REKLAMA

Przez kilka dni korzystałem z Katofliksa. Produkcje z serwisu uderzają w rozum i godność kinofila

Hasłem reklamowym Katofliksa jest Vide Opera Dei, czyli Oglądaj Dzieła Boże. Bardzo łatwo dałem się do tego przekonać i zarejestrowałem się w serwisie, aby korzystać z zasobów jego biblioteki. Po kilku dniach użytkowania stwierdzam, że katolicy potrzebują lepszych filmów i programów.

katoflix opinie
REKLAMA
REKLAMA

Pierwszą, techniczną rzeczą, o której należy wspomnieć jest niezbyt przyjazna użytkownikowi forma serwisu VOD działająca na zasadzie wypożyczalni. Zamiast subskrypcji polegającej na comiesięcznych opłatach, za każdy tytuł trzeba zapłacić osobno. Ich ceny nie są co prawda zbyt wygórowane, bo wahają się między 6 a 10 zł, ale jest to po prostu niewygodne. Mimo tej drobnej niedogodności postanowiłem zwiedzić różne zakamarki Katofliksa. W tym momencie biblioteka platformy nie imponuje swoją objętością, jednakże z każdym tygodniem przybywa pięć produkcji.

Całą ofertę serwisu podzielono na pięć kategorii (nie liczę Promocji, Ostatnio Dodanych i Darmowych). Najbardziej zaciekawiły mnie oczywiście Filmy Fabularne. Spodziewałem się sporej dawki christploitation, czyli najprężniej rozwijającego się dzisiaj nurtu kina eksploatacji. Są to produkcje niskobudżetowe, realizowane naprędce, mające skupiać się na przesłaniu dotyczącym wiary katolickiej. Bóg ma wyciągać bohaterów z każdego dna, w jakim się znajdą. Nie ma w tym wielkiej filozofii, ani znanej z blockbusterów jakości. Mimo to, tytuły należące do tego nurtu zdobywają rzesze fanów na całym świecie.

Sam do nich nie należę. Kiedy pierwszy raz usłyszałem termin christploitation byłem pewien, że są to produkcję, jak na eksploatację przystało, pełne krwi, przemocy i seksu. W końcu w „Biblii” nie brakuje opowieści właśnie z tymi elementami. Christploitation wyobrażałem więc sobie jako niskobudżetowe wersje najsłynniejszego gore w historii kina, czyli „Pasji” albo erotyczne wariacje na temat losów Adama i Ewy. Jakże byłem zawiedziony, gdy okazało się, że zamiast flaków, z ekranu tych tytułów wylewa się boża łaska, a zamiast nagości jest miłosierdzie. Z tego powodu nie oglądałem na bieżąco kolejnych części „Bóg nie umarł” czy innych szlagierów ze stajni Pure Flix.

To właśnie z tej mega konserwatywnej chrześcijańskiej wytwórni pochodzi największy hit platformy - „Nieplanowane”.

Fabuła jest oparta na prawdziwej historii kierowniczki kliniki aborcyjnej. Abby Johnson nie ma problemu z przerywaniem ciąży innych kobiet, aż w końcu pewnego dnia odnajduje Boga i zmienia swoje poglądy, stając się twarzą ruchów pro-life. Opowieść poprowadzona jest z subtelnością Patryka Vegi, który podobny wątek zawarł w „Botoksie”. Psychologii postaci tu za grosz, za to pretensji całkiem sporo. Dołóżmy do tego niskie kompetencje artystyczne twórców, a z seansu zrobi się prawdziwe wyzwanie nawet dla największych fanów złego kina. Tych o wiele bardziej przekona identyczne przesłanie „Zemsty embriona”.

Słowo jednak się rzekło i chociaż bardzo chciałem przerwać korzystanie z Katofliksa zaciskając zęby, oddałem się dalszemu przeglądaniu zasobów biblioteki. Zatrzymałem się na „Dotknij nieba”, czyli opowieści o powstaniu największego chrześcijańskiego hitu „I Can Only Imagine” grupy MercyMe. Jest to nic innego jak biografia muzyka, którego życie do najłatwiejszych nigdy nie należało. I co tam się dzieje! Więcej seksu i narkotyków niż w „The Dirt”, relacje z rodziną jeszcze bardziej tragiczne niż w „Rocketmanie”, a na końcu główny bohater porywa publikę niczym Freddie Mercury w „Bohemian Rhapsody”. Chciałbym.

„Dotknij nieba” przypomina tanie obyczaje puszczane na Hallmarku. Wszystko jest wygładzone, ugrzecznione, a realizacja pozostawia wiele do życzenia. Niby Bart Millard ma sporo przeciwności losu do pokonania, a jednak trudno tu mówić o jakimkolwiek zaangażowaniu emocjonalnym. Żaden z wątków nie został odpowiednio pociągnięty. Chrześcijańskie wartości są natomiast przyczynkiem do wykorzystania deus ex machiny. Bóg w końcu sprowadza na bohatera natchnienie i czyni go gwiazdą, a widzowie tracą ponad 1,5 godziny z życia.

Kiedy pojawiły się napisy końcowe, ostatkiem sił nakierowałem kursor na „Ocalić Boga”.

Byłem pewien, że Ving Rhames podniesie mnie na duchu. Jego aktorskie emploi nie jest zbyt chrześcijańskie. Nigdy przecież nie zapomnę, że grany przez niego Marsellus Wallace nie wygląda jak dzi***, tego jak bił się z Wesley'em Snipesem o tytuł championa, czy kilkukrotnie pomagał Ethanowi Huntowi w jego misjach niemożliwych. Co więc mogło stanąć na przeszkodzie porządnej, sensacyjnej rozrywce? Jak się okazuje, bardzo wiele. Aktor wciela się w byłego skazańca, który zostaje pastorem. Próbuje zaszczepić chrześcijańskie wartości w mieszkańcach biednej dzielnicy, jednocześnie walcząc ze swoją naturą i przyzwyczajeniami z młodości. Nuuda!

Chociaż oczywiście do zobaczenia pozostało jeszcze sporo fabuł, już po tych obejrzanych i szybkim przejrzeniu pozostałych mogę stwierdzić, że na Katofliksie mamy do czynienia z całkiem spójnym uniwersum. Zamieszkują je ludzie pogubieni. Podążają złą ścieżką albo zostali sprowadzeni na złe tory, ale w głębi serca są dobrzy. Bóg musi to dobro wyciągnąć. To w zasadzie prosty fabularny mechanizm. Wszystko idzie nie tak jak powinno, do czasu, gdy Pan wszystko naprawi. Nieważne jak będzie to uzasadnione. To po prostu musi się zdarzyć, aby dać ludziom nadzieję, że wszystko się ułoży i ktoś nad nimi czuwa.

A skoro wnioski z seansów filmów fabularnych już wyciągnięte, nadszedł czas na dokumenty.

Pierwszym tytułem, jaki rzucił mi się w oczy w zalewie typowo chrześcijańskich produkcji był „Największy dar”. W tym autotematycznym mockumencie poznajemy historię reżysera, który kręci western. Niestety nie odpowiada mu to, że wszyscy bohaterowie muszą się pozabijać nawzajem. Mając poważne wątpliwości rusza przed siebie, aby wymyślić inne zakończenie. Nie powinno być zaskoczeniem, że znajduje dużo dobra. Ma to swój naiwny urok, ale ginie on pod natłokiem tanich, emocjonalnych chwytów. Konia z rzędem temu, kto obejrzy to bez żadnej przerwy.

Niewiele lepiej wypada krótki dokument o egzorcyzmach. „Diabeł. Opętanie przez złego” ma wzbudzić naszą czujność, nakłonić do uważania na czającego się wszędzie szatana. Kolejni egzorcyści opowiadają o zachowaniach Lucyfera i jak się walczy z jego wpływem na ludzi. Uspokajają też, że Bóg nie pozwala mu na za wiele. Uff, co za ulga. A kiedy już odetchniemy ze spokojem, dowiemy się, że to on stoi za II wojną światową. Ok, niezła konsekwencja w poglądach. Rozumiem to. Skoro coś jest na tyle irracjonalne, że nie można tego zrzucić na barki katastrofy naturalnej winny jest diabeł. Niech będzie.

I chociaż nie będę pastwił się nad tą tanią produkcją, to żałuję, że nie powstała kilkanaście lat później. Na sam jej koniec jeden z księży opowiada o rytuałach satanistycznych. Mówi o czarnej i czerwonej mszy. Gdyby dokument był realizowany dzisiaj, wymagałbym od twórców, aby pokazali również rytuały członków Świątyni Szatana, takie jak sprzątanie plaż, czy edukowanie dzieci (o czym mówię dowiecie się z dokumentu „Ave Satan?”).

Chociaż liczba obejrzanych tytułów nie jest imponująca, weźmy pod uwagę, że każdy masochizm musi mieć swoje granice. Swoje poznałem dzięki „Wprowadzeniu do Nowej Jakości Życia”. Ta produkcja dostępna jest za darmo (tutaj!) i trwa zaledwie 13 minut. Niby nic, ale dowiedziałem się z niej, że powinienem być Teofilem… i czytać „Biblię” kilkanaście minut dziennie. Wtedy moja jakość życia się polepszy. Hm… Ciekawa teoria.

REKLAMA

Najważniejszy wniosek, jaki wyciągnąłem z mojego kilkudniowego obcowania z serwisem jest prosty.

Umieszczone na nim produkcje nie tylko karmią katolicką paranoję, ale wręcz ją podsycają. Dowiadujemy się z nich, że wszyscy są przeciwko chrześcijanom, ale oni mają przy sobie Boga, który pomoże im to przetrwać. On sprowadzi wszystko na właściwe tory i dzięki temu, na końcu drogi czeka na nich nagroda. Katoflix skierowany jest do ludzi, którzy mają wyrobione poglądy i nie chcą ich zmienić. Jednakże w żadnym wypadku nie przekona do ich racji żadnej zbłąkanej owieczki.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA