Dobry dokument potrzebuje nie tylko ciekawej historii. „Kocham Cię, teraz umieraj” opowiada o miłości w erze Facebooka
Filmy i seriale dokumentalne poświęcone amerykańskiemu systemowi sprawiedliwości cieszą się olbrzymim powodzeniem wśród widzów od czasu „Making a Murderer”. Nowa dwuczęściowa produkcja od HBO, „Kocham Cię, teraz umieraj” do pewnego stopnia również wpisuje się w ten schemat. Warto poświęcić dwie godziny na jego obejrzenie?
OCENA
Serwisy VOD zrobiły wiele dobrego w kwestii promowania produkcji dokumentalnych. Kino tego typu zawsze miało swoich fascynatów, ale w opinii ogółu widzów przeważnie przegrywało z filmami fabularnymi. Sukces produkcji dokumentalnych na Netfliksie pokazał jednak, że dokumenty mogą zdobyć sobie pokaźną i bardzo mocno zaangażowaną grupę odbiorców. W czym dodatkowo pomagał fakt, że przeciwieństwie do coraz bardziej nostalgicznego Hollywood dokumentaliści często mówili o sprawach ważnych tu i teraz.
Dlatego nikogo nie zdziwiłaby lista najgłośniejszych produkcji ostatnich lat, na której znalazłyby się „Making a Murderer” czy „Leaving Neverland”. Czy „Kocham Cię, teraz umieraj” ma szansę na podobną sławę? Najkrótsza odpowiedź na to pytanie brzmi: „Raczej nie”, ale powody, dlaczego tak jest, są naprawdę interesujące.
„Kocham Cię, teraz umieraj” przybliża widzom głośną historię z 2014 roku, gdy Conrad Roy popełnił samobójstwo po namowach swojej dziewczyny - Michelle Carter.
Sprawa wstrząsnęła Ameryką, kiedy okazało się, że nastolatkowie pozostający w dziwnym niby-związku długimi tygodniami omawiali śmierć Roya. Niedługo później wyszło na jaw, że Conrad w pewnym momencie przestraszył się śmierci i wyszedł z samochodu napełniającego się powoli tlenkiem węgla, ale dziewczyna telefonicznie nakazała mu wrócić do samochodu. Media szybko zaczęły relacjonować sprawę, opisując dziewczynę jako pożądającą atencji czarną wdowę.
Dokument w reżyserii Erin Lee Carr (zadebiutowała produkcją o sprawie Dee Dee Blanchard, która ostatnio zainspirowała serial „The Act”) pokazuje jednak całą sprawę w znacznie szerszym kontekście. Twórcy pochylają się nad przeszłością obojga bohaterów tego dramatu, a poza tym w wyraźnie krytyczny sposób przedstawiają sposób relacjonowania jej przez prokuraturę i media.
„Kocham Cię, teraz umieraj” nie prezentuje więc nierozwiązanej sprawy kryminalnej jak „Taśmy winy” Netfliksa. Zamiast tego skupia się na innych elementach dochodzenia do prawdy.
Systematycznie odsłaniane szczegóły niezdrowego wpływu, jaki mieli na siebie nawzajem Michelle i Conrad, wciągają widza w tę historię, ale dopiero po pewnym czasie. Największym problemem filmu HBO jest, że jak na zaledwie dwie godziny i piętnaście minut seansu zdecydowanie za dużo to chaosu. Można odnieść wrażenie, że twórcy nie do końca wiedzieli, co chcą powiedzieć przez przywołanie sprawy Roya i Carter. Dlatego wymieszali kilka różnych wątków i uznali, że fascynująca historia sama poniesie cały film.
Niestety, sprawy nie wyglądają tak prosto. Momentami widzowi trudno się połapać, czy Carr chce pokazać atak na Michelle jako część odwiecznego polowania na czarownice, a może jednak oskarżyć ją o świadome doprowadzenie chorego chłopaka do samobójstwa. Kto wie, może „Kocham Cię, teraz umieraj” dotyczy negatywnego skutku nowoczesnych technologii na relacje międzyludzkie? Lub próbuje pokazać słabość amerykańskiego sądownictwa? W pewnym sensie każdy z tych pomysłów jest bliski prawdy, ale nadmiar skutecznie przeszkadza w opowiedzeniu o czymkolwiek w sposób satysfakcjonujący i pełny.
To dobrze, że w przeciwieństwie do „Making a Murderer” reżyserka nie przyjmuje jednoznacznie jednej strony konfliktu. Jakaś oś narracyjna jednak by się przydała.
Dwuczęściowy film dokumentalny HBO nie jest w żadnym razie dziełem nieciekawym. Nie pokusiłbym się też o nazwanie go całkowitą porażką. Tego typu określenia byłyby zdecydowanie za mocne. Trudno nie odnieść jednak wrażenia, że większość zainteresowania polskich widzów będzie wynika z nieznajomości sprawy samobójstwa Conrada Roya. I jeśli wciągną się w nią wystarczająco mocno, to będą zadowoleni z seansu. Właśnie to odróżnia jednak niezłe dokumenty od arcydzieł - te drugie potrafią prawdziwie wpływać na ludzi i zmieniać rzeczywistość, a nie tylko ją odtwarzać.