REKLAMA
  1. Rozrywka
  2. Filmy

Kobieta w Czerni – udana podróż w czasie czy tylko eksponat muzealny?

Zawsze uważałem siebie za wielkiego fana horrorów. To w końcu gatunek tak pojemny i trudny do jednoznacznego zdefiniowania, że każdy amator mocniejszych filmowych wrażeń powinien znaleźć coś dla siebie spośród wszelkich jego odmian i subkategorii.

12.06.2013
18:46
Kobieta w czerni – udana podróż w czasie czy tylko eksponat muzealny?
REKLAMA

Problem jednak w tym, że o ile na przestrzeni lat nie jest trudno odszukać rozmaite perełki gatunku, zahaczające o bardzo różne podkategorie, tak niedawno doszedłem do smutnej konkluzji, że kompletnie mnie współczesne horrory nie kręcą. Ostatnimi laty produkuje się w zasadzie głównie rozmaite sequele, rimejki, kolejne wariacje na temat tej samej historii (np. ostatnio był jakiś mały wysyp filmów o opętaniach) albo otwarte parodiowanie całej konwencji, co tylko potwierdza fakt, że ten zasłużony gatunek powoli zjada własny ogon.

REKLAMA

Choć jestem pewien, że gdzieś tam są oryginalne, świeże produkcje, to jednak trudno im przebić się do mainstreamu, gdzie obecnie króluje złota zasada parafrazująca myśl z Rejsu: ludzie najchętniej oglądają to, co już znają. A przy okazji łatwo ulegają modom (jakiś czas temu np. na horror japoński czy hiszpański), które niestety bardzo szybko przemijają.

Jeśli już więc twórcy uparli się czerpać garściami z tego, co w dziedzinie horroru dawno już wymyślono, to może warto jednak sięgnąć trochę dalej - i zamiast kręcić następny remake Teksańskiej Masakry Piłą Mechaniczną (serio, ile ich już było, 5? 6? To chyba jedyny taki cykl horrorów, gdzie niemal każdą kolejną odsłonę można śmiało określić jako remake), zwrócić się w stronę czasów, gdy siłą tego typu kina było budowanie odpowiedniej atmosfery i poczucia zaniepokojenia u widza, zamiast po prostu starać się szokować? (I nawet nie mówię, że któryś z tych celów jest lepszy czy gorszy - ot, namnożyło się ostatnio przedstawicieli tej drugiej opcji.)

Dawno temu, w latach 50-tych i 60-tych ubiegłego wieku, w zamglonej, deszczowej Anglii triumfy święciły kameralne, gotyckie horrory wytwórni Hammer, przywracające na ekrany kin klasyczne horrorowe monstra w krwawym i mrocznym wcieleniu. Akcja w nich sunęła leniwie, filmy unikały zbytnego efekciarstwa, stawiając raczej na duszną atmosferę i uczucie zagrożenia, a akcja rozgrywała się zwykle w klasycznych horrorowych sceneriach - gotyckich zamczyskach, opuszczonych dworach, itd. Potem niestety moda na horrory Hammera minęła i wytwórnia podupadła... aż do teraz w zasadzie, bowiem jakiś czas temu znów pojawiła się na filmowej mapie wraz ze świetnym rimejkiem jeszcze lepszego szwedzkiego Let The Right One In.

Film spełniał niemal wszystkie wyznaczone dawno temu standardy wytwórni, adaptując je jednak do oczekiwań współczesnych widzów - i takie bardziej kameralne, choć jednocześnie bardzo mocne w swoim przekazie podejście do wątku wampiryzmu bardzo się widzom spodobało. Reanimacja zatem powiodła się i Hammer mógł zainwestować kolejne pieniądze w nową produkcję. Padło na ekranizację noweli Woman in Black Susan Hill, bardzo silnie inspirowanej - a jakże - gotyckimi horrorami. Kobieta w Czerni miała być odważnym krokiem naprzód nie tylko dla wytwórni, ale i dla odtwórcy głównej roli, Daniela Radcliffa, dla którego była to świetna okazja by wreszcie uwolnić się od wizerunku młodego czarodzieja z blizną na czole. Scenariusz powierzono Jane Goldman, autorce tak całkiem odmiennych klimatem filmów, jak X-Men: Pierwsza klasa czy Kick-Ass.

Z tej mieszanki powstał film bardzo specyficzny i może nawet niezrozumiały dla widza bez świadomości czym jest gotycki, romantyczny horror, wyrosły na brytyjskiej tradycji, rozwijanej potem m.in. we Włoszech. Kobieta w Czerni opiera się bowiem na bardzo klasycznym (to najbardziej eleganckie określenie) schemacie, gdzie człowiek z zewnątrz pojawia się w zamkniętej społeczności i stopniowo poznaje mroczną prawdę stojącą za wydarzeniami, które były w jakiś sposób związane z jego przyjazdem.

By nie zasypywać was pewnie zapomnianymi już dziś tytułami, jako przykład mogę podać przede wszystkim film The Wicker Man (Kult) z 1973 roku albo, z nowszych pozycji, np. Sleepy Hollow (Jeździec bez głowy) Tima Burtona. W Kobiecie w Czerni główny bohater początkowo przyjeżdża załatwić formalności związane ze spadkiem po pewnej zmarłej kobiecie, ale seria zgonów dzieci w tajemniczych okolicznościach, zmowa milczenia wokół nich oraz ponura posiadłość należąca do nieboszczki zdająca się być nawiedzana przez kogoś jeszcze zatrzymują go w miasteczku na dłużej. Z tym łączy się jeszcze jedna tragedia - otóż główny bohater niedawno stracił żonę. I to właśnie ten ostatni wątek jest wbrew tytułowi najistotniejszym w całym filmie - żal i rozpacz po stracie małżonki jest tym, co napędza działania głównego bohatera, ale i cala historia, wraz z dość mrocznym w swojej wymowie zakończeniem (podobnie jak to było w Let Me In zresztą) to tak naprawdę bardzo rozbudowana metafora tego smutku i pustki, jakie go opanowały po owej tragedii.

Wszystko to jest rzecz jasna jedynie efektem interpretacji i o ile nie wczujecie się w ponury i posępny nastrój, budowany przez niesamowite plenery i scenografię, całość może wydać się zwyczajnie bardzo prostym, archaicznym horrorem, używający środków mocno już niedzisiejszych. Domyślam się, że dla współczesnych widzów, przyzwyczajonych do znacznie mocniejszych i bardziej dosadnych prób wywołania strachu w ich oczach, wszystkie te sztampowe chwyty, w stylu samoczynnie ruszających się przedmiotów czy odbicia warzy w szybie okna, wcale nie ruszą - ale trzeba pamiętać, że film bardzo świadomie korzysta z takich właśnie środków, by w pełni oddać klimat filmów grozy sprzed półwiecza.

REKLAMA

I nie jest to żaden pastisz ani nawet dekonstrukcja tamtego trendu - raczej hołd dla klasycznych horrorów w pełnym tego słowa znaczeniu. Wszystko jest tu na swoim miejscu - bogate kostiumy, gotycka scenografia, mgła, deszcz, teatralna gra aktorska... A jak już jesteśmy przy tym elemencie, to warto nadmienić, że Daniel Radcliffe spisuje się bardzo dobrze w swojej roli - świetnie gra nawet samymi oczami i mimiką, co w wielu scenach ma kluczowe znaczenie.

Jeśli więc jest tu jakiś fan klasyków Hammera, na pewno nie będzie zawiedziony. Podobnie jeśli posiadacie tę umiejętność, by w pełni oddać się atmosferze filmu i nie macie nic przeciwko filmom grozy operującym bardzo ograniczoną i konserwatywną paletą chwytów i sposobów na wywołanie owej grozy. Pesymistyczna, mroczna i wzięta niemal żywcem z jakiegoś opowiadania Edgara Allana Poe historia pozostawi wam gorzki posmak w ustach i świetnie sprawdzi się w deszczowe, chłodne wieczory. Jeśli natomiast oczekujecie od Kobiety w Czarni, że was porządnie wystraszy albo zaskoczy czymś całkowicie oryginalnym i niespodziewanym, to niestety - nie ten adres. Ja ze swojej strony polecam ten film wszystkim znudzonym zbyt efekciarskim i zbyt głośnym kinem grozy.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA