Choć nie jest wybitnym aktorem, a jego dorobek wypełniają w dużej mierze niezbyt dobre filmy (oczywiście nie licząc kilku kultowych i znakomitych strzałów), Keanu Reeves jeszcze za życia stał się legendą i najbardziej uwielbianym aktorem naszych czasów.
Z początku nic nie zapowiadało, że chłopak o dość egzotycznej urodzie (urodzony został w Libanie, a korzenie ma m.in. hawajskie i chińskie) oraz równie egzotycznym imieniu zrobi wielką karierę aktorską. Tym bardziej, że Keanu Reeves wcale nie pchał się do wielkich blockbusterów. Jego pierwsze filmy to niszowe dramaty młodzieżowe z końca lat 80., które nawet gdy zyskiwały przychylne reakcje krytyki, to nie stawały się frekwencyjnymi przebojami.
Jego pierwszym hitem była szalona komedia „Wspaniała przygoda Billa i Teda”, w której Reeves zagrał niezbyt rozgarniętego nastolatka podróżującego ze swoim kumplem w czasie. Prawdziwy przełom, jeśli chodzi o postrzeganie Reevesa w kontekście gwiazdy kina, przyszedł wraz z filmem „Na fali”. Po jego premierze Keanu stał się bożyszczem i młodą ikoną seksu początku lat 90.
Kilka lat później zagrał w znakomitym „Speed – Niebezpieczna prędkość”, który stał się wielkim kasowym przebojem na całym świecie. A pięć lat później pojawił się „Matriksie” i Reeves wyskoczył razem z tym filmem do gwiazdorskiej stratosfery. „Matrix”, postać Neo oraz sam aktor stali się obiektami kultu, wprowadzając masową publiczność w XXI wiek.
Po „Matriksie” musieliśmy czekać ponad dekadę, by Keanu z przytupem (choć chyba powonieniem napisać „z wykopem”) przypomniał o sobie widzom, tym razem jako niemalże niezniszczalny zabójca „na emeryturze” John Wick.
Keanu Reeves nie wiedzie jednak typowego żywota hollywoodzkiej gwiazdy i przede wszystkim to właśnie jest sednem jego uwielbienia przez masy.
Zacznijmy może od tego, że istnieje niemała grupa ludzi, która uważa, że jest on nieśmiertelny, albo przynajmniej w ogóle się nie starzeje. I coś w tym jest, pomimo, że we wrześniu 2019 skończy 55 lat, to można odnieść wrażenie, jakby czas się dla niego zatrzymał, bądź wręcz się cofał.
To jednak tylko wierzchołek góry lodowej. Reeves jest przede wszystkim zwyczajnym i miłym człowiekiem. Nie ma zbyt wygórowanych potrzeb - przez większą część swojej kariery pomieszkiwał w wynajmowanych mieszkaniach i pokojach hotelowych, swój pierwszy dom kupił dopiero w okolicach 2003 roku, czyli premiery sequeli „Matriksa”.
Co istotne, szczególnie w tej branży, pieniądze nigdy nie były w centrum jego zainteresowania.
„Pieniądze są ostatnią rzeczą, o której myślę. Za to co do tej pory zarobiłem mogę spokojnie przeżyć przez kilka stuleci” – powiedział w jednym z wywiadów lata temu. Zwracam przy tym uwagę, na to, co powiedział a propos życia przez kilka stuleci. Czyżby między słowami przyznał się, że jest nieśmiertelny?
W jego przypadku nie są to tylko puste słowa bez żadnego pokrycia. Za swoje role w filmach „Sezon rezerwowy” oraz „Adwokat diabła” zgodził się na znaczne obcięcie swojego honorarium, tylko po to, by twórcy mogli sobie pozwolić na zatrudnienie Gene’a Hackmana do pierwszego oraz Ala Pacino do drugiego filmu.
Reeves zrzekł się też ponad 50 mln dol. ze swojej 70-milionowej gaży za dwa sequele „Matriksa”, by mogły one powędrować do działów zajmujących się efektami specjalnymi oraz make-upem.
Jakby tego było mało, nie wozi się limuzynami czy prywatnymi odrzutowcami. Wręcz przeciwnie, wcale nietrudno natrafić na niego np. w metrze, gdzie w dodatku z chęcią ustąpi miejsca gdy zajdzie taka potrzeba.
Jego skromność i dobroduszność robią tym większe wrażenie, gdy zdamy sobie sprawę, że przeżył on też wielkie tragedie w swoim życiu. Przez dekadę był głównym opiekunem swojej chorującej na białaczkę siostry, Kim. W międzyczasie oddawał niemałe części swoich zarobków na cele charytatywne i fundacje walczące z nowotworami. Jego córka, Ava, urodziła się martwa w 2000 roku, a dziewczyna, z którą ją począł, zginęła następnego roku w wypadku samochodowym.
Reevesa zawsze otaczała aura niedopowiedzianego smutku i spokoju, ale siłą rzeczy, te tragedie musiały odcisnąć na nim niemałe piętno. I choć żałoba oraz żal na zawsze z nim zostaną, to z czasem aktor coraz lepiej radzi sobie z ich maskowaniem. Mimo tego, kilka lat temu w sieci furorę zaczęły robić memy „Sad Keanu” przedstawiające Reevesa siedzącego spokojnie na ławce podczas spożywania bułki. Na szczęście jemu samemu ów mem wydawał się bardzo… zabawny.
Na początku marca bieżącego roku Reeves znowu dał się poznać jako człowiek o złotym sercu.
Aktor wracał właśnie samolotem z San Francisco do Burbank, gdy maszyna musiała nagle lądować awaryjnie w Bakersfield. Tam, Keanu robił, co mógł, by pocieszać, uspokajać i rozmawiać z pozostałymi pasażerami, zaangażował się też w znalezienie wyjścia z zaistniałej sytuacji, a ostatecznie wsiadł razem z nimi do autobusu, który zabrał ich wszystkich do Burbank.
That time when your flight out from #GDC almost crashes and you have to emergency land in a remote airport but at least Keanu Reeves is having as bad a day as you are. pic.twitter.com/XSPa1wlNuO
— Amir Blum [Unboxed] (@CheesyJedi) 24 marca 2019
Naprawdę nietrudno się dziwić, że jego ekranowi partnerzy z przeszłości, jak Sandra Bullock (która do dziś się w nim podkochuje), Winona Ryder czy Laurence Fishburne nadal się z nim przyjaźnią, a miliony fanów darzą go takim uwielbieniem.
Na miesiąc przed premierą filmu „John Wick 3” Keanu podzielił się ze światem swoją pasją do motocykli.
Z kolei dosłownie kilka dni temu, będąc gościem talk-show Stephena Colberta, znowu dostarczył światu gotowego virala. Udzielił bowiem prawdopodobnie jednej z najlepszych odpowiedzi na pytanie: „Co się z nami dzieje po śmierci?”.
Keanu Reeves gives the right answer to an impossible question. pic.twitter.com/hQAgaaGSEY
— laney (@misslaneym) 11 maja 2019
Na chwilę obecną nie wyobrażam sobie, by mogło wydarzyć się cokolwiek zdolne zburzyć ten wizerunek. Keanu Reeves wygrywa przede wszystkim tym, że w szalonym świecie wokół nas pozostaje po prostu normalnym i poczciwym człowiekiem. Oczywiście nie przeszkadza mu też "druga młodość" w hitowej serii "John Wick". Anglojęzyczna publiczność usłyszy też jego głos w "Toy Story 4". Sami przyznajcie, czy da się go nie lubić?