Showmax pojawił się nagle i tym samym zamknął trójcę polskiego streamingu, do której należy jeszcze Netflix i HBO GO. „Należy” to już nie do końca dobre słowo, bo platforma VOD, która od początku mocno stawiała na polskie treści, z tej Polski właśnie ucieka. I zostawia na rynku dwóch dużych graczy.
W lutym 2017 roku Showmax wkroczył do Polski, wydawałoby się, z wielkimi planami. Serwis od razu postawił na współpracę z polskimi znanymi twórcami i nie tylko. Wejście platformy inicjowała krótka produkcja „Czerwony punkt” w reżyserii Patryka Vegi. Udział wziął w niej sam Ewan McGregor. To był początek nastawienia się na nasz rynek, pokazanie, że lokalność jest w cenie. I rzeczywiście był w tym jakiś urok, że serwis tak szybko inwestuje w Polskę. Po współpracy z Patrykiem Vegą doszła ta z Wojtkiem Smarzowskim, doszło też „Ucho Prezesa” (w dużej mierze dostępne jednak na YouTubie). Powstały również rodzime serie, takie jak „Egzorcysta”, „SNL Polska”. I w końcu „Rojst” w reżyserii Jana Holoubka z Andrzejem Sewerynem i Dawidem Ogrodnikiem w rolach głównych.
Śmiem zresztą twierdzić, że to w końcu było coś autorskiego Showmaksa, co się platformie naprawdę udało. Ten tytuł to jeden z lepszych polskich tegorocznych seriali. U mnie jest w mocnej trójce.
To była o tyle ciekawa strategia, że Netflix, który pojawił się w Polsce rok wcześniej, kazał nam czekać aż dwa lata na pierwszą polską produkcję, a i tytułów z naszego poletka jest na tej platformie mniej niż na Showmaksie, który przecież ma mniejszą bibliotekę. HBO, które w Polsce jest właściwie od zawsze (a przynajmniej odkąd pamiętam „HBO na stojaka”), też ma w swoich zasobach niewiele naszych autorskich tytułów. Chociaż wydaje się, że powstanie dwóch seriali: „Watahy” i „Ślepnąc od świateł” ma szansę to zmienić w przyszłości.
Polskie treści polskimi treściami, ale trzeba sobie powiedzieć jedno - Showmax w zestawieniu z Netfliksem oraz HBO GO wypadał i nadal wypada blado.
Serwis, tak na dobrą sprawę, mógł się pochwalić zaledwie paroma głośnymi światowymi tytułami: „Opowieścią podręcznej”, „Mr. Robotem” i „Fargo”. Swoich fanów mieli też zapewne „Marvel's Runaways”, ”Cloak and Dagger” czy „Agenci T.A.R.C.Z.Y.”. Część produkcji wartych uwagi, jak choćby „The Affair”, „Californication” czy „Dexter”, są też dostępne gdzie indziej. Na co dzień, po obejrzeniu kilku kluczowych tytułów, na Showmaksie nie było co robić.
Jeśli dodać do tego, że HBO GO uwolniło się od operatorów, staniało do 19,90 zł, kosztując tym samym tyle co abonament w Showmaksie, i ma naprawdę mocne tytuły, a także całkiem szybko kinowe nowości, a Netflix dosłownie zalewa nas produkcjami codziennie (w tym ma kilka głośnych premier co miesiąc), to Showmax jawił się jako streaming wybrakowany.
Żartowano nawet, że dostęp do tej platformy można znaleźć już w paczkach czipsów. Showmax był, może pamiętacie, rocznym gratisem w Playu.
Przyznam, że sama chyba ostatni raz odpaliłam Showmaksa, kiedy co tydzień w serwisie pojawiały się odcinki „Opowieści podręcznej”. Jeśli spojrzeć na listopadową i grudniową ramówkę platformy, to naprawdę nie dziwi mnie, że wielu szkoda było nawet tych 20 zł miesięcznie za dostęp do usługi. Od serwisu streamingowego oczekuję jednak czegoś więcej niż „Holiday” czy „To właśnie miłość”, a nawet nowego filmu Patryka Vegi, „Plagi Breslau”. Jeśli Showmax chce przyciągnąć widzów, to trzeba dać im ciekawsze i głośniejsze produkcje niż te, które widzieli już dziesięć razy w telewizji. A to właśnie taką ramówką chwali się platforma.
Nic więc dziwnego, że działalność serwisu okazała się nieopłacalna i ten zwija swoje żagle.
Postawienie na Polskę najwidoczniej nie było najlepszą strategią. Nie najlepszą strategią jest także to, żeby w serwisie VOD nie było co oglądać, a głośniejszy tytuł wpadał tam raz na dwa miesiące czy kwartał. Jasne, coraz częściej publika chce mniej, ale lepiej. Widać to chociażby w cichym konflikcie HBO i Netfliksa. Temu ostatniemu obrywa się za to, że jego seriale i filmy powstają niczym pudełka tworzone na taśmie produkcyjnej. HBO z kolei chwalone jest za jakość i dopracowane produkcje.
Showmax w ostatecznym rozrachunku nie miał wcale lub wystarczająco ani tego, ani tego.
Przez pewien czas było po prostu „tanio”, a za tym szło „warto sprawdzić”. Ale już nawet to w ostatnio przestało być atutem. I z trzeciego gracza na rynku Showmax stał się tym najgorszym, najmniej cenionym. Trochę szkoda, bo widać po „Rojście”, że drzemał tam spory potencjał.
Przyznam, że sama informacja nie jest dla mnie wielkim zaskoczeniem.
Czy można się było tego spodziewać? Ostatni sezon „Ucha Prezesa”, zmniejszenie nacisku na „SNL Polska”, brak informacji o 2. sezonie „Rojsta”, mimo że seria zakończyła się otwarcie i nie wyjaśniła wszystkich wątków, współpraca Netfliksa z Playem, który postawił wcześniej na Showmaksa - to wszystko można odczytywać jako tropy. Nie sądziłam jednak, że tak po prostu serwis zakończy działanie na naszym rodzimym rynku. Ba, miałam nadzieję, że w końcu się rozkręci.
Tymczasem, zanim się na dobre rozhulało, już się skończyło. Pytanie tylko, na ile taka decyzja wpłynie na rozwój rynku VOD w Polsce? Wciąż nie jesteśmy gotowi na streaming czy to Showmax nie był gotowy na konkurencję i polskiego widza? I czy Netflix i HBO nie spoczną na laurach? Cóż, najgorsze w tym wszystkim jest to, że ostatecznie obrywa publiczność. I pewnie paru prezesów po kieszeniach.
Serwis będzie dostępny do końca stycznia 2019 roku. Wkrótce przedstawiciele Showmaksa w Polsce poinformują o tym, jak zostaną rozwiązane sprawy klientów i szczegółowe wycofywanie usługi z Polski.
W oświadczeniu Showmaksa czytamy: