Czyżbyśmy byli obecnie świadkami pierwszego w historii publicznego popadania w szaleństwo? Obserwując poczynania Kanye Westa na przestrzeni ostatnich lat, ciężko nie mieć wrażenia, że raper stopniowo odchodzi od zmysłów na oczach całego świata niczym w jakimś pokręconym reality show.
Inaczej się tego określić nie da. Jasne, artyści, ludzie sztuki (szeroko pojmowanej); poeci, pisarze, muzycy, aktorzy, wszyscy odznaczający się większą niż przeciętna wrażliwością, zdążyli przez wieki przyzwyczaić publiczność do swoich dziwactw, kontrowersji i ekstrawagancji. I nagle, dośc nieoczekiwanie pojawia się "muzyczny biskup nowej ery", Kanye West.
Jeśli jego działania są przemyślaną strategią, to trzeba przyznać, że podobnie jak wielu szaleńców, ma on w sobie przebłyski geniuszu.
Swój pochód przez popkulturowy firmament rozpoczął od oszałamiającej i imponującej kariery muzycznej. Jego pierwsza płyta "College Dropout" pojawiła się znienacka w 2004 roku i nagle usłyszał o nim cały świat. W momencie gdy kolejni artyści cierpieli na drastyczne spadki sprzedaży płyt, Kanye sprzedał ponad 4 miliony egzemplarzy swojego debiutanckiego albumu. Albumu, który nie dość, że zachwycił słuchaczy hip-hopu, to jeszcze równie mocne wrażenie wywarł na krytykach, którzy okrzyknęli go nowym, świeżym głosem hip-hopu XXI wieku. I swoimi kolejnymi płytami zdawał się to udowadniać.
W momencie, w którym świat się najmniej tego spodziewał, Kanye zaczął, mówiąc kolokwialnie, świrować. Jego pierwszym szeroko w świecie komentowanym "występkiem" było nieoczekiwane wkroczenie na scenę podczas przyznawania nagród MTV Music Awards w 2009 roku. Gdy Taylor Swift odbierała nagrodę za najlepszy teledysk do piosenki "You Belong with Me", Kanye zabrał młodej wokalistce mikrofon, przerywając tym samym jej przemowę i zaczął wykrzykiwać, że nagroda ta należy się Beyonce, gdyż jej klip do kawałka "Single Ladies", jest według niego, jednym z najlepszych teledysków wszech czasów.
West zebrał za to zachowanie ostre cięgi. O jego dziwacznym zachowaniu zaczęto mówić szeroko w mediach, pojawiały się artykuły w serwisach internetowych i blogach; memy, tweety. Wiele osób publicznych otwarcie skrytykowało Kanye za to co zrobił, w tym, między innym sam prezydent USA, Barack Obama nazwał Westa „kretynem” (dokładnie użył określenia Jackass). Cały ten jego wywód i wejście na scenę podczas gali MTV w 2009 roku, to nic więcej jak klasyczyny przykład egoisty, który uważa, że wokół niego kręci się cały świat i może sobie pozwalać na wszystko co chce, nawet na przerwanie komuś jego show i zawłaszczenie sceny tylko dla siebie by móc przekazać światu to co ON myśli i uważa.
Czy wyciągnął jakieś wnioski z tego wydarzenia? Nie. W lutym 2015 roku ponownie wkroczył na scenę i zakłócił tym razem odbiór statuetki za Album Roku, który trafił w ręce Becka. Zdaniem mości pana Westa, nagroda należała się (znowu) Beyonce (ciekawe czy przypadkiem Kanye nie podkochuje się w niej i w ten dziwny sposób próbuje to publiczne okazać). Oczywiście po wszystkim, West przeprosił Becka na Twitterze. Jakby tego było mało, w obecnym 2016 roku epizod z gali MTV z Taylor Swift miał swoje post scriptum. W jednym z kawałków z jego najnowszej plyty „The Life of Pablo”, Famous, pojawia się tekst:
Jest chyba taka teoria w psychologii, która mówi, że definicją szaleństwa (a może chodziło o głupotę?) jest powtarzanie cały czas tych samych błędów.
A to i tak tylko wierzchołek góry lodowej. We wrześniu 2015 roku, podczas jednego ze swoch koncertów, Kanye zażądał, by cała zgromadzona publiczność wstała i dopóki wszyscy nie będą na nogach nie rozpocznie kolejnego numeru. Powstać mieli także ludzie niepełnosprawni jeżdżący na wózkach inwalidzkich, z których przy okazji robił sobie niewybredne żarty. Na okładce magazynu The Rollng Stone z 2006 roku wcielił się w Jezusa, z którym zresztą rozmawiał osobiście podczas koncertów promujących album "Yeezus".
Mamy więc kompleks boga. I to nie jakiś skrywany między wierszami, tylko ewidentnie pokazywany światu.
Komentując czasem to, w jaki sposób jest odbierany przez ludzi, West narzeka i stwierdza, że jest niemalże tak samo znienawidzony i niezrozumiany jak Hitler. On sam z kolei uważa, że jest po prostu prawdziwy i przez to nie do końca pasuje do otoczenia.
