Dlaczego Kapitan Ameryka został faszystą? Sprawdziliśmy, czy fani słusznie znienawidzili „Tajne Imperium”
Kapitan Ameryka to ktoś więcej niż tylko popularny komiksowy superbohater. To symbol oporu USA przeciwko nazizmowi i uważanych przez wiele osób za świętość amerykańskich wartości. Dlatego przejście Steve'a Rogersa na stronę faszystowskiej Hydry zostało od razu odebrane przez wielu fanów jak śmiertelna obraza, choć Marvel prosił ich o cierpliwość.
Na samym wstępie pozwolę sobie zadać pytanie: Jaki jest najbardziej znienawidzony pojedynczy kadr w historii amerykańskiego komiksu? Superman umierający na rękach Lois Lane po bitwie z Doomsdayem? Z perspektywy czasu ten moment uważa się za początek szkodliwej dla całej branży mody na wielkie eventy i crossovery, ale to wciąż potężny emocjonalnie, wręcz kultowy obrazek. To może bardziej Batman opowiadający o tym, że zsikał się ze strachu w trakcie swojej pierwszej poważnej misji? Tutaj również odpowiedź musi być przecząca, bo mowa o dosyć niszowym tytule napisanym przez Kevina Smitha i konwersacji uznanej mimo wszystko za żartobliwą.
Bardziej adekwatnym kandydatem wydaje się obrzucany błotem przez fanów Spider-Mana kadr, w którym Peter Parker godzi się na umowę z Mefisto i poświęca małżeństwo z Mary Jane (i swoją nienarodzoną córkę), by uratować przed śmiercią ciocię May. Czytelnicy komiksów o Człowieku-Pająku w ostatnich latach mieli jednak do czynienia z tak wieloma dziwacznymi i idiotycznymi historiami, że coraz rzadziej zdarza się im wracać pamięcią do „Spider-Man: One More Day”.
Dlatego wydaje się, że zwycięzcą tej niechlubnej kategorii powinien być kadr, na którym Kapitan Ameryka wypowiada słowa „Hail Hydra”.
Hasło wykrzykiwane przez popleczników Red Skulla i jego faszystowskiej organizacji wypowiedziane przez Steve'a Rogersa zabrzmiały w uszach jego najwierniejszych fanów jak najgorsza obelga. Marvel został z miejsca oskarżony o szarganie świętości dla czystego zysku, brak zrozumienia swojego kultowego bohatera i podjęcie decyzji obraźliwej dla pamięci oryginalnych pomysłodawców Kapitana Ameryki. Firma starała się bronić swojego stanowiska, zapowiadała że poświęcony tej tajemniczej przemienia event „Tajne Imperium” będzie bardzo aktualny i głęboko polityczny, a wszystkie niezrozumiałe decyzje Rogersa zostaną wyjaśnione.
Co ciekawe, większość czytelników posłuchała. Sprzedaż pierwszych numerów „Tajnego Imperium” była zaskakująco udana, a recenzje otwierających historii zawierały w większości pochwały. Wydawało się, że Marvel ma szansę na stałe odwrócenie nastroju opinii publicznej, ale z czasem zysk ze sprzedaży serii spadał, a reakcje były coraz bardziej negatywne. Polscy czytelnicy nareszcie dostali możliwość przekonania się na własne oczy, czy tak negatywne komentarze były uzasadnione. A może warto było zniszczyć popkulturową ikonę taką jak Kapitan Ameryka, żeby zbudować na jej gruzach wciągającą i fascynującą historię?
Debiutujące dzisiaj w Polsce „Tajne Imperium” pokazuje, że odpowiedź na to pytanie nie należy do łatwych. Bo potencjał tej historii był naprawdę olbrzymi.
Komiks napisany przez Nicka Spencera od samego początku nie ukrywa, w jaki sposób Kapitan Ameryka został agentem Hydry. Stało się tak za sprawą żyjącej Kosmicznej Kostki zwanej Kobikiem. Dziewczynka zostaje oszukana przez Red Skulla i za jego namowami zmienia rzeczywistość na taką pod dyktando faszystów. W nowym świecie Steve Rogers od samego początku jest uśpionym kretem, którego wspomnienia zostały jednak czasowo zmienione pod wpływem użycia innej Kostki przez aliantów pod koniec II wojny światowej.
Po przejęciu władzy nad agencją T.A.R.C.Z.A. Kapitan Ameryka blokuje najpotężniejszych ziemskich herosów na orbicie (i po drugiej stronie niemożliwej do przebicia tarczy planetarnej), a resztą więzi w wymiarze Darkforce otaczającym Nowy Jork. Do walki z Hydrą przystępuje niewielka grupa ocalałych herosów, ale ponosi porażkę w walce z dzierżącym młot Thora faszystowskim Kapitanem Ameryką. Fakt, że dążący do podboju świata Rogers okazuje się w oczach Mjolnira godny ostatecznie podburza wiarę bohaterów w zwycięstwo. Hydra przejmuje władzę nad prawie całymi Stanami Zjednoczonymi.
Choć dokładne powody przemiany Kapitana Ameryki w członka Hydry są dosyć absurdalne, to bohater w nowym wcieleniu jest daleki od parodii czy stereotypowego „złego”.
To właśnie w pojedynczych momentach pokazujących bardziej intymną stronę działalności nowego Naczelnego Wodza Hydry da się zauważyć, że Nick Spencer widział „Tajne Imperium” jako wiarygodną opowieść o współczesnej polityce. Nowy wiek jak wszyscy wiemy nie okazał się końcem historii, a zamiast tego rozpoczął nowy, niezwykle burzliwy okres w globalnej polityce. Wymienienie wszystkich ataków dokonanych przez organizacje terrorystyczne, konfliktów wojennych i ruchów działających w imieniu fanatycznego fundamentalizmu z ostatnich 20 lat wymagałoby osobnego tekstu. Nie sposób nie zauważyć również, że w wielu krajach coraz odważniej działają partie polityczne wprost odwołujących się do faszystowskiego sentymentu, choć obudowanych zwykle bardziej współczesną otoczką technokratyczną.
Nie jest więc tak, że opowieść przedstawiona w „Tajnym Imperium” nie miałaby racji bytu. Hydra dowodzona przez Rogersa jest równie bezlitosna i okrutna dla swoich wrogów, co w czasach zdetronizowanego Red Skulla, ale dba też o zachowanie porządku, bezpieczeństwo na ulicach i odwołuje się do kultu silnej jednostki. Nie jest wcale niemożliwe, by wiarygodny lider polityczny przy użyciu sił militarnych i dla chęci zapewnienia sobie stałej władzy miał sięgnąć po podobne metody w prawdziwym świecie.
„Tajne Imperium” otrzymało z początku pozytywne noty, bo obiecywało wiarygodną opowieść. Ale Kapitan Ameryka to własność Marvela, który nie był w stanie zachować powagi.
Słabości dzieł największego amerykańskiego wydawnictwa komiksowego są znane czytelnikom od dawna. Marvel od lat boi się wyjść poza swoją strefę komfortu i po każdym wydarzeniu roku (każdym następnym rzekomo większym od poprzedniego) błyskawicznie wraca do status quo. Z filmami należącymi do Marvel Cinematic Universe jest zresztą podobnie. Ten pośpiech i brak odwagi widać wyraźnie również w „Tajnym Imperium”. Hydra błyskawicznie przetwarza USA na swoją modłę, ale jak łatwo się domyślić na koniec bardzo niewiele zostaje z tego projektu.
Spencer niemal wcale nie zwraca uwagi na to jak mogłoby wyglądać życie w Ameryce podporządkowanej neo-faszyzmowi. Jedyny większy fragment poświęcony „zwykłym obywatelom” z czasem okazuje się być powiązany w kompletnie absurdalny sposób z głównym wątkiem. A tym niestety jest sztampowa do bólu pogoń za fragmentami Kosmicznej Kostki. Większość ocalałych Avengers z Iron Manem i Hawkeye'em na czele planuje bowiem wykorzystać je do uratowania swojego przyjaciela. Tylko Czarna Wdowa ma inny plan i to właśnie karty komiksu poświęcone na jej podróż i mentorska relację ze Spider-Manem (Milesem Moralesem ze „Spider-Man Uniwersum”) okazują się najciekawsze i najbardziej emocjonujące w całym komiksie.
W debiutującym dzisiaj w Polsce tomie naprawdę nie brakuje interesujących momentów i wciągających fabularnie idei. Sceny takie jak podwieczorek u Ultrona czy konfrontacja Nataszy ze Stevem są naprawdę fenomenalne. Z każdym kolejnym numerem schodzą one jednak na dalszy plan, a zamiast nich na przód wypełza typowa marvelowska bijatyka. Pusta, nijaka i chaotyczna z powodu ciągle zmieniających się rysowników nawalanka. Dopiero kończący serię ostatni zeszyt wraca na poważnie do polityki, ale Spencer decyduje się na ten krok zbyt późno i nie jest w ten sposób uratować swojego dzieła.
Czy warto było dla „Tajnego Imperium” robić z Kapitana Ameryki członka ruchu, z którym walczył całe życie? Absolutnie nie.
Osobiście nie mam jednak wątpliwości, że współczesne reinterpretacje kultowych bohaterów są potrzebne. Batman i Superman też od dekad nie przypominają swoich wersji z pierwszych komiksów. Czasem tego typu przetworzenia wychodzą lepiej a czasem gorzej. Tak Marvel, jak i DC pokazały natomiast, że potrafią to robić. Przykładami na to są recenzowane na Rozrywka.Blog powieści graficzne „Mister Miracle” i „Moon Knight”.
Czy Kapitan Ameryka powinien być wolny od tego typu eksperymentów? Nie sądzę, bo przecież, pozostając zaledwie narzędziem wojennej propagandy, już dawno przestałby interesować czytelników. A mimo to liczba jego fanów jest obecnie ogromna. To najlepszy dowód na to, że współcześnie nadal potrzebujemy takiego wzoru do naśladowania. Ale Steve Rogers jest ciekawszy jako człowiek niż jako ikona. Marvel chyba nie do końca to rozumiał, dlatego bardziej skupił się na powierzchownych gestach niż faktycznej analizie charakteru i motywacji faszystowskiego Kapitana. I choć „Tajne Imperium” w wielu miejscach zawodzi jako wydarzenie komiksowe i dzieło gatunkowe, to właśnie tą słabość należy poczytywać za największy grzech wydawnictwa odpowiedzialnego za tę serię.
Nie przegap nowych tekstów. Obserwuj serwis Rozrywka.Blog w Google News.