Irański dramat, który solidnie wami potrząśnie i sprawi, że niełatwo podniesiecie się z krzesła kinowego. "Klient" potwierdza tylko, że Asghar Farhadi to obecnie jeden z najlepszych żyjących reżyserów.
OCENA
Wszystko zaczyna się od trzęsienia ziemi.
I to prawie dosłownie. W pierwszych minutach filmu poznajemy jego głównych bohaterów (młode małżeństwo), którzy zostają poinformowani, że muszą natychmiast wynieść się z mieszkania, podobnie jak wszyscy ich sąsiedzi, gdyż budynek lada chwila się zawali. Przyznam, że już dawno nie zostałem w kinie poczęstowany aż tak mocnym fabularnym kopniakiem już na samym starcie. Zadanie domowe z Hitchocka wykonane celująco. Tak się zaczyna filmy!
Później akcja już spowalnia, rozwija się przemyślanym i bardziej statycznym tempem, ale nadal utrzymując uwagę widza. Emad i Rana wprowadzają się do nowego mieszkania w centrum Teheranu i próbują odnaleźć się w nowej sytuacji.
Z początku nie wiedzą jednak, że owo mieszkanie, polecone przez ich znajomego, należało wcześniej do prostytutki, która nagle się z niego wyniosła, lecz zostawiła swoje rzeczy.
A to dopiero początek. Pewnego wieczora, Rana, korzystając z łazienki, słyszy dzwoniący domofon. Sądząc, że to jej małżonek, wpuściła dzwoniącego na klatkę i otworzyła drzwi od mieszkania po czym wróciła do łazienki.
Jakiś czas później Emad wraca do domu. Zastaje Ranę leżącą w łazience i całą we krwi.
Okazało się, że żona wpuściła niechcący do domu obcego człowieka, najprawdopodobniej klienta mieszkającej tu wcześniej prostytutki, który ją mocno poturbował (niewykluczony jest też gwałt). I tu już akcja się zagęszcza, a sam film płynnie balansuje pomiędzy dramatem psychologicznym rozgrywającym się zarówno w głowie Rany jak i jej męża, a thrillerem, którego celem jest rozwiązanie zagadki: kim był sprawca ataku?
Obie linie fabularne idealnie ze sobą koegzystują i przeplatają się wzajemnie; dodatkowo, Emad i Rana, wystawiają w teatrze adaptację sztuki "Śmierć komiwojażera" Arthura Millera, która dodatkowo koresponduje z całą historią. O ile sam motyw poszukiwania sprawcy jest wystarczająco ciekawy, tak sednem filmu jest wszystko to, co wydarzyło się po ataku na Ranę. Obserwujemy zarówno jej zmagania z szokującym zdarzeniem, którego była ofiarą; a także to jak z owym dramatem radzi sobie jej mąż, u którego początkowy szok i bezradność, z czasem przeradzają się w realną chęć zemsty.
Mamy więc imponującą konstrukcję filmu, która, co ważne, jest poprowadzona tak płynnie, że widz nie czuje się tym ani przytłoczony, ani zagubiony.
Poradzenie sobie z czymś takim wymaga nie lada umiejętności od reżysera, dlatego też, choć "Klient" nie jest arcydziełem na miarę wcześniejszego filmu Farhadiego, czyli "Rozstania", to nadal budzi on we mnie wielki szacunek i sprawia, że jestem pod nieustannym wrażeniem jego sprawności irańskiego mistrza w opowiadaniu złożonych historii oraz ich szalenie ciekawej obudowy.
Nie dziwi mnie więc kompletnie, że "Klient" jest już drugim filmem w karierze Farhadiego, który otrzymał Oscara w kategorii "Najlepszy film nieanglojęzyczny".
Nagrody nie odebrał w związku z bojkotem ceremonii rozdania Oscarów w lutym, kiedy to administracja Donalda Trumpa wprowadziła zakaz wjazdu do Stanów Zjednoczonych obywatelom siedmiu krajów muzułmańskich, w tym Iranu.
Bez względu jednak na to jaką wagę przywiązujemy do samych Oscarów, trudno nie zgodzić się z decyzją Akademii, gdyż "Klient" to jeden z najlepszych filmów ostatnich 12 miesięcy.