerzenie świata magii i czarodziejstwa. Wraz z Jackiem Thornem i Johnem Tiffany przygotowała historię, która posłużyła jako baza dla sztuki „Harry Potter i Przeklęte Dziecko”, założyła stronę internetową Pottermore, a w końcu zaczęła też pracę z wytwórnią Warner Bros. nad serią spin-offów pt. „Fantastyczne zwierzęta”.
Fani byli podekscytowani i niezwykle szczęśliwi. Jeszcze nie wiedzieli, że J.K. Rowling okaże się najgorszym strażnikiem własnego dziedzictwa.
Premiera „Harry Potter i Przeklęte Dziecko” na deskach londyńskiego Palace Theatre okazała się olbrzymim sukcesem, a recenzje były entuzjastyczne. Trochę kontrowersji wywołał tylko angaż czarnoskórej Nomy Dumezwani do roli Hermiony Granger i późniejsze słowa Rowling jakoby nigdy w żadnej z książek nie stwierdziła wprost, że przyjaciółka Rona i Harry'ego miała biały kolor skóry. Co oczywiście nie było prawdą. Ale większość fanów, mających zamiar tylko przeczytać książkowe wydanie sztuki, machnęła na to ręką.
Problem w tym, że fabuła sztuki okazała się przerażająco słaba, oparta na nonsensach i wprost łamiąca liczne zasady ustalonego kanonu serii. Pozytywny odbiór sztuki do dzisiaj stanowi absolutną zagadkę dla fandomu, który porównywał poziom „Przeklętego Dziecka” do kiepskich fanfików pisanych do internetu. Czytelnicy nie mieli jeszcze wtedy pojęcia, że to dopiero początek ich sporu z J.K. Rowling.
Kolejne przykłady łamania kanonu, dziwacznych szczegółów dodawanych na siłę i zmian mających na celu przypodobanie się przez pisarkę odbiorcom o lewicowej wrażliwości można by wymieniać długo. Nawet najwierniejsi wielbiciele pisarki coraz częściej dziwili się jej kolejnym tweetom, w których opowiadała m.in. o tym, że czarodzieje przed wynalezieniem toalet robili pod siebie. Czarę goryczy przelał film „Fantastyczne zwierzęta: Zbrodnie Grindelwalda” mający absolutnie fatalny scenariusz (napisany przez Rowling) i zero poszanowania dla wcześniejszych dzieł ze świata czarodziejów.
Brytyjska pisarka irytowała nie tylko fanów swoich powieści, ale też lewicę. Bo Albus Dumbledore był gejem tylko w sferze domniemanej.
Jeszcze w 2007 roku Rowling mogła twierdzić, że od początku miała w głowie prawdziwą orientację dyrektora Hogwartu, ale po prostu nie wpisała tego wprost do książek. W ciągu trzynastu lat nastawienie na większą reprezentację mniejszości w popkulturze zyskało jednak olbrzymią popularność. Do czasu premiery „Zbrodni Grindelwalda” wielu fanów LGBT najzwyczajniej w świecie oczekiwało wyraźnie podkreślonego wątku orientacji Dumbledore'a. Niestety, zawiedli się na Rowling i innych twórcach.
Reżyser David Yates z początku twierdził, że ten temat w ogóle nie zostanie poruszony. Po negatywnych reakcjach ze strony widzów zmienił zdanie i zarzekał się, iż wątek pojawi się w filmie. Dzięki kilku różnym scenom orientacja Dumbledore'a miała być jasna dla wszystkich. Okazało się to jednak wierutnym kłamstwem. Fani poczuli się więc oszukani, a Rowling za nic nie była w stanie ułagodzić ich gniewu komentarzami pozbawionymi choćby krzty żalu za tak fatalne zajęcie się tą sprawą.
To był początek konfliktu między środowiskiem LGBT a J.K. Rowling. Bo Harry Potter ustąpił miejsca sporom o kobiecość.
