Od premiery „Jokera” regularnie czytać możemy zachwyty nad kasowym sukcesem filmu i... dzisiaj nie jest inaczej. Film zarobił bowiem niemal dziesięciokrotność swojego budżetu. Co stoi za tym wynikiem?
Na początek krótkie podsumowanie: premiera „Jokera” odbyła się 10 dni temu, obraz ma za sobą dwa pełne weekendy wyświetlania w kinach i ponad 500 mln dol. na koncie. A konkretniej 543,9 mln dol., co przy budżecie wynoszącym 55 mln dol. jest wynikiem więcej niż satysfakcjonującym. A droga kinowego „Jokera” dopiero się rozpoczęła.
Długo zastanawiałem się, skąd tak duży sukces tego filmu.
I chociaż na dokładniejszą analizę przyjdzie nam jeszcze zapewne poczekać, już dzisiaj widać, jak bardzo interesującym przypadkiem jest obraz Thodda Phillipsa. Bo, mówiąc trochę anegdotycznie, gdy rozmawiam ze znajomymi i z kolegami z redakcji, często pojawiają się głosy, że gdyby ten film nie opowiadał akurat o kultowym przeciwniku Batmana, to tak naprawdę nie straciłby wiele. I to prawda. Fakt, że akcja dzieje się Gotham, nadaje filmowi głównie kontekstu, a sam obraz zyskuje, gdy sprawdzimy, jaki był komiksowy (ale też filmowy) punkt wyjścia. Tak jest na przykład w przypadku Thomasa Wayne’a.
Marka jednak na pewno nie przeszkadza filmowi – delikatnie mówiąc.
Nie mówię, że to zagranie cyniczne, bo sam cieszę się, że Joker mógł być punktem wyjścia do stworzenia postaci tak złożonej jak Arthur Fleck, ale też nie da się ukryć, iż jest to jedna z najbardziej znanych i komiksowych postaci. Joker od dawna jest w tzw. mainstreamie, przeraża i fascynuje dziesiątki widzów i czytelników. Dość powiedzieć, że gdy Christopher Nolan kręcił swoje filmy o Batmanie, dyskusja o roli okrutnego klauna była jedną z dominujących.
Dodajmy do tego jeszcze szał na filmy superbohaterskie. Powstrzymam się przed przypominaniem wyników finansowych filmowego serialu zakończonego pokonaniem Thanosa, bo to jest jasne i znane. Rzecz w tym, że łącząc tę rosnącą cały czas popularność kina superbohaterskiego z marką tak silną i emocjonującą jak Joker, dostajemy przepis na sukces. Ale to tylko część odpowiedzi.
„Jokerowi” towarzyszy od samego początku aura skandalu.
Sam klaun stał się patronem internetowych trolli, będąc symbolem chaosu, posługując się ironią testował ludzi, chcąc im udowodnić, że są z gruntu źli. Ta interpretacja to w dużej mierze zasługa filmów Nolana, ale też niejednoznaczności postaci Jokera. Media podzieliły się w ocenie najnowszego filmu o tym bohaterze, niektórzy publicyści podnosili, że w gruncie rzeczy obraz pokazuje chorobę psychiczną głównego bohatera w sposób dyskryminujący, inni sugerowali, że „Joker” jest tak mroczny i brutalny, że ludzie wychodzą z kina.
Ta atmosfera skandalu i kontrowersji doskonale przecież działa na promocję. I, chociaż z pewnością część z nich, to pompowane medialnie drobne doniesienia służb i podgrzewane do czerwoności internetowe incydenty, to jednak aura zapewne zrobiła swoje. Dodajmy do tego nagrodę na Festiwalu w Wenecji i pierwsze, bardzo pozytywne recenzje.
Dzisiaj nie jest już tak dobrze, bo przecież Rotten Tomatoes pokazuje, że zaledwie 68 proc. krytyków oceniło pozytywnie film. Co jest o tyle ciekawe, że aż 9 na 10 widzów obraz się podobał. Różnica jest znaczna, a to też oznacza, iż „Joker” uderzył w czułe struny zwykłych widzów, niekoniecznie uzbrojonych w filmoznawcze narzędzia czy erudycję pozwalającą oceniać film z perspektywy nowości i świeżości.
Argumenty, że kino zna temat poruszany przez film Phillipsa, są bardzo częste.
Tylko to niewiele zmienia, bo chociaż rozbieżność nie jest duża, to przykład „Venoma” pokazał, że widzowie, którzy nie zgadzają się z recenzentami, są w stanie do upadłego bronić atakowanego filmu – widzieliśmy to chociażby na łamach naszego serwisu. I ta tendencja była widoczna również w mediach społecznościowych w przy okazji rozmów o „Jokerze”.
Ale jest jeszcze jeden powód, który jak sądzę, jest przyczyną sukcesu „Jokera”.
I jest to powód najważniejszy. To film niewygodny i wyjątkowo silnie konfrontujący nas ze sprawami, o których chcemy zapomnieć. Wyobrażam sobie to tak: mimo doniesień medialnych i kontrowersji idziesz do kina. Wiesz, że to Joker, masz w pamięci filmy Nolana albo ostatnie działa Marvela, gdzie żarty są nawet częstsze niż wybuchy. I po kwadransie wiesz już, że to będzie inne kino. Mniej widowiskowe, a akcja rozegra się wewnątrz bohatera, a nie pośród wystrzałów, błysków i ciętych ripost.
Z tej perspektywy nie dziwi mnie, że widzowie mogli wychodzić z seansów. To raczej oczywiste, że obraz taki jak ten wyróżnia się na tle swojej superbohaterskiej rodziny. Ale wyróżnia się, bo prowokuje dyskusję. Z jednej strony ma łatkę kina raczej kojarzonego z produkcjami familijnymi, a z drugiej jest zdecydowanie przeznaczony dla starszego widza.
Jestem prawie pewien, że ta łatka pozwoliła filmowi zająć dobre miejsce na starcie, ale świetny końcowy wynik związany jest z tym, że ten film zostaje na dłużej, skłania do dyskusji i jest porażająco wręcz aktualny.