Kiedyś mieliśmy kocioł bałkański (i w pewnym sensie nadal mamy), teraz zaś wzmożoną uwagę świata przyciąga sytuacja na Bliskim Wschodzie. Na tej pustyni chaosu i anarchii, Królestwo Arabii Saudyjskiej jawi się jako oaza spokoju i nowoczesności.
Film w reżyserii Petera Berga otwiera świetna czołówka, która wprowadza nas w historię Arabii Saudyjskiej i jej relacji ze Stanami Zjednoczonymi. Dowiadujemy się, jak na półwyspie arabskim pojawiło się nowe państwo, Królestwo Arabii Saudyjskiej, i jak zaraz po powstaniu państwa trysnęła ropa. Czarne złoto zapoczątkowało niezwykle "przyjacielskie" relacje ze Stanami Zjednoczonymi. I jakim szokiem był kryzys energetyczny na początku lat 70. Ropa stała się sprawą bezpieczeństwa narodowego USA. Mimo że taka czołówka sugeruje pasjonującą fabułę kręcącą się wokół dużej polityki, to niestety, ma jedynie walory edukacyjne i wizualne.
Scenariusz bowiem ogranicza się do jednego, skądinąd prawdziwego, lecz zaadaptowanego na potrzeby filmu, wydarzenia - zamachu na robotników i funkcjonariuszy amerykańskich pracujących w tym islamskim kraju. I to cały motor napędzający akcję w filmie. Będziemy więc obserwować perypetie amerykańskiej grupy agentów, którzy szantażem dostali się na teren masakry, aby pomścić swojego kolegę. Przy okazji stykają się z tradycją i kulturą islamską, a także niechęcią miejscowych władz. Co krok będą popełniać gafy (już samo wzięcie kobiety na misję jest taką) i siłować się ze służbami Arabii Saudyjskiej w zakresie ich uprawnień do brania udziału w dochodzeniu. Niestety, nawet jeśli wątek ma potencjał kryminalny, to i tak jest nudny. Tak naprawdę nie interesowało mnie, co się stanie z Amerykanami i ich sprawą. Wielce się zdziwiłem, kiedy odkryłem sławę Jamiego Foxxa. Królestwo na pewno nie jest jego udaną rolą. Jak zresztą większości aktorów. Nie grają źle, ale nie widać też jakiegoś dużego zaangażowania, większość roli nie przykuwa uwagi. Mimo wątków, które mają chwytać za serce, jak rozmowy ze świadkami i towarzyszami nt. strasznego wydarzenia, nie odczuwa się wielkiej identyfikacji z bohaterami i historią. Oprócz jednej z końcowych scen, lecz to wyjątek potwierdzający regułę filmu.
Zdecydowanie ciekawszy jest natomiast wątek arabski. Jednak i on ma swoje błędy, jak choćby stereotypowe, czasami do bólu, ukazanie muzułmanów, czy też zbyt wyraźne dzielenie na dobrych i złych. Są to jednak rzeczy, do których można było się przyzwyczaić, oglądając wiele innych filmów, nie rzucają się więc strasznie w oczy.
Są na szczęście także ciekawe sceny, które przybliżają kulturę arabską. W ukazaniu "ludzkiej" twarzy muzułmanów pomaga również niewątpliwie postać pułkownika Farisa Al Ghaziego, w którą wcielił się Ashraf Barhom, prawdziwa gwiazda aktorska tego filmu. Szkoda, że ta lepsza część wątku arabskiego nie stanowi głównej osi filmu. Jeśli nie thriller polityczny, to mielibyśmy przynajmniej szansę na ciekawą opowieść z drugiej strony barykady, analogicznie do "Listów z Iwo Jimy".
Choć porównanie to jest trochę nie na miejscu, bowiem "Królestwo" nie jest filmem wojennym. W sumie zdziwiłem się, kiedy czytałem recenzje tego filmu i odkryłem, że ich autorzy narzekają na to, że "Królestwo" nie jest "Czasem Apokalipsy". Jeśli ktoś miał nadzieję na coś takiego, to muszę go rozczarować. Nie chodzi tylko o jakość wykonania, ten film wg mnie nie ma w ogóle takiej ambicji. Owszem, czołówka rozbudza nadzieje, przedstawia szerokie tło, fundament, na którym zamiast zbudować wieżowiec, Berg postanowił postawić niewielki domek.
Choć scena akcji w tym filmie wypada na korzyść obrazu. Trudno mówić o realizmie, ale dobra kamera (jak jeden z recenzentów to ujął, na modłę gry komputerowej), wartka akcja i dobre efekty sprawiają, że wydarzenia na autostradzie i strzelanina są jaśniejszą stroną filmu.
W sumie na ten film warto pójść z trzech powodów: wizualizacji otwierającej, części wątku arabskiego i scen akcji. Resztę natomiast można sobie na dobrą sprawę darować. Warto jednak iść na mniej niż połowę filmu?