REKLAMA

Narzekasz na tegoroczną zimę? Ciesz się, że cię nie było w Bastogne

Nie wiem, czy jest to udowodnione naukowo, ale ponoć łatwiej jest spotkać Sasquatcha w Górach Skalistych, niż miłośnika kina wojennego, który nie widział "Kompanii Braci". Ten miniserial jest po prostu epicki. Historia prostych chłopaków, którzy postanowili być najlepszymi w swoim fachu, przykuwa do ekranu na długie godziny. Przy napisach końcowych ostatniego epizodu w oczach miałem łzy, a w głowie straszny niedosyt - aż odkryłem literacki pierwowzór.

Narzekasz na tegoroczną zimę? Ciesz się, że cię nie było w Bastogne
REKLAMA

"Kompania Braci" należy do rzadkich przypadków: uważam, że lepiej jest najpierw obejrzeć film, a dopiero po nim siegnąć po książkę. Historia kompanii E(asy) z 506 Spadochronowego Pułku Piechoty dała podłoże wielkiej, filmowej opowieści, ale i tak twórcom nie udało się upchnąć wszystkich smaczków. Każda kolejna strona przywołuje z pamięci obrazy z filmu, ale Stephen Ambrose w swoich badaniach sięga dużo głębiej. Autor wykonał naprawdę dobrą robotę - konsultował się z żołnierzami "Krzyczacych Orłów", którzy przeszli przez bojowy szlak północno-zachodniej Europy, by maksymalnie uwierzytelnić relację. W książce nie ma miejsca na niesprawdzone anegdoty i nierzadko w stopce figuruje przypis z odwołaniem do bibliografii. I choć Ambrose'owi krytycy zarzucają nierzetelność, to przeciętny czytelnik nie jest w stanie zweryfikować historycznych niuansów. Obiektywna ocena tamtych wydarzeń zapewne leży gdzieś tam, za plażami Normandii, razem z poległymi.

REKLAMA
REKLAMA

Chylę też czoło przed umiejętnością Ambrose'a do zręcznej kompozycji książki. Relacje świadków tamtych wydarzeń przeplatają się z historycznymi faktami w sposób przypominający film dokumentalny. Jest tu jednak coś, czego próżno szukać w suchej literaturze faktu - ogromny ładunek emocji. Od samego początku czytelnik utożsamia się z bohaterami i wraz z nimi przechodzi przez piekło Camp Toccoa, aby już na francuskim wybrzeżu zrozumieć, że szkolenie to pryszcz. Przy fragmentach opisujących trzymanie posterunku w Ardenach mimowolnie naciągałem koc po szyję. Niezapomniane wrażenia.

Czy książka ma jakąś wadę? Tak, taką samą jak serial: chce się jej więcej i więcej! Całe szczęście są świetne substytuty, np. książki, na podstawie których powstał inny kultowy serial - Pacyfik. Moim zdaniem znakomitym polskim kandydatem do podobnej epickiej historii byłby "Czas honoru", gdyby nie postaci fikcyjne. Niestety ten element dyskwalifikuje książkę w moich oczach. Ciężko jest zacisnąć pięść czytając o bohaterach, którzy sami tej pięści nigdy nie zacisnęli.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA