REKLAMA

Disney wreszcie ma swoją odpowiedź na „Wonder Woman”, ale „Kapitan Marvel” niczego nie musi udowadniać

Widzieliśmy już pierwszy film z cyklu MCU z kobiecą superbohaterką w roli głównej. Carol Danvers przypomina w nim, że „Kapitan Marvel” niczego nie musi udowadniać.

kapitan marvel recenzja captain marvel film opinie
REKLAMA
REKLAMA

Trochę to zajęło, ale Disney przygotował wreszcie swoją odpowiedź na sukces „Wonder Woman”. Pierwszą solową superbohaterką Marvel Studios nie została jednak Czarna Wdowa, która od paru lat pojawia się w cyklu „Avengers”. To miano przypadło zupełnie nowej postaci, którą zaanonsowała scena po napisach w „Avengers: Wojna bez granic”.

Kapitan Marvel” dotarła wreszcie do Marvel Cinematic Universe.

Po dekadzie i 20 filmach w ramach MCU, w których pierwsze skrzypce grali mężczyźni - w tym Iron Man, Kapitan Ameryka, Spider-Man - dostaliśmy obraz z gwiazdą płci żeńskiej. Chciałoby się rzec, że nie ma to znaczenia; że mamy już 2019 rok i płeć, tak jak kolor skóry czy orientacja seksualna, nie jest czymś definiującym świat kina. No ale - niestety.

kapitan marvel recenzja captain marvel film opinie

Problem z reprezentacją różnych grup w Hollywood istnieje i nie sposób z tym dyskutować. Przypomniał o nim zresztą dzisiaj pracownik kina, do którego wybrałem się na pokaz prasowy nowego filmu. Niefortunnie życzył zgromadzonym gościom miłego seansu „Kapitana Marvela” i to kobiecy głos z sali musiał go poprawić, że tym razem chodzi o „Kapitan Marvel”. Znamienne.

Nie przeczę też, że obawiałem się, iż Disney zmieni swój nowy film w manifest światopoglądowy. Wytwórnia ma niestety nieco na sumieniu i zdarzało się, że chciała być świętsza od papieża. W dodatku cały czas mam w pamięci „Czarną Panterę” - okazała się taka sobie, przekombinowana, a wywyższano ją, mam wrażenie, tylko ze względu na to, kto stanął za kamerą i kto w niej zagrał.

Na szczęście „Kapitan Marvel” to już - tylko i aż - fajny film.

Bez dwóch zdań film istotny ze względu na to, że jest pierwszym w historii, a do tego debiutuje na Dzień Kobiet, ale cieszy, że widowisko tym faktem nie epatuje. Tak jak podczas „Czarnej Pantery” i nowych „Gwiezdnych wojen” momentami czułem odhaczanie w Excelu elementów niezbędnych z perspektywy politycznej i światopoglądowej, tak „Kapitan Marvel” podobnych błędów nie popełnia.

kapitan marvel recenzja captain marvel film opinie

Film skupia się na dwóch elementach: akcji i humorze. Jednego i drugiego mamy tutaj pod dostatkiem. To taka klasyka kina science-fiction z lat 90. Nawet fabułę śledzimy z kosmicznej perspektywy. Nasz glob, Ziemia, przedstawiony został tutaj jako „C–53, planeta rodzinna Terran”. Protagonistką jest młoda nie-do-końca-ludzka kobieta, która nie pamięta swej przeszłości.

Vers, bo takie nosi imię, jest członkinią formacji Spaceforce. Pod wodzą swojego mentora trafia w sam środek odwiecznej wojny. Po jednej stronie mamy Kree, czyli dumnych i walecznych obcych o niebieskiej skórze pod wodzą Najwyższej (sztucznej) Inteligencji. Po drugiej stronie barykady są zmiennokształtni kosmici, którzy próbują zakłócić ład i porządek.

Podczas jednej misji Vers trafia na Ziemię.

To tam - po krótkim prologu - rozpoczyna się właściwa akcja filmu. Ubrana w niebieski kostium i władająca super-mocami bohaterka zaczyna ścigać złowrogich kosmitów. Lądowanie przez dach w wypożyczalni wideo przypomina nam jednak, że cofnęliśmy się w czasie. Niepamiętająca swojej przeszłości Carol Danvers trafia od razu na Nicka Fury’ego, gdy ten nie nosił jeszcze opaski.

Disney po raz kolejny raz składa hołd końcówce XX wieku, tak jak w „Strażnikach Galaktyki” i „Thor: Ragnarok”, w tym easter-eggami i soundtrackiem. Podczas seansu uśmiechałem się od ucha do ucha - lata 90. pamiętam. Miałem jednak momentami wrażenie, że ta nostalgiczna formuła, którą ledwie kilka lat temu rozdmuchało netfliksowe Stranger Things, powoli się wyczerpuje.

Film natomiast wielokrotnie mnie mile zaskoczył, gdy chciałem się do czegoś przyczepić jeszcze przed końcem seansu. Jak tylko podnosiłem zdziwiony brew, bo np. jedna z postaci zachowywała się mało naturalnie, to zaraz film wyjaśniał, że podszywał się pod nią Skrull. Równie zgrabnie przykryto kilka innych, jak się okazało pozornych, dziur w fabule.

„Kapitan Marvel” nie jest niestety filmem bez wad.

Wspominałem wyżej, że to „fajny film”, bo to odpowiedni przymiotnik. Wybawiłem się, wielokrotnie zaśmiałem, ale określenie tego obrazu „wybitnym” albo „przełomowym” byłoby nie na miejscu. To taki generyczny superbohaterski blockbuster, aczkolwiek stawiałbym go nadal o oczko wyżej niż przereklamowaną „Czarną Panterę”.

Szkoda przy tym, że „Kapitan Marvel” kilkukrotnie łamie zasadę „nie tłumacz, pokaż”. Niektóre dialogi pomiędzy bohaterami wybrzmiewają przez to mało naturalnie. Czuć, że nie są wycelowane w rozmówcę postaci na ekranie, tylko bezpośrednio w widza, który… nie czytał komiksów. Osoby, które kojarzą tytułową bohaterkę, mogą przewracać oczami.

Nie wszystkie scenariuszowe głupotki udało się też koniec końców przykryć. „Kapitan Marvel” równie często zaskakuje wybrnięciem z fabularnego klinczu, co gna na skróty, zanim do widzów dotrze, że to bez sensu. Na osłodę podlewa to efektownymi pojedynkami okraszonymi efektami CGI stojącymi na bardzo wysokim poziomie. Z oprawą mam tylko jeden zgrzyt.

Kto projektował te kostiumy Skrulli?!

Wyglądają tandetnie i plastikowo. Zdaję sobie sprawę, że twórcy filmu mogli chcieć w ten sposób nawiązać do lat 90. i filmów sprzed lat, w których taka charakteryzacja była na porządku dziennym, ale wypadało to momentami komicznie i kiczowato. To był kontrast dla wspaniałych i przerysowanych scenografii, przywodzące na myśl stylistykę „Thor: Ragnarok” i „Strażników”. Mam też mieszane uczucia co do kreacji Samuela L. Jacksona.

kapitan marvel recenzja captain marvel film opinie 3
REKLAMA

Sprowadzenie go do roli sidekicka to był strzał w dziesiątkę, ale tak jak zdaję sobie sprawę, że aktor chciał pokazać nam Fury’ego od nieco innej strony, ale moim zdaniem momentami nieco przesadzał i wyszła z tego autoparodia. Na szczęście sama Brie Larson jako Carol Danvers błyszczała i nie mogę się doczekać jej pierwszego spotkania z pozostałymi superbohaterami i członkami formacji Avengers.

Na plus zaliczam również fakt, że twórcy filmu ewidentnie zdawali sobie sprawę, że robią kolejnego blockbustera, będącego najnowszą odsłoną 10-letniego cyklu, który musi się wpiąć w ramy wyznaczone przez poprzednie produkcje z serii Marvel Cinematic Universe. Nie wymyślali koła na nowo, tylko robili swoje. Disney, podobnie jak „Kapitan Marvel”, nie musi w końcu nikomu niczego udowadniać.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA