Spośród wszystkich seriali, które miałem okazję obejrzeć tylko „Kraina Lovecrafta" dała na tyle dużo frajdy, żebym mógł powiedzieć, że niecierpliwie czekam na kontynuację. Dla mnie to serial roku.
To nie tak, że nie doceniam „Gambitu królowej”, 2. sezonu „Sex Education” (jakie to było dobre!) czy „Normalnych ludzi”. Uważam zresztą, że wybranie jednego tytułu, czy to książki, czy filmu, czy serialu i określanie go z góry mianem najlepszego, musi być obarczone osobistym podejściem. Nie jest to więc felieton w stylu: powiem ci, co masz oglądać, choć w przypadku „Krainy Lovecrafta” chętnie bym to zrobił.
Nie zawsze oglądam seriale do końca. Czasem, gdy udostępniany jest cały sezon, zdarza mi się faktycznie wrosnąć w kanapę i śledzić z mniejszym lub większym zainteresowaniem to, co dzieje się na ekranie. Gdy jednak odcinki pojawiają się co tydzień – w natłoku innych obowiązków – zapominam, że miałem coś obejrzeć. I, jeśli nie wynika to z moich obowiązków, nie oglądam. „Kraina Lovecrafta” przyciągała mnie do telewizora w każdym tygodniu. Łapałem się nawet na tym, że gdy kończył się kolejny epizod, od razu chciałem obejrzeć kolejny.
To nie wynurzenia znudzonego przesytem telewizyjnej dobroci redaktora serwisu rozrywkowego.
A może są – to jednak rzecz drugorzędna. Kluczowe jest jednak, że w całej swej obfitości 2020 rok nie zaproponował mi czegoś, co tak bardzo odpowiadałoby moim gustom. I, zakładam z pewną dozą nadziei, że nie jestem w tym sam. „Kraina Lovecrafta” to przede wszystkim sprawne połączenie motywów, które horror i fantastyka znają od bardzo dawna, choć czasem się do nich nie przyznają. Choć nie dotyczy to do końca samego, tytułowego Lovecrafta, to tak zwana „literatura wagonowa”, czy jak ktoś woli „powieści groszowe” dostała wreszcie serial, który w wysokiej jakości i rozdzielczości przetwarza i tłumaczy na dzisiejszy język jej fenomen.
Wynika z tego samo dobro – rzecz jasna dla widza, bo bohaterowie nie mają wcale tak łatwo. Serial jest mięsisty, przesadzony i bardzo z przymrużeniem oka. Horror ustępuje tutaj humorowi (czyniąc serial przy okazji naprawdę twórczo rozwiniętą adaptacją książki), co sprawia, że nawet tak poważne tematy jak rasizm, rodzicielstwo, odpowiedzialność za innych ogląda się lekko. Jednocześnie konstrukcja historii sprawia, że te ludzkie, przyziemne tematy stają się ważniejsze, czy też, bardziej intensywne od całej kosmicznej grozy.
Siła „Krainy Lovecrafta” leży jednak w świetnym scenariuszu.
Trudno nie docenić, że na tle innych seriali nie ma tu udziwnień, są raczej klasyczni, często nawet archetypowi bohaterowie. A jednak ich trudy i problemy cały czas trzymały mnie przy ekranie. Wytłumaczenie jest bardzo proste – z tymi bohaterami naprawdę można się utożsamiać. Chociaż ich sytuacja była daleko mniej wesoła od naszej, dzisiejszej, trudno nie zauważyć, że ich prostota skonfrontowana dopiero ze złem i tym kosmicznym i tym bardzo ludzkim, umożliwia przeżywanie ich nietypowych przygód przez widza.
Wszystko wymieszane razem stanowi serial przyzwoity, emocjonalnie wciągający i poruszający. Ale „Kraina Lovecrafta” podlewa to wszystko jeszcze jednym elementem – świetną jakość produkcji, niezłymi efektami specjalnymi i klimatem. Ten ostatni uzupełnia muzyka, kostiumy i przede wszystkim celowe przerysowanie elementów nadnaturalnych. Nie będę tu udowadniał, że to najlepiej zrealizowany serial roku (patrz „The Mandalorian”), czy że jest perfekcyjny muzycznie („The Eddy” jest lepszy), ale wszystko złączone razem daje naprawdę wyjątkowe doświdaczenie. Tak inne od tego, co mogliśmy w tym roku oglądać w naszych domach. Dlatego właśnie „Kraina Lovecrafta” jest moim serialem tego roku.
„Krainę Lovecrafta" obejrzycie w HBO GO.
Nie przegap nowych tekstów. Obserwuj serwis Rozrywka.Blog w Google News.