Najnowsza telenowela TVP zadebiutowała. Widzieliśmy dwa pierwsze odcinki Korony królów i okazuje się, że jest dokładnie tak, jak się tego spodziewaliśmy.
OCENA
Nie mogę powstrzymać się przed porównywaniem Korony królów do Gry o tron. Jest to oczywiście porównanie niezdrowe i bardzo niesprawiedliwe. Nie chodzi jednak o to, aby przyrównywać "oczko w głowie Jacka Kurskiego" do tego wyjątkowo drogiego widowiska. Rzecz polega raczej na tym, że produkcja na podstawie prozy Martina jest symbolem w świecie popkultury. Gra o tron jasno pokazuje, że da się robić wysokobudżetowe produkcje w odcinkach, które są w stanie konkurować z kinową rozrywką.
Jeśli spojrzymy na Koronę królów z tej perspektywy, to wygląda ona wyjątkowo biednie.
Nie o to jednak chodzi, aby się pastwić, a raczej o to, że sam serial ma trafić do zupełnie innego widza. Korona królów jest bowiem tasiemcem emitowanym kilka razy w tygodniu. Jego celem nie jest dostarczenie spektakularnego widowiska, a raczej utrzymanie telewizyjnego odbiorcy w fotelu i przekonanie go, że nie warto wstawać po pilota.
Ten porażający brak ambicji jest widoczny na każdym kroku.
Ubranie Klanu czy M jak miłość w historyczne łaszki jest bardzo bezpiecznym rozwiązaniem. Pozwala ono sprowadzić widowisko do niezobowiązującego telewizyjnego seansu. Tylko w tym wypadku nie ma mowy o przyzwoitych dialogach i napięciu, które towarzyszy dobremu scenariuszowi. Kolejną i bardzo naturalną konsekwencją jest wyjątkowa pruderyjność, której nie uratują damskie pośladki czy wspomnienie o okrucieństwach wojny.
XIV wiek to nie współczesna mentalność przebrana w nędzne stroje.
Wiem, że trudno byłoby pokazać brud i brutalność w serialu emitowanym o tak wczesnej porze (chociaż pośladki jakoś przeszły), ale są takie obszary historycznych realiów, o które można było szczególnie zadbać. Bo zupełnie nie rozumiem, dlaczego chrzest przyszłej żony Kazimierza odbywał się wedle współczesnego obrządku? Dlaczego nie zdecydowano się, aby pokazywać właśnie te różnice, chociażby w sferach rytualnych? Podobnie jest z językiem. Skoro serial jest polski i skierowany do Polaków, to scenarzyści mogli pobawić się stylizacją języka, wrzucić trochę anachronizmów, wpleść więcej łaciny.
Chociaż w tym aspekcie przekonać nas, że przenieśliśmy się do dawnych czasów. Nie jest bowiem wykluczone, że dialogi i wierność historycznym realiom mogłyby wybronić serial. Zwłaszcza, że niewielki budżet wręcz wystaje z każdego kąta.
Mógłbym wymieniać to, jak bardzo brzydko wygląda Korona królów, ale to było widać już w pierwszych zapowiedziach.
W dwóch pierwszych odcinkach mocno rzucało się w oczy tempo serialu. Domyślam się, że odcinki pilotażowe miały za zadanie nakreślić tło, które poprzedziło właściwe wydarzenia serii. Poznaliśmy między innymi rodziców Kazimierza, który w przyszłości zostanie nazwany Wielkim. Rozumiem to zagranie, chociaż wiem, że znacznie ciekawsze byłoby poznanie przyszłego króla, gdy od razu musi mierzyć się z legendą ojca. Widać jednak, że twórcy nie silą się na budowanie dramaturgii, czy bardziej skomplikowanego scenariusza.
Wszystko to sprawia, że Korona królów jest tylko telenowelą.
Ze wszystkimi jej wadami i... jeszcze większymi wadami, które uwypukla skromny budżet. Trudno było oczekiwać czegoś lepszego czy bardziej spektakularnego. Jedną rzeczą, która naprawdę mnie zawiodła, jest fakt, iż tak naprawdę nikt nie miał ambicji, aby najnowszy serial TVP był czymś więcej. To bardzo przygnębiające i źle rokuje na przyszłość.