Żałuję, że „Korona królów” nie ma większego budżetu. Bo to jeden z najciekawszych seriali jesiennej ramówki telewizji
„Korona królów” w momencie premiery została wyśmiana przez wszystkich miłośników seriali z wysokiej półki. Stan produkcji na początku 3. sezonu prezentuje się znacznie lepiej, niż można było się spodziewać. Dlatego tym bardziej żałuję, że tworzy go TVP, bo z większym budżetem i w lepszych rękach moglibyśmy dostać hit.
Nie ma sensu przekonywać kogokolwiek, że „Korona królów” od samego początku była produkcją godną oglądania. Oczywiście tak nie było. Pierwsze zdjęcia z planu pokazane widzom tuż przed premierą telenoweli przedstawiały obraz nędzy i rozpaczy. Żarty i porównania do „polskiej Gry o tron” były jednocześnie całkowicie zrozumiałe i absolutnie nie na miejscu. Bo choć ograniczony budżet w rękach sprytnych twórców i prawdziwych artystów potrafi stać się zaletą, to zawsze będzie przeszkodą w dorównaniu największym blockbusterom w kinie czy telewizji.
Twórcy i aktorzy z „Korony królów” zdawali sobie przy tym sprawę ze słabości ich dzieła w początkowym okresie. W nieoficjalnych wypowiedziach przyznawali, że zawiodła choćby scenografia i kostiumy, dlatego to właśnie je naprawiono w pierwszej kolejności. W dłuższej perspektywie poszły za tym również usprawnienia w scenariuszu i ogólnej estetyce. Oczywiście nadal nie mogliśmy mówić o serialu wyróżniającym się z powszechnej szarości polskiej telewizji.
Wszystko dlatego, że „Korona królów” była typową telenowelą pod płaszczykiem produkcji historycznej. To się jednak zaczęło zmieniać.
Zestawienie stylu, dynamiki i różnorodności scen między zwiastunami 1. a 3. sezonu serialu nie pokazuje nawet w ułamku rozwoju „Korony królów”. A to w równej mierze zmiana jakościowa co mentalna. Serial TVP w końcu zaczął traktować historię bardziej całościowo - jako zbieżność różnych wydarzeń, postaci i interesów. A losy Polski przestały być pokazywane jak dzieje narodu wybranego, a zamiast tego postanowiono bardziej na rozwój państwowości w kontekście rodzenia się innych europejskich potęg.
Trudno powiedzieć, czy polityczno-ideologiczny nacisk szefów telewizji zelżał, czy może scenarzyści postanowili wykorzystać potencjał przełomu XIV i XV wieku. W 1. sezonie widzowie mogli żyć losami Kazimierza Wielkiego i jego najbliższych tak jakby byli rodziną Lubicz czy Mostowiaków. Nie czuć było w tym ani realizmu, ani zgodności historycznej. Wszystko odbywało się w sposób tak przeraźliwie sztuczny i wymuszony, że nawet w najbardziej melodramatycznych scenach wiało nudą.
Na początku 3. sezonu mamy do czynienia z sytuacją diametralnie inną. Widzowie otrzymują kilka głównych wątków, które rozgrywają się na terenie Korony, Litwy, Węgier i dworu Habsburgów. Świat przedstawiony w serialu żyje, a relacje między bohaterami mają sens. Wciąż jest ich zdecydowanie za dużo, bo telenowelowa estetyka zakłada wiele postaci, u których pozornie dzieje się wiele a tak naprawdę nic ważnego. W odmienionej „Koronie królów” to przeszkadza i wprowadza zamęt, ale lepiej irytować się z chaotycznego scenariusza niż zasypiać w piątej minucie serialu. Szkoda tylko, że dalej raczej nie będzie lepiej.
„Korona królów” niestety doszła do szczytu swoich możliwości. Nie jest już telenowelą w czystej postaci, ale też nie może się nazywać produkcją z prawdziwego zdarzenia.
Pod wieloma względami polska produkcja poszła zdecydowanie do przodu. I mówiąc całkiem szczerze, na tle przeraźliwie biednego i niepokojąco odtwórczego krajobrazu jesiennej ramówki prezentuje się całkiem interesująco. Telewizja Polska postawiła tylko na reality show, a TVN kontynuuje kiczowate seriale kryminalne, w których tyle suspensu, co w szklance wody. O Polsacie od dawna nie można zaś mówić jako o domu poważnych produkcji wieloodcinkowych.
Przeciętny widz ogólnodostępnej telewizji jest więc prawie w całości pozbawiony dobrych, polskich seriali. Można oczywiście machnąć ręką i przenieść swoje zainteresowanie w całości na dzieła HBO czy Canal+ albo w ogóle porzucić tradycyjną wizję na rzecz streamingu. Nie warto jednak nie doceniać siły przekazu i zasięgów telewizji publicznej. Wyniki oglądalności „Korony królów” czy „Zniewolonej” pokazują, że nie ma sensu propagować mitu o wyświetlaniu ich „dla beki”. To naprawdę są niesamowicie popularne produkcje. Dlatego lepiej, żeby Polacy oglądali dobre niż fatalne seriale. Interesujące historie a nie sztampowe opowiastki. Dzieła na wysokim poziomie realizacyjnym, zamiast seriali składających się w całości ze statycznych scen zamkniętych w czterech ścianach.
Do tego potrzebny jest jednak spory budżet i wyobraźnia, a TVP brakuje jednego i drugiego.
W jednym z pierwszych odcinków 3. sezonu „Korony królów” pokazana zostaje całkiem przyzwoita i długa jak na polskie warunki scena batalistyczna między oddziałem Krzyżaków i siłami Kiejstuta Giedyminowicza. Niestety, na podobne momenty twórcy mogą sobie pozwolić niezwykle rzadko. Za bardzo wciąż uciska ich też kołnierz ideologiczny, dlatego muszą z uporem maniaka pokazywać nudne scenki z małą Jadwigą, a znacznie mniej poświęcić na ciekawe polityczne gry między królem Ludwikiem Węgierskim a polskimi możnowładcami czy spór o władzę nad Litwą.
Wszystkie te wydarzenia, a także konflikt z coraz mocniejszym Zakonem Krzyżackim doskonale nadają się na serial historyczny, który przekonałby nawet fanów najlepszych dzieł tego typu. W ostatnim czasie dużo mówi się o promowaniu Polski i naszej historii na świecie, ale my nie potrafimy tego robić nawet wśród swoich. „Korona królów” nigdy nie mogła być „Grą o tron”, ale to nie znaczy, że nie miała szans stać się naprawdę dobrym serialem. Jej potencjał naprawdę rósł z każdym sezonem. Ale najwyraźniej obecnie nie czas na to i nie miejsce.