REKLAMA

Premiera „Kapitan Marvel” dopiero za kilka dni, a film już stał się najbardziej kontrowersyjną produkcją MCU

Premiera filmu „Kapitan Marvel” tuż-tuż, a tymczasem napięcie i kontrowersje związane z tą produkcją nie cichną. Winę za to ponosi, niestety, Brie Larson.

captain marvel brie larson controversy
REKLAMA
REKLAMA

Żyjemy w bardzo newralgicznych czasach – „wojownicy społecznej sprawiedliwości” ciągle czuwają na straży poprawności politycznej. Chyba jeszcze nigdy w historii nie można było tak łatwo i tak szybko urazić tak wielkiej ilości ludzi jedną wypowiedzią. Zamiast jednak prowadzić do załagodzenia sporów, wydaje się, że funkcjonujemy w stanie ciągłego napięcia, jakby ktoś trzymał nam nóż na gardle. Na własnej skórze odczuwa to właśnie Disney oraz Brie Larson.

Aktorka zrobiła podstawowy błąd, choć intencje miała dobre – postanowiła posłużyć się filmem jako platformą służącą do działań społeczno-politycznych.

Jakiś rok temu zaczęłam zwracać uwagę na to, jak wyglądają moje dni prasowe i kto ocenia moje filmy. Okazało się, że w większości to biali mężczyźni. Więc zwróciłam się do Dr Stacy Smith z USC Annenberg Inclusion Initiative, która przygotowała badania to potwierdzające. Ruszając naprzód, zdecydowałam się upewnić, żeby moje dni prasowe były bardziej otwarte – powiedziała Brie Larson.

Larson nawiązała przy tym do badania z 2018 roku, w którym poddano analizie recenzje 100 najlepiej zarabiających filmów umieszczonych w serwisie Rotten Tomatoes. Skupiono się głównie na recenzjach zawodowych dziennikarzy i krytyków filmowych. Badania wykazały, że ponad 3/4  tekstów stanowiły te napisane przez mężczyzn (77,8 proc.). Jedynie niespełna 1/4 była napisana przez kobiety (22,2 proc.). Sięgając głębiej, dostępne dane pokazały, że ponad połowa krytyków to biali mężczyźni (63 proc.), a zaledwie 4,1 proc. (!) to krytyczki o odmiennym pochodzeniu i kolorze skóry. Czarnoskóre kobiety to niewiele ponad 2 proc. całości.

biali mezczyzni krytyka filmowa badanie

Brie Larson ma więc pełną rację, zwracając uwagę na problem nierówności także i w tym zawodzie oraz próbując dać szanse szerszemu spektrum dziennikarzy i krytyków. Większe zróżnicowanie rasowe i płciowe jest potrzebne.

Chcę, aby było więcej miejsc przy stole. Nikt nie traci swojego miejsca. Nie ma ich mniej. Po prostu ma być ich więcej – tłumaczy aktorka.

I chwała jej za to. Niestety, jak to często bywa, dobrymi chęciami jest piekło wybrukowane.

W tym wypadku problemem okazał się niefortunny dobór słów i chyba trochę nieprzemyślane zdania, które padły z ust Larson.

Zaczęło się od tego, że aktorka, powołując się na przykład krytyki filmu „Pułapka czasu” powiedziała, odbierając nagrodę Crystal Award 2018:

Nie czuję potrzeby, by 40-letni biały facet mówił mi, co jego zdaniem nie gra w „Pułapce czasu” – to nie był film stworzony dla niego. Chcę wiedzieć, co ten film znaczył dla kobiet innej rasy, dla nastoletnich kobiet innej rasy, w ogóle dla nastolatek.

Nie pierwszy to raz, gdy słyszę poprawnie polityczną przemowę tego typu, namawiającą do walki z uprzedzeniami i rasizmem, mam dość ambiwalentne odczucia.

To zawsze jest słaby efekt, gdy prawi się kazania o otwartości, przy okazji wykluczając pewne grupy społeczne. Zgoda, biali heteroseksualni mężczyźni są, póki co, uprzywilejowani społecznie. I nie jest tak od dziś, tylko od wielu wieków, by nie powiedzieć od samego zarania naszej ery. Tu chodzi jednak o ton i dobór słów. Czy Brie Larson ma rację w tym, co chce przekazać? Tak. Czy próbując to przekazać pokazuje swoją otwartość? Nie.

Gdy ktoś stwierdza, że nie interesuje go opinia pewnej grupy społecznej, małej bądź dużej, i że dany film nie jest do niej kierowany, zwracając przy tym uwagę na płeć i rasę (oraz wiek), to mamy przecież do czynienia z dyskryminacją i rasizmem.