Kanye jest człowiekiem, który ma poczucie bycia namaszczonym przez boga (o ile sam się za tego boga nie uważa). Jego pomysły, plany i projekty są, w jego mniemaniu, tak istotne w skali świata, że nie widzi nic dziwnego w tym, by publicznie prosić Marka Zuckerberga o to, by po prostu dał okrąglutki miliard (!) dolarów na ich realizację. Coś co byłoby udanym żartem komika, w wersji na serio zmieniło się w coś, co kompletnie skonsternowało cały świat.
Bez względu na to, co mówią o nim media i inni ludzie, Kanye cały czas żyje we własnym świecie i uważa się chyba za współczesnego Leonarda Da Vinci muzyki pop, istnego człowieka renesansu. Jego najnowsza płyta "The Life of Pablo" nie tylko wzbudza zachwyt krytyków, ale też jest chyba pierwszym albumem, który został upubliczniony będąc jeszcze tzw. work in progress. Oficjalna premiera płyty miała miejsce 14 lutego 2016 roku, tylko że wówczas album był niedokończony, a West co jakiś czas publikuje kolejne utwory, które wchodzą w skład "The Life of Pablo". Niezwykle ciekawe i nowatorskie podejście do formuły albumu muzycznego, będące też bardzo na czasie z tym, jaki wygląda dziś branża muzyczna, w większości operująca już w streamingu. Kanye, w swojej osobistej muzycznej ewangelii, oznajmnia światu, że era "zamkniętych", fizycznych płyt dobiega końca. Przynajmniej dlatego, że on tak twierdzi.
Jak przypada prawdziwemu artyście, Kanye nie boi się kontrowersji i czerpania całymi garściami z dorobku kulturowego zachodniej cywilizacji, nawet jeśli jego wiedza na jej temat jest mocno powierzchowna. W swoim najnowszym kilpie, do wspomnianego wcześniej kawałka Famous, West poszedł po całości pokazując w nim leżące nago obok niego samego głośne postaci popkultury. Po jego lewej stronie leży naga żona Kim Kardashian, po prawicy... naga Taylor Swift. W dalszej kolejności golutcy i słodko śpiący m.in. Rihanna, Kylie Jenner i... Donald Trump.
Scena ta wyraźnie inspirowana jest obrazem „Sen” malarza Vincenta Desiderio, a nadzy celebryci to tak naprawdę ich figury woskowe.
Ale poza muzyką i sztuką ambicje Kanye sięgają o wiele dalej.
W niedawnym (przedziwnym) wywiadzie dla Ellen Degeneres, West rozpoczął niepokojący i kompletnie bełkotliwy monolog, w którym uważa się za duchowego następcę Picassa, Walta Disneya i Steve’a Jobsa, stwierdzając, że muzykę tworzy on niczym obrazy malarskie oraz, że równie ważne jak likwidacaja biedy i głodu jest pomoc dzieciakom w szkołach, które czują się gorsze, przez to, że... nie mają fajnych ciuchów.
Raper oczywiście ma swoją własną linię ubrań i obuwia tworzonych dla Adidasa – przypadek? Nie sądzę. Limitowana edycja butów Yeezy 3 by Kanye West była w Polsce do kupienia za 850 zł, z czego później, na internetowych aukcjach dało się je odnaleźć w cenie liczonej w tysiącach złotych. Ponoć i tak na brak chętnych nie narzekano. Wspominałem już, że stworzył on też swoją grę video?
Nawet jego najbardziej zagorzali fani byli z pewnością zaskoczeni, gdy Kanye zapowiedział w zeszłym roku, że zamierza startować w amerykańskich wyborach prezydenckich w 2020 roku. I w sumie, patrząc jak daleko zabrnął w Stanach Donald Trump brałbym tą zapowiedź całkowicie poważnie i nie zwidziwłbym się, gdyby rzeczywiście w 2020 roku analitycy polityczni debatowali nad jego kampanią.
W końcu, to wręcz oczywiste, że człowiek, który uważa się za „wybrańca”, Chrystusa popkultury i Steve’a Jobsa nowej ery, chce zostać dosłownie najpotęzniejszym człowiekiem na Ziemi.
To idealne spełnienie jego chorobliwego narcyzmu. Najgorsze będzie to, jeśli mu się to uda. Wtedy jego ego dostanie taki zastrzyk sterydów, że zacznie pewnie plany kolonizacji Marsa. O ile do tego czasu nie przejdzie jakiegoś załamania nerwowego.
Na swój sposób, Kanye West jest idealnym odzwierciedleniem kultury masowej XXI wieku. Jest głośny, skupiony na sobie, szukający kontrowersji, przekonany o swojej wyjątkowości, otaczający się symbolami i motywami muzycznymi oraz obrazkowymi, karmiący się uwagą innych ludzi. Geniusz czy szaleniec? Chyba jednak to drugie. Choć może za sto lat świat będzie pisał o nim jak o kolejnym niezrozumianym w swoich czasach geniuszu?