REKLAMA

Jest 1 października. Godzina 15.03. Clayton Riddell miał powody do radości. Dosłownie przed sekundą podpisał jakże ważny dla niego kontrakt. Szedł zamaszystym, pewnym krokiem i pomyślał, że dobrze by było sprawić prezent dla swojej żony Sharon, aby uczcić wielki sukces. Zatrzymał się naprzeciw hotelu Four Seasons i pomyślał, że krótki odpoczynek na pewno nie zaszkodzi - wręcz przeciwnie, przydałby się. Lecz nagle usłyszał krzyk i chwilę potem zaczęło się dziać coś nader dziwnego. Najpierw ujrzał mężczyznę gryzącego ucho psa, następnie kobietę goniącą namiętnie pana lodziarza, a na końcu nastolatkę wbijającą zęby w szyję damy, która jeszcze przed momentem biegała za sprzedawcą gałek lodowych, i pijącą - niczym wampir - jej krew. Świat wokół Riddella zaczął wariować, ludzie ogłupieli, a wszystko to stało się przez, co dopiero po chwili uświadomił sobie Clay, komórki.

Rozrywka Spidersweb
REKLAMA

Tak zaczynają się pierwsze minuty czytania nowej powieści, uważanego za współczesnego literackiego mistrza gatunku horrorów, Stephena Kinga. W swoim dorobku ma wiele książek i można o nich rzec naprawdę sporo dobrego. O słodzeniu bez ograniczeń nie ma mowy, bo dla mnie dzieła napisane przez tego autora nie należą do najwybitniejszych. Do bardzo dobrych, a nawet wyśmienitych - owszem, ale żeby pisać o nich doskonałe, arcywybitne - nie. Po prostu, według mnie, do ideału im troszeczkę jednak brakuje, lecz czyta się je, może nie ze ściekającą z ust śliną, li tylko z zaciekawieniem na twarzy. Niestety, nie mogę tego powiedzieć o "Komórce". Nie powoduje u Czytelnika ani napięcia, ani gęsiej skórki. A chyba nie oto w horrorach chodzi, czyż nie? I jest to największa wada nowej powieści Kinga - mimo że początek wiele obiecuje, to jednak dalsze rozdziały rozczarowują na całej linii.

REKLAMA

Poniekąd sytuację ratuje końcówka (ale nie samiutka), gdzie z powrotem zaczyna robić się gorąco i ponownie, zupełnie jak na początku, nie ogarnia nas znużenie, które występuje przez dobrą połowę książki. I to sprawia, że poziom "Komórki" jest mocno nierówny. Z jednej strony - nie jest zła i może zainteresować, zaś z drugiej - Stephen King znowuż na siłę próbuje przedłużyć opowieść, znaczy się zwiększyć ilość stron. Być może tylko ja odnoszę takie wrażenie, ale już w stosunku do niejednego literackiego dzieła tego autora miałem bardzo zbliżone zdanie. "Komórce" daleko choćby do prześwietnej "Podpalaczki".

Pod kątem fabularnym nie jest najgorzej. Ot, główny bohater, Clayton Riddell wraz z kompanami, których udało mu się spotkać na drodze pełnej śmierdzących trupów, porozwalanych rzeczy i zepsutych urządzeń domowego użytku oraz ludzi pochłoniętych zjawiskiem nazwanym Pulsem, nie ma wyjścia - musi przeżyć w tym panującym chaosie. Pragnie też dotrzeć do swej ukochanej i małego synka Johnny'ego, którzy znajdują się jednak daleko od miejsca jego pobytu. Akcja rusza pełną parą, niestety - później niemiłosiernie zwalnia, czego następstwem jest ogarniająca wręcz Czytelnika senność. Nie brak w "Komórce" nieoczekiwanych zdarzeń czy smutnych i tragicznych wydarzeń. Czytając nowiutką książkę Kinga ma się wrażenie, jakby oglądało się "Świt żywych trupów". Ja nie jestem miłośnikiem kina grozy, więc dla mnie odpowiedniejszą formą jest ta pisana. Co kto woli. Nie chcę za bardzo zdradzić tajników fabuły opowiedzianej w "Komórce", ale jeśli podobał Wam się wyżej wymieniony film, a lubicie czytać, to będziecie zachwyceni!

REKLAMA

Stephen King stworzył postaci, w które osoba czytająca z zapędem się wczuje, śledząc z zainteresowaniem ich losy. Każdy z bohaterów ma swoją historię, swoją przeszłość, a autor nie skąpi w opisach. Główna postać niewiele, ale jednak przypomina mi ojca tytułowej "Podpalaczki". Obaj myślą o swoim dziecku (w tym przypadku chodzi o syna) i nie bacząc na czyhające niebezpieczeństwa stawiają na swoim, aby ratować i chronić najbliższą im osobę.

Na koniec trzeba zadać pytanie - czy warto? Jeśli powieści napisane przez jednego z największych pisarzy horrorów (i tym podobnych) uważasz za dzieła wybitne i ponadprzeciętne, to "Komórce" powinieneś się przyjrzeć bliżej. A nuż okaże się ona najlepszą z dotąd przez Ciebie przeczytanych książek z dorobku Kinga (ale to zależy już od tego, co zostało przez Ciebie "zaliczone", bo zbiór książek tego autora nie jest mały)? Ja mogę powiedzieć, że pieniędzy nań wydanych ogólnie nie żałuję, no może ociupinkę - w końcu trzy dyszki na ulicy nie leżą. Przeczytałem trochę z powieści tegoż pisarza i nie uważam, że nowość przeze mnie recenzowana wypadła najsłabiej, bo już chyba "Zielona Mila" miejscami mnie bardziej usypiała. To rzecz gustu. A o tych, jak wiemy, się nie dyskutuje. Ja nie polecam, ale i nie odradzam. Decyzja należy do Ciebie, Drogi Czytelniku!

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA