„Kidding” to produkcja, w której Jim Carrey naprawdę rozwinął skrzydła i udowodnił, że jest bardzo wszechstronnym aktorem, ale to też zasługa serialu i jego świetnego scenariusza.
Jim Carrey bardzo długo w społecznej świadomości był kojarzony głównie z rolami komediowymi. I jasne, stworzył kilka naprawdę poważnych, dramatycznych kreacji, ale po przerwie, którą miał po zakończeniu zdjęć do filmu „Głupi i głupszy bardziej”, kojarzyliśmy go raczej jako aktora o bardzo plastycznej mimice, charakterystycznym uśmiechu, którym tak często szafował w filmach zabawnych, rozrywkowych.
Od dawna mówiło się jednak, że chociaż wizerunek aktorski i sceniczny wywołuje częściej uśmiech niż smutek, to sam aktor borykał się z depresją. Miała się ona pojawić już w połowie lat 90. Gdy aktor przechodził prawdziwy szczyt swojej popularności, a potem wrócić w 2015 roku. W 2017 pojawił się dokument, w którym Carrey opowiadał o swojej terapii, którą było m. in. malowanie obrazów. Chwilę przed „Kidding” Carrey wystąpił w filmie „Prawdziwie zbrodnie”.
Niestety, nie był to film dobry i pozwolę sobie powiedzieć, że „Kidding” to prawdziwy powrót Carreya po przerwie i to powrót wyjątkowo udany.
Chwilę temu w HBO GO wylądował ostatni odcinek 2. sezonu serialu i domknął w ten sposób kolejną całość fabularną. Co ciekawe, napełnił również widzów nadzieją, co do dalszych losów bohatera. Przyznajmy, że to dość nieoczywiste zakończenie po pełnych emocjonalnego chaosu 20 odcinkach. Ciekawe jest jednak, że mimo iż Pan Pickles ewoluował, zmieniał się, przeobrażał, to gra samego Carreya trzymała równie wysoki poziom. W zasadzie od pierwszych sekund kupujemy jego kreację. Na początku wydaje się ona dziwaczna, niezrozumiała, jakby przeszarżowana, ale później, gdy zaczynamy odkrywać kolejne warstwy tego, co kryje się pod Panem Picklesem, to okazuje się, iż jest to kreacja przemyślana przynajmniej do pewnego stopnia.
Carrey, który ma na koncie wiele charakterystycznych ról, często komediowo przeszarżowanych i przez to dość płaskich, w „Kidding” dostaje szansę pokazania wszystkich swoich aktorskich umiejętności. Sama konstrukcja serialu temu sprzyja. Raz musi (albo bardzo chce) być dobrym ojcem, innym razem jest Panem Picklesem, gwiazdą programów dla dzieci, kiedy indziej musi walczyć o swoje terytorium z producentem, którego przy okazji jest synem. Te role zaczynają się biednemu Jeffowi mieszać, plątać ze sobą. Nie jest w stanie oddzielić swojego telewizyjnego wizerunku od tego, kim jest w rzeczywistości i od tego, jakim chcieliby go widzieć inni.
Jim Carrey żongluje tymi rolami.
Każdą z nich portretuje przekonująco, tworząc naprawdę wiarygodną, popękaną wewnętrznie postać. I nawet jeśli 2. sezon był zdecydowanie gorszy od pierwszego, to tam, gdzie scenariusz nie dawał rady, a wydarzenia stawały się jeszcze bardziej kuriozalne (bo twórcy zdecydowali się zwiększyć skalę), to Jeff/Pan Pickles był na tyle frapująco pokazany, aby nie móc oderwać się od ekranu.