Przyjaciele mówili. Znajomi mówili. Ludzie spotkani na różnych konwentach czy w kolejce do szatni wydziałowej też mówili. Wszyscy mówili o nim. Świat Dysku. Co to jest? Jakaś poroniona, a kto wie, może nawet pseudo-starożytna wizja świata? Cóż to w ogóle ma znaczyć? Płaski dysk z wielką górą po środku, na szczycie której żyją bogowie (czyżby autor chciał być postrzegany jako osoba oczytana? "Tak, wiem coś o górze Olimp"?), dźwigany na barkach czterech słoni, których imion nie warto zapamiętywać, stojących jeszcze na dodatek na skorupie wielkiego żółwia morsko-intergalaktycznego. Chciałem ten komiks przeczytać jako deser. Jako coś, co (jak miałem nadzieję) nie popsuje mi nastroju wywołanego poprzednim komiksem.
"Wielki żółw był jedynie hipotezą - do dnia, gdy w niedużym, tajemniczym królestwie Krull opuszczono na Krawędź kilku obserwatorów..."
No i nie popsuło. Powiem więcej...
"... by zajrzeli pod zasłonę mgieł."
... wciągnęło mnie. Głupie teorie, poronione pomysły, kreska, która nie wiedzieć czemu pasowała mi bardziej do starego "Kajko i Kokosz" niźli do nowego wydawnictwa opartego na powieści bardzo (w pewnym jednak tylko kręgu) znanego autora. Rysunki bowiem są niezwykle barwne (wręcz przekolorowane), takie... bajkowo-dziecinne. A jednak pomagają. Bardzo pomagają zgłębić się w ten chory świat. Komiks ma oprócz rysunków jeszcze jedną bardzo dużą zaletę. Nie, nie mówię tu o fabule, gdyż i tak nie jest ona pomysłem twórców komiksu. Mam na myśli co innego. Tom ten jest swego rodzaju samouczkiem. Bardzo możliwe, iż jest to dzieło przypadku (bowiem jest to komiks oparty na pierwszej z cyklu opowieści osadzonej w Świecie Dysku), lecz pozwala to kompletnemu laikowi poznać reguły rządzące tym światem. Pozwala poczuć się jak u siebie. "Tak, to ja żyję na świecie płynącym poprzez oceany czarnych dziur na skorupie żółwia." Jedno tylko się nie zgadzało. Wszyscy moi znajomi mówili o książkach z cyklu Świat Dysku używając słów "świetny humor", "płakałem ze śmiechu". Ja nie płakałem.
śmierć - "Miałem cię spotkać pięćset mil stąd. Nie ma szans żebyś zdołał... Mógłbym ci pożyczyć szybkiego konia."
Ale czy warto marnować czas na łzy, gdy przed oczyma ma się ładną, zgrabnie napisaną i narysowaną historyjkę? Głównych bohaterów mamy dwóch. PrawieMag, NieDoKońcaMag, NiespełnaMag, NibyMagAJednakDoskonałyKompanPodróży - Rincewind oraz pierwszy turysta w Świecie Dysku - Dwukwiat. Pierwszy ma za zadanie pomagać i ochraniać drugiego, by ten miał dobre zdanie o krainie, z której pochodzi pierwszy. Komiks przybiera maskę typowej powieści drogi. Banalne. A jednak...
Typowi bohaterowie świata fantasy: driady, smoki, barbarzyńcy, magiczne, gadające miecze pojawiają się na przemian z bohaterami nietypowymi: bagażem na setce małych nóżek, demonem - artystą, śmiercią w rodzaju męskim (śmierciem?) czy trollem, który więcej wspólnego ma z kałużą niźli groźną bestią. Nawet bohaterowie z gatunku "typowych" mają trudne do wychwycenia u innych twórców cechy. Smoki są wyimaginowane, przez co promienie świetlne mogą przenikać ich ciało, gadające miecze irytują prawdziwego wojownika, chociaż... Wybaczcie, miecze w światach fantasy zawsze wkurzają, kiedy się odezwą. Nie mniej jednak nie odczuwa się znudzenia. Autor rzadko sięga po utarte schematy.
Z zaciekawieniem przyglądałem się kolejnym bohaterom i kolejnym frazom przez nich wypowiadanym. Porównać do wersji książkowej nie mogę, lecz świat, w którym aparaty fotograficzne zamieszkują małe demony malujące obrazy, a bogowie odwiedzają domy ateistów, by wybijać im szyby w oknach, przemówił do mnie.