Odkąd pamiętam, seria MTV Unplugged zawsze cieszyła się ogromną popularnością. Znani, komercyjni wykonawcy występują na scenie programu muzycznego, aby zagrać nietypowy akustyczny koncert. Wielu artystów takich jak Alicia Keys, Nirvana, czy Eric Clapton, pokazali swój nowy image (co nie zawsze oznacza, że lepszy). Fani zawsze skaczą z radości, gdy ich ulubiona grupa dzieli się z nimi kolejnym wydawnictwem. Teraz przyszła kolej na królów nu-metalu - KoRn.
Zespół ten rozpoczynał karierę mniej więcej w roku 1994, wydając krążek zatytułowany po prostu "Korn", który uzyskał miano podwójnej platynowej płyty. Przez następne lata podążał w różnorakich kierunkach. Raz zahaczał o hardcorowe brzmienia, innym razem łączył gitarowe ostrza z hip-hopowymi beatami lub po prostu prezentował czyste 'metalowe' brzmienia. Wszystko to jednak serwowane było w jednym i dość charakterystycznym sosie - do dziś pozostającym znakiem rozpoznawczym grupy - nazywanym gitarą basową. Owe specyficzne basowe uderzenia i solówki wprawiały słuchaczy w oszołomienie i była to najwyższa rekomendacja, aby posłuchać ich w domu lub na koncercie.
Gdy usłyszałem o koncercie "bez prądu", byłem zaintrygowany. Kapela nu-metalowa w wydaniu akustycznym może brzmieć całkiem nowatorsko. Oczywiście na żywo, wrażenia byłyby zupełnie inne (występ odbył się 9 grudnia na Times Square w Nowym Jorku), ale dla tych, którzy nie mogli go zobaczyć, EMI prezentuje zapis paru fragmentów z tego wydarzenia. Tym samym, można na własne uszy odkryć czy KoRn + akustyka okaże się udana sumą.
Płytę od pewnego czasu promuje utwór "Freak on a leash", gościnnie z wokalistką Amy Lee (Evanescence). Zanim usłyszałem cały album, najpierw zachwycałem się nową aranżacją tej jednej piosenki. Wysoki wokal Amy z zachrypniętym głosem Jonathana daje znakomite połączenie. W dodatku mamy w tle fortepian, starający się jakby dogonić wykonawców, czy też sekcja smyczkowa, chcąca wytworzyć kawałek "mrocznego" klimatu. Brzmi naprawdę świetnie! Tak samo zresztą jak druga niespodzianka na płycie, którą jest "featuring" Roberta Smitha, frontmana The Cure. Nieco psychodeliczny szczególnie, gdy te dwa "zaciągające" i "chropowate" głosy łączą się, tworząc niecodzienną atmosferę.
I na tym można by zakończyć wymienianie zalet, gdyż później płyta pełna jest wad. Gdyby nie rozpoznawalna barwa głosu wokalisty, trudno byłoby przyznać, że to jest właśnie KoRn. Stary styl grupy zniknął doszczętnie. Nawet nie ma pojedynczych 'kornowskich' znaków. Zamiast tego, orkiestracje i nowe aranżacje biorą górę. Najważniejszą pracę wykonują tu nie tylko bębny, które dają popis w "Throw Me Away", ale również sekcja smyczkowa, nadająca "Twisted Transistor" klimat rodem z krajów Dalekiego Wschodu, aniżeli 'zwariowanego tranzystora'. Wszystko wydaje się takie niekornowskie.
Niektórzy mogą stwierdzić - "a przecież o to właśnie w "Unplugged" chodzi". W tym jednak przypadku, eksperyment się nie udał. Brak odpowiedniej stylistyki spowodował to, iż krążek jest bardzo nierówny. Słuchając go, mam wrażenie, że nikt tu nie jest zgrany. Skrzypce za szybko, pianino za późno, gitary grają swoje, a biedny Jon próbuje się odnaleźć w tym gąszczu instrumentów. Odczuć zagubienie i zmęczenie wokalisty nie jest trudno, gdyż nawet nie jest w stanie wydobyć z siebie davisowych wrzasków. Zamiast tego wykonuje on pseudo-rapy lub melodyzuje krzyczane momenty. (wyobrażacie sobie "Twisted Transistor" w całości śpiewany?)
Nawet cover "Creep" zespołu Radiohead nie jest w stanie uratować całokształtu zaprezentowanego repertuaru. "MTV Unplugged" KoRn'a, wydaje się być chwytem typowo marketingowym, co może świadczyć o tym, że kapela się wypala, a początki jej świetności już nie powrócą. Chyba, że nadchodzący ósmy krążek wprowadzi kompletną rewolucję i zostaniemy pozytywnie zaskoczeni. A o koncercie "bez prądu" zapomnijmy, to wypadek przy pracy.
Zawartość:
1. Blind
2. Hollow Life
3. Freak On A Leash
4. Falling Away From Me
5. Creep
6. Love Song
7. Got The Life
8. Twisted Transistor
9. Coming Undone
10. Make Me Bad/In Between Days
11. Throw Me Away