W grudniu 2019 roku pisarka opublikowała tweeta, w którym wyraziła poparcie dla Mayi Forstater. Wspomniana kobieta została zwolniona z pracy z powodu swoich wypowiedzi na temat osób transseksualnych. A później przegrała też proces wytoczony pracodawcy, który miał rzekomo naruszyć jej prawa do swobody wyrażania poglądów. Według Rowling Forstater nie zrobiła nic złego, ponieważ po prostu podkreślała różnice między naturalnymi kobietami i tym, które wcześniej przeszły zmianę płci.
Tamta sprawa rozeszła się jeszcze po kościach, ale nie był to koniec publicznych wypowiedzi na ten temat ze strony brytyjskiej autorki. J.K. Rowling w czerwcu bieżącego roku zdecydowała się bowiem wprost zaatakować osoby niebinarne. Nie spodobało jej się bowiem użyte w tekście portalu Devex określenie „ludzie, którzy miesiączkują”. W tym momencie środowisko LGBT+ utwierdziło się przekonaniu, że artystka stojąca za postaciami Hermiony Granger i Albusa Dumbledore'a reprezentuje poglądy tzw. TERF (transexclusionary radical feminist). Chodzi o feministki, które nie uznają równości między kobietami i osobami transpłciowymi.
W stronę Rowling posypały się więc głosy krytyki i pierwsze zapowiedzi bojkotu jej kolejnych dzieł. Pisarka ewidentnie nie przejęła się jednak tymi opiniami, bo niedługo później podpisała się pod listem ludzi kultury sprzeciwiających się politycznej poprawności. Zapalczywie broniła się też przed wszystkimi oskarżeniami o transfobię, zrzucając je na karb nienawiści do kobiet.
Chyba nikt nie spodziewał się jednak, że Rowling wykorzysta obecny spór jako inspirację dla swojej następnej książki pt. „Troubled Blood”.
Najnowsza część serii „Cormoran Strike” ma opowiadać cisseksualnym mężczyźnie, który w przebraniu kobiety morduje swoje ofiary. Wiele osób odebrało to jako swoisty akt zemsty wymierzony w społeczność LGBT. I choć liczne nawoływania do bojkotu niewydanej książki, które zalały internet w ostatnich godzinach, nie są wiele mądrzejsze od podobnych inicjatyw skrajnej prawicy, to trudno ignorować kontekst całej sytuacji. J.K. Rowling musiała zdawać sobie sprawę, iż powieść z takim wątkiem napisana właśnie przez nią wzbudzi kontrowersje.
Natomiast czy to oznacza, że hashtag #RIPJKRowling wkrótce się ziści? To bardzo mało prawdopodobne. Nie jest żadną tajemnicą, że kontrowersja jest dźwignią popkulturowego handlu. Im więcej osób oburzy się na „Troubled Blood”, tym lepszy wynik sprzedażowy osiągnie. Choćby dlatego, że większość osób będzie chciała się przekonać, czy faktycznie warto było kruszyć kopie o całą sprawę. Ale mamy też drugą stronę medalu.
Bo o ile afery nakręcają popularność w krótkim okresie, to wikłanie się w kolejne konflikty co pół roku zdecydowanie nie służy długofalowemu powodzeniu. W pewnym momencie ludzie mogą się po prostu zmęczyć Rowling i jej wiecznymi kłótniami. Po jakimś czasie przestanie im zależeć, żeby zobaczyć dowód na homoseksualizm Dumbledore'a na dużym ekranie. Kiedyś sięgną po książkę innej autorki na półce z nowościami. Jeżeli Rowling nie zawróci z obecnie obranej drogi, to prawdopodobnie czeka ją właśnie taki los. Tylko, czy obecnie jest jeszcze w stanie to uczynić?
Nie przegap nowych tekstów. Obserwuj serwis Rozrywka.Blog w Google News.