Kinga Rusin walczy nago o ekologię. Czy rozbierana sesja to dobry sposób na mówienie o ważnych sprawach?
Czy słuszne jest zwracanie uwagi na problemy, nawet te najważniejsze, za pomocą nagości? Zwłaszcza w dobie walki z molestowaniem i myśleniem o kobietach jako obiektach seksualnych. Takie pytanie można sobie postawić, kiedy spojrzy się na nową okładkę czasopisma „Viva!” z Kingą Rusin.
Żyjemy w mocno schizofrenicznych czasach i chyba jako społeczeństwo powinniśmy wylądować na kozetce u psychoanalityka. Z jednej strony słuszne inicjatywy, takie jak #MeToo, z drugiej strony kobiety (i mężczyźni) walczący z uprzedmiotawianiem i seksualizacją. Mimo to nadal, jak przychodzi co do czego „wyzwolone” kobiety ewidentnie „grają” swoim ciałem i nagością, nawet gdy jest to robione w słusznej sprawie.
Najnowsza okładka pisma „Viva” raczy nasze oczy roznegliżowaną Kingą Rusin, która w ten sposób zwraca uwagę na – prawdopodobnie najważniejszy – problem naszego stulecia, czyli życie eko, w zgodzie z naturą. Tak na marginesie, ciekawe skąd wziął się papier do wydrukowania tego magazynu.
Rozebrałam się dla eko wydania Vivy! i społeczności Zielonych Serc (wejdź i dołącz do nas!), żeby zwrócić uwagę na małe eko-kroki i duże eko decyzje rządu. Bo tu chodzi o nasze zdrowie i nasze życie! – oznajmia w pierwszych zdaniach posta na Facebooku Kinga Rusin.
Nasza planeta jest potężnie zanieczyszczona, boryka się ze skutkami zmian klimatycznych jak i ocieplenia klimatu – każdy sposób jest dobry, by zwrócić uwagę mas na to zagadnienie. Od naszego działania zależy przyszłość Ziemi.
Tylko, no właśnie, czy rzeczywiście KAŻDY sposób jest dobry? Czy rozbieranie się publicznie dla słusznej sprawy jest w ogóle na miejscu?
Nie jestem naiwniakiem, który żył w jaskini przez ostatnie dekady, wiem, że „seks sprzedaje”, a nic tak nie zwraca uwagi jak piękne nagie ciało. Pisma, stacje telewizyjne czy agencje reklamowe zarzekają się, że tego chcą ludzie, publika domaga się chleba, igrzysk i golizny, więc trzeba im to dać. Czy jest tak rzeczywiście? Czy stwierdzenie „ludzie chcą seksu” w filmach, serialach, reklamach, na okładkach, nie jest przypadkiem wytrychem tuszującym brak kreatywności? To nie tylko żerowanie na najniższych instynktach, ale też publiczne przyznanie się: „nie mamy lepszego pomysłu, więc załatwmy sprawę golizną”.
Z jednej strony oczywiście można powiedzieć, że kobiety mediów, aktorki, muzyczki, celebrytki pokazują w ten sposób, że są wolne i niezależne. W końcu, to że się rozbiorą i zaprezentują światu swoje ciało, to ich osobista decyzja. Tylko, czy to rzeczywiście ich realna decyzja? Rozbieranie się jako wyraz kobiecości i sztandar emancypacji? Dla mnie to nadal „niewolnicze” podporządkowanie się oczekiwaniom rynku, dopasowanie się do tego, co ludzie chcą zobaczyć. To wykorzystywanie własnego ciała, nawet jeśli świadomie, jako przedmiotu.
Podobną drogą podążają działaczki Femen, które znane są z tego, że lubią protestować topless... ku uciesze gawiedzi.
Może wychodzi tu na wierzch lekko kpiarski ton mojej wypowiedzi, ale niestety, zabierając głos w sprawach ważnych – takich jak ochrona środowiska, patriarchalizm, prostytucja, przemoc wobec kobiet – i pokazując nagie piersi, panie z Femen zwracają na siebie uwagę, ale raczej nie taką, jaką by chciały. Jakakolwiek seksualizacja/nagie zdjęcie w ważnej sprawie tylko tę sprawę trywializuje, sprowadza do jednego, wiadomego tematu.
To w gruncie rzeczy smutne, że z jednej strony toczona jest publiczna walka o poważne traktowanie kobiet, zaprzestanie czynienia z nich symboli seksualnych, a z drugiej nikt nie ma problemu z tym, gdy znana piosenkarka, dziennikarka czy aktorka pojawi się półnaga, albo prawie naga dla całego świata do „pooglądania”. Czy naprawdę jedynym sposobem, by kobiety zwróciły na siebie uwagę w ważnej sprawie i zostały wysłuchane, jest pokazanie się na golasa? Gdyby to mężczyzna był ambasadorem akcji eko, każdy byłby zainteresowany nie tym, jak wygląda bądź jak się prezentuje w slipach, tylko tym co ma do powiedzenia, albo co realnie zrobił, aby oczyścić naszą planetę i działać na rzecz uświadamiania ludzi. I ro smutne, bo tak nie powinno być.
Nie chcę zabierać kobietom prawa do publicznego obnażania się, jeśli rzeczywiście jest to dla nich tak ważny i potrzebny dowód akceptacji kobiecości, emancypacji, swobody i zabierania głosu w ważnych sprawach.
Przykre jest jednak, że świat, w którym żyjemy, pozornie chcący być tak postępowy, wymaga od nich, aby afiszowały się ze swoją intymnością (przynajmniej cielesną). W ten sposób nieprędko zmieni się kulturowe postrzeganie kobiet, a samymi hasztagami, akcjami społecznymi czy przestrogami nie wdrukujemy ludziom do głowy, by myśleli o paniach inaczej niż przez pryzmat ich cielesności.