I niestety bardzo często dyskurs o równouprawnieniu jest prowadzony w takim właśnie, wykluczającym, stylu. Polega on nie tyle na zwracaniu uwagi na problem i otwieraniu drzwi dla innych, ale na tym, by siłą odsunąć „panującą kastę” od władzy. I łokciami zrobić miejsce dla innych grup społecznych. Nie wiem, czy na tym polega walka o tolerancję i równe szanse dla wszystkich.

Brie Larson zrobiła więc podstawowy błąd. Przez nieodpowiedni dobór słów – „biały mężczyzna” – w jednoznacznie negatywnej konotacji naraziła się niemałej części internetu. I trudno się temu dziwić. Czy osobiście czuję się urażony przez Larson? Nie. Jeszcze nie jestem 40-letnim facetem. Oprócz tego nie wiem, czy fakt, że w danej branży większość stanowią biali mężczyźni to tylko i wyłącznie wynik „złego lobby”.

Może akurat dziennikarstwo filmowe nie jest tym, co kręci aż tak wielką liczbę kobiet czy przedstawicieli innych ras? Akurat w Polsce nie widzę z tym problemu, bo mam sporo znajomych dziennikarek filmowych, co pokazuje, że przynajmniej u nas nie istnieje „szklany sufit”. Z tymże mimo wszystko nadal większość znanych mi kolegów po fachu, którzy utrzymują się w tym zawodzie, to mężczyźni. Nie chcę oczywiście wypowiadać się w imieniu kobiet, ale być może istnieje jakiś inny niż tylko dyskryminacja powód, dla którego mężczyźni stanowią większość krytyków filmowych? Nie oszukujmy się też, nie jest to aż tak ważny społecznie i prestiżowy zawód, choć ja osobiście kocham go całym serduchem.

Ofiarą tych niefortunnych wypowiedzi Larson stał się nadchodzący wielkimi krokami „Kapitan Marvel”, w którym aktorka wciela się w tytułową postać. Film stanowić ma z kolei prequel dla całego MCU (rozgrywa się w latach 90.) oraz przedstawić światu bohaterkę, która odegra kluczową rolę w pokonaniu Thanosa w „Avengers: Koniec gry”.

Nic nie zapowiadało, by produkcja ta natrafiła na jakieś wielkie przeszkody na drodze do premiery. Ale niestety wypowiedzi Larson mocno skomplikowały sprawę.

W dodatku trochę nijakie zwiastuny filmu, nie prezentujące nic nadzwyczajnego i zachęcającego do wybrania się do kina, nie pomogły. Za to pokłosiem wypowiedzi aktorki stało się to, że zaczęto większą uwagę zwracać na całą otoczkę „Kapitan Marvel”. Film zaczął być postrzegany przez pryzmat polityki, kwestii genderowych i feministycznych. I trudno nie zauważyć, że kampania reklamowa stwarza ku temu powody.

Kadr ze zwiastuna filmu Kapitan Marvel

Oczywiście, gdyby nie donośne komentarze Larson nikt by nie zwracał na to tak wielkiej uwagi. W chwili obecnej „Kapitan Marvel” jest obiektem potężnego hejtu w sieci. Spora część, może nawet większość, to robota internetowych trolli. Ale nie można wykluczyć w tym też niemałej ilości ludzi zwyczajnie niezadowolonych z wypowiedzi Larson. Jeszcze do niedawna „Kapitan Marvel” był jedną z najbardziej oczekiwanych premier tego roku. Nikt nie miał problemu z tym, że to film o kobiecej superbohaterce. Nikt nie miał też nic przeciwko samej Larson. Nagle jednak stała się ona popkulturowym wrogiem numer jeden. Trochę na własne życzenie.

To nigdy nie jest nic dobrego, gdy premiera filmu rozrywkowego przysłaniana jest przez politykę i kontrowersję, które w tym przypadku są zupełnie niepotrzebne. Fala hejtu, jaka spadła na „Kapitan Marvel”, jest tak duża, że serwis Rotten Tomatoes musiał zmienić sposób recenzowania oraz guzik „chcę zobaczyć” wszystkich filmów na swojej stronie.

REKLAMA

Po raz kolejny stwierdzam więc, że filmy, a przynajmniej blockbustery, nie służą do polityki, a aktorzy powinni trzymać się od niej z daleka.

Dzieła sztuki, także rozrywkowej, mogą wyraźnie mówić same za siebie. Przekaz dotyczący siły kobiet, równych szans i walki z dyskryminacją najlepiej wybrzmiewa, gdy nie jest podkręcany i łopatologicznie wyłuszczany przez aktorów czy aktorki. Tym bardziej, gdy ci mają zapędy aktywistyczne i ambicje stania się ambasadorami pozytywnych zmian. Domyślam się, że hollywoodzkie superprodukcje są idealną platformą do prawienia kazań. Pozwólmy jednak sztuce przemawiać samej za siebie. Patrząc na przykład filmu „Kapitan Marvel” wyjdzie to wszystkim tylko na dobre.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA