Tylko w Azji można było zrobić tak piękną telenowelę o zombie. „Kingdom” od Netfliksa - recenzja
Netflix coraz chętniej współpracuje z azjatyckimi twórcami. Najnowszym dziełem z Dalekiego Wschodu na platformie jest „Kingdom”, opowiadające o apokalipsie zombie w koreańskim państwie XIV wieku.
OCENA
Przedstawiciele największego serwisu streamingowego nie ukrywają, że potencjał do dalszego finansowego wzrostu widzą przede wszystkim w Azji. Produkcje tworzone w Indiach, Japonii czy Korei Południowej mają zachęcić potencjalnych widzów do założenia konta. Taka strategia ma sens, a jej pierwsze owoce widać w katalogu nowości na Netfliksie. Najnowszą produkcją tego typu jest „Kingdom”.
Produkcja opowiada o koreańskim królestwie Joseon, które trawi wewnętrzny konflikt między następcami tronu. Książę koronny przeczuwa, że po śmierci ojca zostanie odsunięty od władzy przez drugą żonę króla i jej ojca. Postanawia zorganizować zamach stanu, ale jego wrogowie dowiadują się o tym planie. Na księcia zostaje nałożony wyrok śmierci. Tymczasem królestwo trawi niezwykła choroba, która budzi zmarłych do życia i każe im się żywić ludzkim mięsem.
„Kingdom” jest opowieścią o zombie w nietypowej otoczce.
Zaraza zombie rozprzestrzenia się szybko po kolejnych dzielnicach państwa, a jego najważniejsi decydenci i szlachta walczą między sobą i ratują własne majątki. Tymczasem książę umyka swoim oprawcom i rozpoczyna poszukiwanie słynnego doktora, który podobno będzie w stanie powstrzymać chorobę. Na papierze „Kingdom” jest więc historią opowiadającą o skorumpowanych elitach rozpadającego się kraju oraz o ludzkiej samozagładzie.
Wielbiciele głębokich portretów psychologicznych powinni jednak powstrzymać swój entuzjazm. Produkcji Netfliksa w warstwie fabularnej znacznie bliżej do kiczowatego, prostego moralitetu. Bohaterowie są tutaj niemal bez skazy, a ich przeciwnicy zachowują się niczym superzłoczyńcy ze złotej ery komiksów, którzy planują zniszczenie świata w najbardziej absurdalny sposób. Niecne plany i machinacje zestawione zostały zaś z dobrocią księcia, który nikogo nie porzuca i ratuje nawet biedaków.
Serial Netfliksa nie jest więc absolutnie koreańskim „The Walking Dead”.
Nie musi to zresztą oznaczać czegoś negatywnego. Ciągłe powtarzanie motywów to największy grzech opowieści o zombie. Dlatego powiew świeżości w tym gatunku na pewno by się przydał, nawet gdyby był mocno rozrywkowy. Jak pod tym względem prezentuje się „Kingdom”? Prawdę powiedziawszy mocno średnio. Widz zostaje rzucony w sam środek epidemii zombie, co jest miłą odmianą. Wynikają z tego jednak inne problemy. Bohaterowie serialu cierpią na chorobę znaną postaciom z wielu horrorów, czyli głupotę wcieloną.
Podejmują tak bardzo nieracjonalne i bezsensowne decyzje, że w pewnym momencie człowiek zaczyna kibicować żywym trupom. Jedynie protagoniści „Kingdom” wykazują jakąkolwiek szczątkową inteligencję. Są jednak w większości zbyt idealni i pomnikowi, żeby dało się z nimi mocno utożsamić. Na plus pod tym względem wyróżnia się tylko osobisty ochroniarz księcia. Może jest bohaterem budowanym na bazie klisz, ale też nie ma sensu psuć czegoś, co działa.
W każdej historii o żywych trupach najważniejsze jest tworzone przez nich poczucie zagrożenia. Jak w tym aspekcie prezentuje się nowy serial w serwisie VOD?
Zombie z „Kingdom” poruszają się bardzo szybko, ale tylko za dnia. W obawie przed słońcem wraz z nadejściem świtu chowają się pod ziemią w ciemnych miejscach. Tam zastygają i sprawiają na powrót wrażenie umarłych. Pozostałe zasady nie są do końca jasne. Czasami zjadają zaatakowanych do końca, a czasem po jednym ugryzieniu rzucają się na następną osobę. A ta poprzednia sama zmienia się w potwora. Twórcom serialu udało się sprawić, że zombie faktycznie są imponującą siłą, a ich żądza krwi wydaje się być nie do powstrzymania.
I tutaj dochodzimy do zdecydowanie największego atutu „Kingdom”. To serial w piękny sposób nakręcony i doskonale grający światłem. Wrażenie robi ogrom statystów, lokacji i cudownych kostiumów. Netflix absolutnie nie oszczędzał pieniędzy na produkcję. Również choreografia walk całkiem nieźle się sprawdza (choć szybko staje się jasne, że głównym bohaterom nic nie grozi). Natomiast montaż i prowadzenie scen niekiedy kuleją, zwłaszcza na początku, gdy w krótkim czasie na ekranie pojawia się zbyt wiele nieznanych osób.
Oglądając serial Netfliksa trzeba się też liczyć z pewnym szokiem kulturowym. Niektóre dialogi, motywy, a zwłaszcza gagi zachodniemu odbiorcy mogą wydać się niezrozumiałe. Nie to jest jednak największą wadą tej nierównej produkcji. Niestety, pod jednym względem „Kingdom” wpisuje się w globalny trend produkcji platformy. Chodzi mianowicie o zakończenie, a raczej jego brak. Netflix zamówił od razu dwa sezony, ale nie może to być wytłumaczeniem na tak szokująco rozczarowujący finał. Pewnym błędów zwyczajnie nie sposób wybaczyć.