„Joker” kontra „Batwoman”, czyli „incele” kontra „feminazistki”. Fandom podzielił ideologiczny spór, który odmieni adaptacje komiksów
W pierwszej chwili brzmi to jak streszczenie jakiegoś komiksu. W końcu co jest dziwnego w walce Jokera ze współpracownicą Batmana? Szybko okazuje się jednak, że mowa o wielkim ideologicznym sporze, który toczy się w tradycyjnych mediach i internecie od Reddita aż po YouTube. I może na zawsze odmienić adaptacje komiksów superbohaterskich.
Uwaga! Użyte w tekście i tytule obraźliwe określenia nie pochodzą od autora i redakcji – mają jedynie w pełni pokazać skonfliktowane ze sobą środowiska i używane przez nie terminy.
„Joker” trafił do światowych kin zaledwie 20 dni temu, a już można go ogłosić absolutnym sukcesem finansowym i artystycznym. Produkcja w reżyserii Todda Phillipsa zdobyła główny laur na festiwalu filmowym w Wenecji, a w tej chwili zawzięcie goni trzy najbardziej dochodowe filmy z kategorią R. Bardzo możliwe, że niedługo obejmie w tym zestawieniu czołową lokatę, o ile trafi do dystrybucji w Chinach. Wydaje się to dosyć prawdopodobne.
W międzyczasie na stacji CW (a w Polsce na HBO GO) zadebiutował serial „Batwoman”. To pierwsza związana z Arrowverse opowieść, która w tak wyraźny sposób odwołuje się do Batmana i jego historii. Główną bohaterką produkcji jest jednak kuzynka Bruce'a Wayne'a, Kate Kane, a nie sam Mroczny Rycerz. To postać mająca już swoją historię w komiksach, a przy tym zdecydowanie nowoczesna. Serial z Ruby Rose w roli głównej nie cieszy się jednak na razie szczególnym poważaniem. Krytycy kręcą nosem na większość dzieł The CW, ale w tym przypadku zmasowany atak przeprowadzili również widzowie.
Na papierze obie te produkcje nie łączy nic poza wspólnymi korzeniami. Zbieg losu ustawił je jednak po przeciwnych stronach ideologicznego sporu, który żre fandom od wewnątrz.
Bardzo szybko po festiwalowej premierze „Jokera” wśród przedstawicieli mediów i środowiska zaczęły pojawiać się głosy jakoby film Phillipsa propagował przemoc i wspierał kulturę broni palnej w Stanach Zjednoczonych. W tych ostrzeżeniach przed zemstą inceli było coś jednocześnie absurdalnego i przerażającego. W końcu w każdym przeciętnym filmie akcji jest po wielokroć więcej brutalnych morderstw i użycia broni różnego rodzaju niż w filmie z Joaquinem Phoenixem. Gdy zdecydował się na to jednak bohater z dołów społecznych, pozbawiony celu, brutalnie szczery w swoich dążeniach, nagle Hollywood ogarnęło autentyczne przerażenie. Dość powiedzieć, że część członków Akademii Filmowej z góry zapowiedziała, że nie obejrzy „Jokera”, bo się boi jego przesłania.
Oceny branżowe filmu DC zaczęły z tego powodu systematycznie spadać. Reakcje widzów utrzymały się niezwykle wysokim poziomie (średnia 8,7 na Filmwebie, 8,9 na IMDb oraz 89 proc. na Rotten Tomatoes), więc dysonans zaczął być bardzo widoczny. Obecnie „Joker” ze swoimi 68 proc. ledwie balansuje na granicy między „świeżością” a „zgnilizną”. A gdyby wziąć pod uwagę tylko oceny najważniejszej pięćdziesiątki krytyków, to okazuje się, że mamy do czynienia z fatalnym filmem na poziomie 44 proc.
Wszystkie komentarze prasy doprowadziły do wściekłości członków fandomu Jokera. Nie można tej grupy nazwać całkowicie jednorodną, ale jest szczególnie widoczna na platformach Reddit i YouTube. Charakteryzują się oni bardzo negatywnym nastawieniem do mediów głównego nurtu i współczesnego Hollywood, które ich zdaniem albo cynicznie nabija pieniądze, albo propaguje ideologię poprawności politycznej. Mowa tu o wszelkiej maści youtuberach i liderach opinii, którzy identyfikują się z szeroko pojętą kulturą nerdów i mają się za prawdziwych fanów superbohaterskich komiksów. Tylko oni są więc w teorii prawdziwie wykwalifikowani, żeby rzetelnie i obiektywnie oceniać filmy.
Sugestie, że „Joker” miał prowokować w nich zachowania agresywne i rozpocząć powstanie inceli, wydają się mocno przesadzone.
Film wytwórni Warner Bros. wywołał pewne poruszenie na 4chanie, a sporą popularność zyskała wizja samotnego widza, który udaje się na „Jokera” i widzi tam swoją byłą dziewczynę (lub popularną dziewczynę ze swojej szkoły). Ta zachowuje się bardzo niegrzecznie i głośno, co chwilę sprawdza też coś na telefonie. Jedyną reakcją ze strony bohatera historii jest jednak jedynie głośne uciszenie dziewczyny w momencie startu seansu. Jest to wyobrażenie bliskie niechęci tego środowiska do „normalsów” i stereotypowo popularnych w szkole „Chada i Stacie”. Ale stanowi też próbę wyśmiania wspomnianego wcześniej strachu mediów.
