Przeszkadza ci, że nowy Król Lew korzysta z animacji komputerowej? Użyto jej również w pierwszym filmie
Pierwsza zajawka remake’u Króla Lwa wygląda po prostu przepięknie. To film, który wizualnie ma szansę przebić nawet Avatara. Nie rozumiem jednak wzburzenia komputerowymi efektami. Przecież korzystał z nich nawet pierwszy z filmów.
Król Lew w oryginale to prawdziwe arcydzieło. To również prawdopodobnie szczytowe osiągnięcie Disneya w dziedzinie odręcznej animacji. W połączeniu z piękną historią, doskonałą narracją i genialną muzyką wyszedł film, który w mojej ocenie jest równie istotnym dla popkultury czy kinematografii klasykiem, co chociażby Gwiezdne wojny.
Mam nadzieję, że pamiętają o tym twórcy remake’u filmu i tego, z jaką legendą obcują. Nie będę akceptował innej formy od absolutnej perfekcji – i jestem tu śmiertelnie poważny. Król Lew może i jest animacją skierowaną głównie do najmłodszych. Nie umniejsza jednak to jego wielkości pod względem artystycznym i technicznym. To wielkie dzieło, któremu należy się wyłącznie najwyższy szacunek.
Wygląda na to, że dział techniczny wziął to sobie do serca. Zajawka nowego Króla Lwa sugeruje wizualny majstersztyk.
Widzimy tu raptem kilka scen – wszak nie jest to nawet pełen zwiastun, a tylko zajawka. Możliwe więc, że pozostała część filmu wygląda gorzej. Prezentowany materiał powoduje jednak opad szczęki. Film wyraźnie powstaje niemal w całości za sprawą grafików komputerowych. Prawdopodobnie spora część widocznych na ekranie obiektów – elementów krajobrazu, fauny i flory – ma swoje źródło w świecie rzeczywistym. Wszystko jednak zostało poddane cyfrowej obróbce.
Efektem nie jest jednak sztuczny, plastikowy świat, a doskonałe kompozycje wizualne, doskonale ze sobą współgrające. Nie przypominam sobie takiej wizualnej perfekcji od czasów Avatara – a to najwyższy możliwy komplement dla speców od animacji komputerowej. Nowego Króla Lwa obejrzeć po prostu muszę. Nie wiem jak dobry będzie to film w ujęciu artystyczno-merytorycznym, ale niemal z całą pewnością będzie to uczta dla oka.
To nie pierwsza przygoda Króla Lwa z animacją komputerową.
To prawda, że większość scen w oryginalnym filmie była realizowana klasycznymi metodami odręcznej animacji. Rozumiem nostalgię – szczególnie tych starszych fanów – za czasami, kiedy filmy animowane oferowały zupełnie inną estetykę od plastikowej animacji komputerowej. Również tęsknię i żałuję, że czasy świetności amerykańskie studia animacji 2D mają już dawno za sobą.
Radziłbym jednak uważać z krytyką nowego filmu i obrażaniem się na to, że do jego produkcji wykorzystane są komputery. Widziałem wiele krytycznych postów w mediach społecznościowych, sugerujących, że pierwszy Król Lew to dzieło wyłącznie ciężkiej pracy rysowników. To półprawda.
Jedna z najbardziej dramatycznych scen w pierwszym Królu Lwie była rysowana przez trzy lata. Za pomocą komputera. (uwaga, spoilery)
Scena (w całości poniżej - ciekaw jestem reakcji osób, którzy obejrzą ją po raz pierwszy), w której stado gnu w panice biegnie przez kanion, spłoszone przez sługusów Skazy, po dziś dzień swoim dramatyzmem powoduje ciarki na plecach. Dramatyczna muzyka, wydarzenia na ekranie i ich kontekst uzupełnione są przez niezwykle bogate wizualnie i pełne dynamiki ujęcia. Reżyserzy Króla Lwa szybko doszli do wniosku, że zlecenie animatorom wiernego odtworzenia panicznego biegu setek zwierząt to coś, z czym nie poradzą sobie nawet najbardziej utalentowani rysownicy Disneya. Zwrócono się więc o pomoc do raczkującego wówczas w Disney – i ogólnie na rynku filmowym – studia animacji komputerowej.
Zespół składający się z pięciorga animatorów i techników przez ponad dwa lata pracowało nad tymi 2,5 minutami filmu. Zaczęto od przeniesienia stworzonych odręcznie sylwetek gnu do pamięci komputera, by następnie przerobić je na trójwymiarowe modele. Ostatni krok był niezbędny, by móc w dalszej realizacji sceny dowolnie manipulować kadrami i kamerą.
Następnie rozpoczęto pracę nad algorytmem wykrywania kolizji. Podczas pracy nad tak dużą liczbą ruchomych elementów istniało duże zagrożenie, że modele zwierząt będą ze sobą wpadać w kolizje, rujnując autentyczność całej sceny. Stworzono więc mniejszą liczbę zwierząt-liderów, które następnie były śledzone przez pozostałe grupy gnu. Dodano też wiele spontanicznych zachowań – zmiany tempa galopu, różne ruchy głową czy skoki – a następnie nakazano komputerowi przydzielać je w sposób mieszany i losowy. Na samym końcu zastosowano filtr cell upodabniający komputerowe modele do odręcznie rysowanych Simby, Mufasy i teł.
To nie jedyna scena w Królu Lwie, do której użyto animacji komputerowej. Ta otwierająca film, w której kamera skierowana jest na mrówki, a następnie zmienia ostrość by pokazać galopujące w tle zebry, to również dzieło animacji komputerowej.
Warto obejrzeć pierwszego Króla Lwa. Nawet jeżeli wydaje nam się, że z niego wyrośliśmy.
Osobiście niezmiennie dobrze bawię się na tym filmie – choć jestem na niego chyba o kilka dekad za stary. Król Lew to bowiem nie tylko techniczny majstersztyk. To również doskonała muzyka, świetni aktorzy tworzący zapadające w pamięci postacie (również w polskim dubbingu) i piękna, uniwersalna opowieść, która nie zestarzeje się nigdy.
Oczywiście, że płakałem na Królu Lwie. I to przy paru scenach. I nie tylko jak miałem te 10 lat, gdy widziałem ten film w kinie po raz pierwszy. Król Lew to absolutna kwintesencja magii Disneya. Mam nadzieję, że nowy film nam wszystkim o tym przypomni w najlepszy możliwy sposób.