REKLAMA

Kodachrome od Netfliksa to desperacka próba nadrobienia straconego czasu - recenzja

Skłóceni ojciec i syn wyruszają w ostatnią wspólną podróż. Próby pogodzenia się i nadrobienia straconego czasu idą jednak jak po grudzie, co stara się ułatwić pielęgniarka chorego mężczyzny. Kodachrome nie grzeszy oryginalnością, ale też nie nudzi. 

Kodachrome recenzja Netflix
REKLAMA
REKLAMA

Netfliksowi trudno odmówić starań i dobrych chęci. Serwis regularnie dodaje do swojego katalogu autorskie filmy, starając się zaspokoić żądania fanów większości gatunków. Niestety, poziom niektórych z tych produkcji pozostawia wiele do życzenia. Wśród filmowych Netflix Originals nie brakuje także tytułów bezpiecznych, po obejrzeniu których pozostaje pewien niedosyt.

Do tej właśnie kategorii należy Kodachrome.

Głównym bohaterem dzieła Marka Raso jest Matt Ryder (Jason Sudeikis), pracujący jako agent w wytwórni muzycznej. Ostatnio starania Matta nie przynoszą oczekiwanych rezultatów i jego kariera wisi na włosku. By utrzymać swoją posadę, musi przekonać do współpracy popularny zespół Spare Sevens. Do tego w pracy odwiedza go Zooey (Elizabeth Olsen), pielęgniarka i asystentka jego ojca, słynnego fotografa Bena (Ed Harris). Kobieta informuje go, że mężczyzna umiera na raka wątroby i chciałby jeszcze przed śmiercią spędzić trochę czasu z synem. Jego życzeniem jest, by pojechali razem do Parsons w stanie Kansas, gdzie znajduje się ostatnie na świecie laboratorium Kodaka wywołujące film Kodachrome. Ben ma bowiem jeszcze kilka niewywołanych rolek.

Głównym problemem są relacje pomiędzy ojcem i synem, a właściwie ich brak. Mężczyźni nie utrzymują ze sobą kontaktu; Matt nie chce mieć nic wspólnego z Benem, który zdradzał jego matkę i nigdy nie miał czasu dla rodziny. Do tego laboratorium fotograficzne zostanie wkrótce zamknięte, więc trzeba się spieszyć. Głównie przy pomocy Zooey i agenta ojca udaje się namówić Matta na kilkudniową samochodową wyprawę.

Kodachrome Netflix recenzja class="wp-image-155925"

Kodachrome przedstawia typową podróż skłóconych członków rodziny, którzy po drodze uświadamiają sobie, ile czasu stracili i próbują go teraz nadrobić.

Początkowo obaj panowie są nastawieni do siebie wyjątkowo zgryźliwie. Jednak w miarę upływu kolejnych mil na liczniku staje się jasne, że dwójka jest do siebie w pewnym sensie podobna. Chodzi przede wszystkim o ich uparte charaktery i indywidualizm, uniemożliwiające im dogadanie się. Ten element najlepiej obrazuje scena odwiedzin u rodziny Ryderów i wspólna kolacja. Łącznikiem pomiędzy ojcem i synem jest Zooey, której troska o dobro Bena jest czymś więcej niż wykonywaniem obowiązków.

Niestety, wszystko to sprawia, że Kodachrome nie zaskakuje przebiegiem fabuły. Nietrudno zgadnąć, że tytułowy film jest symbolem postaci umierającego Bena. Twórcy serwują nam relikt poprzedniej epoki, którego dni są już policzone, choć uznawany jest za klasyk i przez niektórych otoczony swego rodzaju czcią. Oglądając pierwsze 10 minut filmu można już przewidzieć, jak rozwiążą się poszczególne wątki i pozostaje już tylko podziwiać grę aktorską.

A ta akurat nie zawodzi. Na czoło wysuwa się oczywiście Ed Harris, który świetnie wcielił się w umierającego, niemającego nic do stracenia człowieka. Aktor prezentuje kilka różnych twarzy swojego bohatera, przechodząc od postaci dość zgorzkniałej i cynicznej do skruszonego ojca, który przez lata próbował uciec od ciężaru swoich win. Niczego nie można zarzucić naturalistycznej kreacji Elizabeth Olsen, która najlepiej radzi sobie w scenach z równie dobrym Jason Sudeikisem.

REKLAMA

Inną zaletą Kodachrome jest dobór piosenek.

W filmie usłyszymy utwory m.in. grupy Pearl Jam, Live czy RY X. Muzyka dobrze oddaje nie tylko nastrój długiej, męczącej jazdy samochodem, ale przede wszystkim panującej w nim atmosfery. Połączenie jej z ciekawymi ujęciami amerykańskich dróg i prostych krajobrazów to przyjemna chwila wytchnienia od momentami zbyt oczywistego scenariusza.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA