Fascynujący i odpychający zarazem. Taki jest „Król tygrysów”, który w tych dziwnych czasach przeniesie was do zupełnie innego świata. Nieprędko sobie w pełni uświadomicie, że to, co oglądacie wydarzyło się naprawdę.
OCENA
Centralną postacią serialu dokumentalnego „Król tygrysów” jest Joe Exotic. Ekscentryczny i niezwykle barwny hodowca dzikich zwierząt. Już w pierwszym odcinku zobaczycie, jak wygląda jego życie i gwarantuję, że będziecie co chwila przerywać seans i sprawdzać w google’ach czy to wszystko jest prawda. Joe posiada bowiem ogromne połacie ziemi, na której prowadzi olbrzymi park, w którym znajdują się w większości dzikie koty. Przede wszystkim wszelkiej maści tygrysy.
Joe nie tylko żyje sobie z nimi jak za pan brat, ale też urządza specjalne pokazy dla odwiedzających park gości. Pokazuje te tygrysy z bliska całym rodzinom z dziećmi. Gdy małe tygrysiątka są jeszcze w „odpowiednim” wieku robi z nich niemalże żywe maskotki dla tysięcy ludzi. A i tak najdziwniejsze w tym wszystkim jest to, że cały ten proceder jest legalny.
Choć to i tak nie koniec atrakcji. Joe Exotic jest bowiem klasycznym przykładem amerykańskiego redneka i to takiego rodem z przerysowanych filmów made in Hollywood. Na pierwszy rzut oka wydaje się poczciwym, prostolinijnym świrem z południa, ubiera się w przedziwne, tandetne, jaskrawe stroje wyjęte prosto z rosyjskich bazarów z lat 90. Lubuje się też w posiadaniu i używaniu broni oraz niedużych ładunków wybuchowych! Wspominałem też, że jest również piosenkarzem country, osobowością internetową, gejem poliamorystą oraz domorosłym politykiem? A, i obecnie siedzi w więzieniu (klatce) oskarżony o zlecenie zabójstwa swojej „konkurentki”.
Ową konkurentką jest Caroline Baskin, druga z najważniejszych postaci „Króla tygrysów”. Oboje z Joe ukazani zostali jako postaci stojące po odmiennych stronach barykady „walki o dobro dzikich zwierząt”, którzy zwalczają się nawzajem i seria jest bardzo ciekawie zbudowana wokół tego konfliktu.
Najważniejsze jest to, że na dobrą sprawę nikt w tej serii nie jest tak naprawdę „czysty”. Można co najwyżej doszukiwać się tego, kto jest bardziej normalny.
Zarówno Joe, jego wspólnicy, jak i sama Caroline mają swoje tajemnice i ciemne strony (seria wskazuje na to, że kobieta stoi za „tajemniczym zniknięciem” swego męża). Oglądając „Króla tygrysów” raczej nie staniecie po żadnej ze stron. Bo i nie taka jest rola tego serialu. Pokazuje on swoiste ekstrema, ludzi wyjętych z zupełnie innego wymiaru, myślących „kosmicznymi” kategoriami, dalekimi od zdrowego rozsądku. Dzięki temu seria ta nie tyle angażuje i sprawia, że utożsamiamy się z tym, co oglądamy, co raczej zwyczajnie w świecie fascynuje. I to na takim socjologicznym poziomie.
Sam tylko Joe Exotic to jedna z najbardziej niesamowitych i barwnych postaci, jakie widziałem w jakiekolwiek formie w filmie czy serialu na przestrzeni ostatnich 15 lat. Aż trudno uwierzyć, że nie został on przez kogoś napisany. A gdyby nawet został, to od razu uznalibyśmy, że to nierealistyczna wyobraźnia jakiegoś scenarzysty na haju.
W „Królu tygrysów” spotykają się ze sobą takie tematy jak prawa zwierząt, hodowla dzikich kotów w miejscu zamieszkanym przez ludzi; to też studium megalomanii, socjopatycznych i narcystycznych osobowości, amerykańskiego snu i podejścia do wolności oraz prawa do posiadania broni ujęte w krzywym zwierciadle.
Znajdziemy tu też anty-baśń o zmutowanych mentalnych odpryskach amerykańskiej kultury, opartej na kulcie jednostki, stanie posiadania i poczucia bycia panem świata, który się tworzy wokół siebie. Często kosztem innych istnień. Jest w tym coś przerażającego, smutnego i dołującego, ale jednocześnie szalenie rozrywkowego i uzależniającego.
„Król tygrysów” to unikalna mikstura „Jersey Shore” i „Making a Murderer” z dodatkiem dużych kotów. To, co zobaczycie to mieszanka absurdu, tragifarsy, komedii i dramatu psychologicznego z wątkiem kryminalnym w tle.
Jakby Werner Herzog i Alejandro Jodorowsky zrobili kiedyś razem jakiś projekt, to byłby to właśnie "Król tygrysów". Gdyby nie fakt, że to dokument, można by uznać, że nowy serial Netfliksa to przedziwna satyra na współczesną Amerykę. Trudno podczas seansu, przyglądając się waśniom pomiędzy Joe a Caroline, nie mieć skojarzeń choćby tylko względem politycznych dysput między Donaldem Trumpem a Hilary Clinton. Można to także przenieść na szersze spektrum spierających się miedzy sobą sił politycznych czy światopoglądowych. „Król tygrysów” okazuje się bowiem serialem niezwykle na czasie. Być może nawet najbardziej ze wszystkich seriali jakie miały premierę w ostatnich latach odzwierciedla szaleństwo megalomanii człowieka względem całej planety. I trafia niemalże perfekcyjnie w dziesiątkę. Niestety.