„Kraina Lovecrafta” to serial, jakiego Lovecraft potrzebował, a na który nie do końca zasłużył
„Kraina Lovecrafta” wita nas wielką wojną, w którą ingerują kosmici, chwilę później spod ziemi wyłania się wielki Cthulhu i zagraża żołnierzom. Nagle pojawia się bejsoblista i rozbija go na kawałki swoim kijem.
OCENA
Dziękujemy, że wpadłeś/-aś do nas poczytać o mediach, filmach i serialach. Pamiętaj, że możesz znaleźć nas, wpisując adres rozrywka.blog.
Tyle, że to nie ten serial, a przynajmniej nie do końca. „Kraina Lovecrafta” zabiera nas bowiem do Stanów Zjednoczonych lat. 50. Będziemy obserwować tam czarnoskórego bohatera. Atticus Black rusza na poszukiwanie swojego ojca, a w zasadzie, można tak z grubsza powiedzieć, korzeni rodzinnych. Chłopak jest molem książkowym, czyta dużo, nieźle porusza się po literaturze i, co najciekawsze, w ręce wpada mu książka Lovecrafta. Tak zaczyna się jego podróż, która każe mu skonfrontować się z największym potworem, jakiego miał spotkać w swoim życiu, choć akurat Samotnik z Providence go nie wymyślił.
„Kraina Lovecrafta” to opowieść o rasizmie w Stanach Zjednoczonych.
I to z nim w pierwszej kolejności będzie musiał radzić sobie bohater, choć nie sam, bo w tym trudzie partneruje mu przyjaciółka z lat dziecinnych Letitia. Na podstawowym poziomie to mieszanka serialu detektywistycznego z elementami dramatu przyprawiona odrobiną akcji. Ten koktajl sprawdza się dość dobrze. Nie ma tu dłużyzn, a nawet podróż i droga są wypełnione najróżniejszymi wydarzeniami, które sprawiają, iż na ekranie cały czas coś się dzieje. Dodatkowo sceny akcji zbudowane są tak, że aż trudno oderwać wzrok od ekranu, a twórcy postawili sobie za cel budowanie nastroju muzyką i naprawdę energicznym montażem.
Podobnie rzecz ma się z obsadą aktorską. Tu jest bardzo dobrze, miejscami świetnie, ale też żaden z członków obsady nie zrobił na mnie niewyobrażalnego wrażenia, choć tu zastrzegam sobie, że widziałem zaledwie pierwszych kilka udostępnionych przedpremierowo odcinków.
Ale „Kraina Lovecrafta” to wspaniały hołd oddany twórczości autora „Koloru z przestworzy”.
Hołd bardzo przemyślany. Uważny widz i czytelnik twórczości Samotnika dostrzeże tu bowiem całą masę nawiązań do twórczości mistrza grozy. Ba! Samo zawiązanie akcji i punkt wyjścia jest bardzo lovecraftowski - mól książkowy, który szuka swoich krewnych, korzysta z mapy, książki, jest dobrze wykształcony. Przecież tak mogłoby to wyglądać u Lovecrafta!
Rzecz tylko w tym, że główni bohaterowie są czarnoskórzy, mają problemy takie, jakie trapiły tę społeczność w latach 50., a niektóre z nich zostały przecież do dzisiaj. A Lovecraft był potwornym rasistą. Część wynikała z jego pochodzenia, niezrozumienia świata czy neurotyzmu, ale w swoich opowieściach ludzi innych ras przedstawiał jako część grozy. To właśnie oni zajmowali się czarami, okropną rytualną magią swoich przodków. Lovecraft na tych bohaterów przenosił własne lęki i projekcje.
Serial „Kraina Lovecrafta” bierze dokładnie to, co w jego twórczości najlepsze i zupełnie odwraca to, za co Samotnik powinien być potępiony. Mało tego, opowiada historię, która sprzeczna była z jego poglądami. To wspaniałe, że prawdziwa groza pochodzi od człowieka, że to ona stanowi największe zagrożenie dla bohaterów, jednocześnie jest tak blisko samego Lovecrafta.
Jestem zachwycony tym, że Samotnik z Providence wreszcie dostał ekranizację, jakiej potrzebował.
Tak, jego twórczości zdarza się utrwalać szkodliwe stereotypy, ale Jednocześnie Lovecraft to niesamowity umysł, władający tak potwornie bogatą wyobraźnią, że trudno odmówić mu wielkości. „Kraina Lovecrafta” ujęła w swoim serialu wszystko, wszystkie odcienie jego wyobraźni, specyficznej wrażliwości, motywów, które wspaniale rozwinął. Mam przeczucie, że po obejrzeniu całego sezonu, będzie to najlepszy tegoroczny serial od HBO, a na pewno jeden z moich ulubionych.
Serial możecie od dzisiaj oglądać w HBO GO.
Nie przegap nowych tekstów. Obserwuj serwis Rozrywka.Blog w Google News