Wspominane w kluczowym momencie filmu przez Arthura Flecka „społeczeństwo” (w nienawiści do którego incele tego świata mieli się połączyć pod sztandarem Jokera) szybko zaczęło w sieci funkcjonować w konwencji parodystycznej. Internet postanowił wykpić strach Hollywood, a z kolei kapitalizm wykorzystać internautów. Bardzo ciekawym i wartym gruntownego zbadania zjawiskiem jest bowiem błyskawiczna nadprodukcja wszelkich nieautoryzowanych gadżetów związanych z filmem. Większość z nich operuje hasłami mającymi trafić właśnie do niezadowolonych, samotnych i wściekłych na współczesność. Abolutnie kontrkulturowy Arthur Fleck szybko stał się więc dla niektórych narzędziem do zarabiania pieniędzy.
Mamy więc do czynienia z niewinnymi nerdami, których atakują wrogo nastawione elity? Oczywiście, że nie, a udowadnia to sprawa „Batwoman”.
Serial CW nie stoi na przesadnie wysokim poziomie (co sam zaznaczałem w recenzji), ale jak zwykle w tego typu przypadkach fanatykom „starych dobrych komiksów” oglądanie serialu wcale nie było do niczego potrzebne. Według wielu przedstawicieli tego środowiska jedynym miejscem, które bardziej niż kina brukają ideę superbohaterskich historii, są współczesne komiksy. Marvel opanował Hollywood (ku wściekłości Scorsese i Coppoli), ale sama sprzedaż zeszytów komiksowych stale maleje.
Według dużej i większości męskiej części fandomu winne takiego stanu rzeczy są promujące swoją ideologię „feminiazistki” tworzące bohaterki obarczone genem Mary Sue. To one wyalienowały normalnych klientów Marvela i DC, którzy obecnie tęsknią za czasami, gdy co drugi bohater „nie musiał” być innego koloru skóry niż biały, a kobiece bohaterki latały w obcisłych strojach i były rysowane w przeseksualizowany sposób.
„Batwoman” stała się oczywistym celem tej grupy nie dlatego, że serial stoi na niskim poziomie. Powodem do bezlitosnych ataków stał się już sam trailer. Nie o sam serial tu bowiem chodzi, a to co sobą rzekomo reprezentuje. Ruby Rose jest lesbijką, kobietą wyzwoloną, która stara się za wszelką cenę odróżnić od Batmana. Ba, sugeruje nawet, że nie jest on Gotham potrzebny. Oczywiście tego typu kreacja postaci jest nieco kiczowata i na siłę alternatywna, ale na pewno nie bardziej niż w „Arrow” czy „Flash”. A jednak reakcje na nowy serial były zupełnie inne niż w tamtych przypadkach.
Na Rotten Tomatoes krytycy oceniają „Batwoman” na 71 proc. (o trzy procent więcej niż „Jokera”!), a fani na zaledwie 12 proc.
To o kilkadziesiąt procent mniej niż inne produkcje The CW. Co więcej mamy tu do czynienia z przypadkiem postaci, która wcale nie została przerobiona na potrzeby serialu. Kate Kane nie stała się lesbijką w 2019 roku, żeby „zadowolić” społeczność LGBT+, ani nie zaczęła być sceptycznie nastawiana do widzenia świata Batmana, żeby pokazać girl power. Wszystkie te cechy zostały już wiele lat temu ugruntowane w komiksach, a Batwoman wyrosła w międzyczasie na jedną z bardziej pasjonujących postaci DC. Dla jej przeciwników nie ma to żadnego znaczenia.
Co gorsza przedpremierowa krytyka serialu obfitowała w seksistowskie elementy. Internauci debatowali nad sprawnością fizyczną i wagą aktorki, podważali jej umiejętności w scenach walki (tak jakby seriale CW kiedykolwiek słynęły z realizmu), a także komentowali jej wygląd. Fani komiksów z Batmanem zawsze byli przewrażliwieni na tym punkcie – swoje na temat przygotowania fizycznego musieli odsłuchać Michael Keaton i Ben Affleck – ale w tym wypadku cała sytuacja poszła o kilka kroków dalej.
„Joker” i „Batwoman” to nie są odosobnione przypadki. Wśród widzów superbohaterskich filmów oraz seriali widać coraz większy ideologiczny podział.
Pierwszą ofiarą przedpremierowego hejtu była „Kapitan Marvel”, a brak zgody między krytykami i zwyczajnymi widzami stał się w ostatnich miesiącach niezwykle widoczny. Podział na Marvela i DC wśród widzów staje się coraz mniej ważny. Zastępuje go spór między komiksowymi konserwatystami i liberałami. Obie strony organizują bojkoty nielubianych produkcji lub twórców, wymuszają zmiany na wydawnictwach i roszczą sobie prawo do decydowania o ostatecznej ocenie danego dzieła.
Bardzo możliwe, że wkrótce wytwórnie będą chciały zarobić pieniądze na tym rozłamie. Skoro mogą to robić producenci koszulek i gadżetów, to czemu nie Hollywood? Potrafię sobie wyobrazić robienie produkcji w kontrze do rzekomo napierającej ideologii (bez względu na to, czy mówmy o „faszystach” czy „kulturze woke”). Czarny PR od dawna funkcjonuje w show-biznesie, a potencjał finansowy takiego przedsięwzięcia może być naprawdę duży. A widzowie też będą zadowoleni. Bo przecież nie od dzisiaj wiadomo, że problemem nie jest ideologia zawarta w filmach i serialach, a jedynie obecność ideologii niewłaściwej w oczach oglądającego. Jeżeli taki scenariusz się ziści, żadna ze stron obecnego sporu nie będzie mieć powodów do narzekań.